Don Giovanni w kąpielowych spodenkach
20. Bydgoski Festiwal OperowyCudowna muzyka Mozarta i niebiańskie wręcz głosy estońskich śpiewaków zahipnotyzowały bydgoską publiczność do tego stopnia, że nawet śmiać się zapominała. A przecież oparta przez Lorenza da Ponte na znanej komedii Moliere'a "Don Juan" fabuła "Don Giovanniego" jest bardzo zabawna. Wiele tu nie tylko śmiesznych sytuacji, ale i komizmu słownego. Opera ta to drama giocoso, dramat żartobliwy, łączący w sobie operę serio z operą buffo. Mozart zapoczątkował zresztą ten gatunek. Nie brakuje tu i, co naturalne w tym gatunku, sytuacji wręcz absurdalnych, jak qui pro quo Don Giovanni-Leporello czy śpiewająca zjawa Komandora.
Ale w przedstawieniu znalazło się też wiele humoru, którego ani Mozart, ani da Ponte nie zaplanowali. Jego źródłem jest wyobraźnia reżysera Andrejsa Żagarsa i scenografa Andrisa Fraibergsa, np. Don Giovanni śpiewający w spodenkach kąpielowych. Skąd? A no, bo w tej inscenizacji rzecz dzieje się na statku. Postaci występują w kostiumach kąpielowych, strojach plażowych, mundurach marynarskich. Ale to usytuowanie akcji staje się też chwilami źródłem humoru niezamierzonego. Bohaterowie śpiewają bowiem o czymś zupełnie innym, niż widzimy na scenie. Trudno zresztą byłoby umieścić grobowiec na statku i pozostać w zgodzie nawet z konwencją komediową. Pojawienie się ducha Komandora zapowiadają więc groźnie pulsujące w rytm muzyki czerwone lampy. Zgodnie z teorią, że energia zmarłych do kontaktowania się ze światem żywych wykorzystuje urządzenia elektryczne. Pomysł ciekawy, choć trochę skłócony z tekstem libretta, co rodzi właśnie ów śmiech niezamierzony, bo śpiewając o grobie artyści z wielką uwagą badają podłogę, a może raczej fragment pokładu.
A teraz już poważnie. Orkiestra Opery Nova pod dyrekcją Gintsa Glinki zagrała Mozarta brawurowo. Można by tego słuchać nawet, gdyby na scenie nie działo się nic. Ale działo się dużo. I to znakomicie. Zespół Łotewskiej Opery Narodowej dysponuje wspaniałymi głosami. Wspaniały baryton Janisa Apeinisa (Don Giovanni), niezwykły tenor Viestursa Jansonsa (Don Ottavio), cudownie urzekający sopran Sonory Vaice (Donna Anna) a i niewiele mniej Dany Bramane (Donna Elvira), silny, pięknie wyrazisty bas Remigiusza Łukomskiego, który wystąpił tu gościnnie, oczarowały publiczność.
Nie zabrakło też dobrego aktorstwa i znakomitych efektów wizualnych. Łotewscy artyści bowiem poza tym, że rewelacyjnie śpiewają są i urodziwi, i ładnie zbudowani. Stąd pomysł ze strojami kąpielowymi, zaprojektowanymi gustownie przez Kristine Pasternaka był w tym przypadku strzałem w dziesiątkę. A może i działaniem celowym, by wyeksponować wszystkie atuty zespołu? Nawet "statek" Andrisa Freibergsa, choć "jak żywy" nie zaszkodził inscenizacji. Tak czy owak zachowana została równowaga między poszczególnymi elementami przedstawienia. Słuchało się więc tego i oglądało z zachwytem.