Don Kichot 2018

"Don Kichot" - reż. Konrad Dworakowski - Grupa Coincidentia Białystok, Teatr Pinokio w Łodzi

To nie jest spektakl lalkowy. Ale… to naprawdę bardzo dobre przedstawienie!
Przedstawienia teatralne bywają albo stare, albo nowe, zupełnie niezależnie od tego czy dobre, czy złe. Na ogół dominują stare, bo łatwiej je sprzedać, bo większość widzów lubi to co zna, a traktując teatr niemal wyłącznie w kategoriach rozrywkowych – otrzymuje oczekiwany „produkt". Dla ludzi z teatrem związanych (choć nie dla wszystkich) spektakl teatralny to jednak coś więcej.

To spotkanie z gatunkiem sztuki, obcowanie z dziełem nowym, które jakoś na nas wpływa, inspiruje albo drażni, coś kształtuje, czasem rozwija, naszą choćby wyobraźnię czy emocjonalność, wskazuje coś nowego, z czym często nie umiemy sobie poradzić, bo to coś nie zostało jeszcze sklasyfikowane, opisane, zaszeregowane i dlatego jest tak inspirujące/drażniące, nie wiemy nawet czasem dobre czy złe. Ale jest nowe, jak nowa potrawa czy nowy model samochodu. I potrzebne każdemu gatunkowi sztuki jak powietrze do oddychania, by nie zatracić się w długim ogonie epigonów żonglujących już tylko dawno spowszedniałymi trickami, choćby i najlepszymi.

Rzecz jasna takie wyraźne rozgraniczenie przedstawień bywa trudne, zwłaszcza we współczesnym artystycznym teatrze, który czerpie z różnych źródeł, miesza rozmaite gatunki sztuki, wymyka się konkretnym kategoriom, mocuje z naszymi gustami i akceptowalnymi granicami eksperymentu. Twórcy nadstawiają uszu po „opadnięciu kurtyny", choć kurtyna dziś już nigdy nie opada. Ile razy aktorzy zostaną wywołani na scenę? – to pierwsza oznaka powodzenia. Dwa wyjścia to słaby wynik. Kiedyś oklaskami sterował sprawny kurtyniarz, dziś czasem oświetleniowiec, ale aktorzy wiedzą, że od trzech wyjść można mówić o sukcesie. W ich delikatnym pytaniu „podobało się?" zawarty jest cały niepokój twórczy. Czy obrana konwencja dostarczyła satysfakcji, czy byli dobrzy, czy wychodzimy z przedstawienia zadowoleni, zaintrygowani, a choćby i pogrążeni w rozterkach?

Chcę się podzielić refleksjami z Don Kichota, nowej produkcji Grupy Coincidentia, tym razem we współpracy z łódzkim Teatrem Pinokio, który to spektakl spowodował, że moje myśli zaczęły krążyć wokół starego i nowego teatru, dobrego i złego, nieszczęsnych rodzajów przedstawień, kategorii lalkowości, bo ona wyznacza to moje blogowe pisanie.

I od razu muszę napisać jasno: Don Kichot to nie jest spektakl lalkowy. Ale... to naprawdę bardzo dobre przedstawienie!

Jego związki z lalkarstwem są dwa, może trzy: wszyscy obecni na scenie, od reżysera poczynając (też obecnego na scenie), to absolwenci szkół lalkarskich; jedna scena rozgrywana jest naprawdę z lalkami, choć sama animacja wykonywana jest bez skupienia na niej naszej uwagi: scena jest filmowana i my oglądamy ją na ekranie, na dodatek aktor grający Don Kichota przy pomocy swojej długiej lancy-kija współgra z obrazem na ekranie, ingeruje w obraz życia lalek, co natychmiast przenoszą na lalki ich animatorzy, także śledzący efekt swojej pracy na ekranie. Tak to przenosimy się na metapoziom lalkarstwa i jest on wyjątkowo fascynujący. Dodatkowym lalkarskim elementem tego przedstawienia jest specyficzne traktowanie przedmiotów, ot – choćby gęsi wiszącej pod sufitem, która przeleci, spadnie, dokładnie wtedy, gdy Don Kichot szukać będzie pióra do zanotowania swoich myśli. Sancho Pansa wyrwie wówczas gęsie pióro spadającemu niczym deux ex machina ptakowi, wypuści go i odprawi w powrotną podróż pod sufit. Wspaniała scena! Jedna z wielu w tym spektaklu iskrzącym się od pomysłów, także ryzykownych, ale sprawiających, że z żalem wychodzimy z teatralnej przestrzeni.

No właśnie, teatralna przestrzeń. Taka trochę niemiecka i bardzo współczesna, bałaganiarska i zarazem pełna drobiazgów, rekwizytów-przedmiotów, kabli, instrumentów muzycznych, mikrofonów, krzeseł, elementów pewnie przydatnych w gospodarstwie, stojących pod ścianami, leżących na scenie czy podwieszonych pod sufitem, metalowych beczek, wiader i drewnianych przedmiotów, jest nawet kran z cieknącą wodą. Pięknie musiało to zagrać na premierze w stodole-sali teatralnej w podlaskich Solnikach, siedzibie Coincidentii, takim polskim „odpowiedniku" hiszpańskiej wsi, podupadłej „szlacheckiej" hacjendzie. Scena wysypana jest piaskiem. Jest go kilka ton. Z jednej strony siedzi widownia, z drugiej scenę zamyka horyzont – rozciągnięta na ramie gruba folia, w centralnej części przezroczysta, będąca jakby lustrem odbijającym to, co dzieje się na scenie, po bokach malarsko naśladująca piasek, czasami odbijająca piasek prawdziwy, rozsypany na scenie. Kiedy oświetla się ją od tyłu albo rzuca na nią obraz z kamery, staje się lustrem ujawniającym inną, magiczną, wyobrażoną rzeczywistość. Wyświetlane na niej zbliżenie twarzy samego Don Kichota rysuje obraz majaków bohatera, które my oglądamy jako teatralną rzeczywistość. Czasem nawet owa folia odbija widownię, wpisującą się w zwidy bohatera. Praca z kamerą, którą posługują się w zależności od sceny wszyscy aktorzy, jest realizowana na najwyższym poziomie, wzbogaca obraz, zwielokrotnia go, buduje niesamowity wymiar wizualnej urody.

Andrzej Dworakowski, twórca scenografii do Don Kichota, przygotował przestrzeń niezwykłą, bogatą, wieloznaczną. To i piaskownica, którą Don Kichot ożywia z iście dziecięcą wyobraźnią, i artystyczna kompozycja godna malarskiego pędzla. Wyłania się z niej wspaniały, biały, naturalnej wielkości rumak, Cervantesowski Rosynant, zakopany w piasku, z prawdziwą uprzężą i siodłem, taki hiperrealistyczny znak w tej zwariowanej przestrzeni. To jedna z najpiękniejszych prac scenograficznych Andrzeja Dworakowskiego, trudno od niej oderwać wzrok.

Jak przystało na współczesny teatr, wszystko co dzieje się na scenie odbywa się na naszych oczach: zmiany kostiumów, przebudowa przestrzeni, strojenie instrumentów. Widzimy jednocześnie ostateczny obraz działań scenicznych i całą teatralną kuchnię. Bo przecież jesteśmy w teatrze. Mamy przed sobą aktorów, którzy odgrywają historię Don Kichota.

Wchodząc w tę przestrzeń widzimy siedzących po bokach sceny aktorów, będących też muzykami. I muzyka jako pierwsza nas porywa. Tomasz Lewandowski, kompozytor i aranżer zarazem, wykonał rewelacyjną pracę. Jego stylizacje albo cytaty z hiszpańskich pieśni poruszają od pierwszego dźwięku gitary. Grają aktorzy. Piotr Osak, Maciej Cempura i Konrad Dworakwski na gitarach, Dagmara Sowa i Łukasz Batko odpowiadają bardziej za strefę rytmiczną, wykorzystując drewniane przedmioty, plastikowe pojemniki na wodę (tu piasek), czy grzechotki i rozmaite przeszkadzajki. Nie zapamiętałem wszystkiego. I Ewa Wróblewska – zachwycająca Dulcynea. Wchodząc do sali teatralnej jej nie widzimy. Jest przecież majakiem. Pojawia się na scenie jako zjawa, w lustrzanym odbiciu. Wielokrotnie wchodzi w przestrzeń gry, tańczy, świetnie się porusza, ale przede wszystkim śpiewa. Zawsze po hiszpańsku i hiszpańskie pieśni. Jest tak zjawiskowa, że nie dziwię się, iż Don Kichot nie może się od jej obrazu uwolnić. Bodaj ani razu nie dochodzi do ich fizycznego kontaktu, ale magia działa.
Oczywiście najważniejszą postacią w tym spektaklu jest Don Kichot. Gra go Paweł Chomczyk. Urzekał niejeden raz swoim aktorstwem, ale tu znalazł zupełnie nowe tony. To nie jest Chomczyk, współczesny chłopak, który wybrał aktorstwo i takim się jawił w wielu wcześniejszych spektaklach Coincidentii. W Don Kichocie jest odmieniony. Ma wciąż swoje niemal dwa metry wzrostu, szczupłą sylwetkę, ale tym razem siwą fantazyjną brodę, wąsy, na głowie pilotkę i gogle. Ubrany jest w kalesony (dziecięce śpioszki?), i beżową bieliźnianą koszulę, na której nosi skórzaną kamizelkę. Na nogach ma buty do nart zjazdowych, wyglądające jak zniszczone skórzane wysokie buciory, na kolanach ochraniacze. Wygląda malowniczo. Budząc się jakby ze snu, przywdziewa tylko rekwizyty błędnego rycerza: zbroję i wygrzebaną w piasku lancę, długi kij będący jego nieodłącznym elementem stroju. Na początku spektaklu Don Kichota też nie ma na scenie. To znaczy nie widzimy go. Jest zakopany w piasku, z którego się wyłania i wygrzebuje akcesoria. W ostatniej scenie znów zakopie się w piasku. Objawi się wyłącznie po to, by odegrać spektakl, spróbować urzeczywistnić swoje marzenia. Przegrawszy – powróci do niebytu. Chomczyk gra wspaniałą rolę, ten spektakl powstał bez wątpienia dla niego. Mówi tekstem Cervantesa idealnie, w oczach ma żar i energię, które nie pozwalają oderwać od niego wzroku, porusza się z niezwykła gracją, odbywa przejażdżki na grzbiecie Rosynanta z takim wdziękiem, że nie mogłyby mu dorównać najlepsze filmowe adaptacje. Ma też kilka scen zupełnie koncertowych, np. kiedy walczy z wyimaginowanymi wrogami. Teraz wyjaśnia się, po co mu narciarskie buty. Wpina je w przysypane piaskiem wiązania narciarskie, przytwierdzone do podłoża i może niemal grawitować w przestrzeni. Wielka scena. Ale są i inne, np. kiedy w gospodzie, po nużącym boju, jego marne (niemniej okazałe) ciało zostaje włożone do małej balii, a wierny Sancho Pansa (też doskonały Łukasz Batko) opatruje je, obmywa i przywraca do życia.

Łukasz Batko w roli Sancha Pansy to też duża rola. I on ma swoje lazzi, kiedy pobity i obolały, obandażowany i zagipsowany, wykonuje ekwilibrystyczną scenę z garnkiem-durszlakiem, któremu w spektaklu przyszło zagrać całkiem magiczną rolę. Podobnie jak jego koledzy, Dagmara Sowa, Piotr Osak i Maciej Cempura. Nie zmienia to jednak faktu, że wszyscy oni są na scenie dla Pawła Chomczyka, dla Don Kichota.

O czym jest ten Don Kichot? Po co powracać do tej historii, której z pewnością nikt od lat nie czyta, choć wszyscy ją jakoś znają, jak wiele dzieł z przeszłości, które się stały elementem naszej europejskiej kultury, naszej śródziemnomorskiej cywilizacji. Czy błędne rycerstwo ma dziś jakiś sens? Zwłaszcza tu i teraz, w Polsce AD 2018? W skądinąd znakomitym spektaklu Konrada Dworakowskiego te odniesienia nie są wyraźne. Trzeba by się ich doszukiwać raczej na siłę. Bo przecież nie chodzi tu o współczesne kostiumy, o przywdziewanie przez Dulcyneę i Don Kichota husarskich skrzydeł (należą one bardziej do świata fantazji niż historii), techniczne środki pozwalające zrealizować spektakl, choćby i piękną scenę z wiatrakami-współczesnymi wentylatorami trzymanymi przez aktorów okrążających zaskoczonego Don Kichota, nowoczesne media mistrzowsko wykorzystane. I to może jedyny maleńki mankament przedstawienia. Ten kontekst przychodzi nam dopisać samodzielnie, bo spektakl prowokuje do takich poszukiwań, choć sam nie podpowiada drogi ani interpretacji. Jedną z nich mogłaby być refleksja o współczesności, tej naszej, której potrzebni są tacy błędni rycerze, trochę wariaci, trochę artyści, których rolą jest nieustannie rozbijać skostniałe reguły naszej rzeczywistości. Bez tego wentyla wyobraźni, donkiszoterii, szaleństwa droga wiedzie do Orwellowskiego świata, którego przecież już doświadczyliśmy i który – o dziwo – znów puka do naszych drzwi. Zatem spektakl – przestroga? Może?

Bez względu jak odczytamy Don Kichota Konrada Dworakowskiego, spektakl daje okazję do spotkania z zajmującym współczesnym teatrem: bogatym, wielotworzywowym i fascynującym. Brawo Konrad Dworakowski, dziś czy nie najciekawszy polski reżyser aktorskiego teatru ożywionej materii, brawo Grupa Coincidentia, brawo wszyscy współtwórcy i uczestnicy tego teatralnego wydarzenia!

Don Kichot Miguela de Cervantesa, adapt. Martyna Lechman, reż. Konrad Dworakowski, scen. Andrzej Dworakowski, muz. i aranżacje Tomasz Lewandowski. Grupa Coincidentia/Teatr Pinokio, prem. 15 IX 2018. Występują: Paweł Chomczyk oraz Dagmara Sowa, Ewa Wróblewska, Łukasz Batko, Maciej Cempura, Piotr Osak.

Marek Waszkiel
Blog Marka Waszkiela
12 grudnia 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia