Don Kichot schodzi ze sceny

wspomnienie Ryszarda Majora

Odejście Ryszarda Majora zostało zauważone. Odnotowały je zaraz portale internetowe i media, zwłaszcza w miastach, z którymi był związany najtrwalej: Gdańsk, Gorzów, Szczecin. W pośmiertnych notach znalazły się najważniejsze daty, trochę spektakli. Ale głównie te z początku Jego pracy scenicznej, lat 70. i 80.

Można by odnieść wrażenie, że ten do końca bardzo aktywny, dojrzały twórca, a daleki przecież od starości człowiek w teatrze spełnił się dawno, a Jego późniejsza w nim obecność była raczej nieobecnością. Czy raczej: cieniem dawnej obecności.

Przynajmniej w oczach ogólnopolskiej krytyki rozdającej przepustki do Sławy i uprawniające do Bycia Ważnym i Znanym Artystą.

Jest w tym jakaś gorzka prawda o Jego twórczej drodze, ale też i niewątpliwe uproszczenie i zakłócenie bilansu, na który złożyło się przecież ponad 35 lat pracy w teatrze. Przedstawień ważnych, pięknych, średnich, także nieudanych, ale zawsze poważnie traktujących widza i teatr.

Kiedy zaczynał, uznawany był za wschodzącą gwiazdę. Jego pokolenie nadchodziło tuż za grupą "młodych zdolnych" (grupa reżyserów

z końca lat 60., do której należeli m.in. Kajzar, Grzegorzewski, Prus, Cywińska). Studiował polonistykę na UJ, gdzie współtworzył Teatr Pleonazmus uznawany dziś za legendę sceny alternatywnej, skończył warszawską PWST. A potem był już Teatr Wybrzeże w Gdańsku. Pierwsze przedstawienia i pierwsze, od razu duże, sukcesy pod skrzydłami Stanisława Hebanowskiego, m.in.: "Teatr osobny" Białoszewskiego, "Iwona, księżniczka Burgunda" Gombrowicza, "Maria Stuart" Schillera...

Jego, jak byśmy dziś powiedzieli, transfer z Gdańska do Szczecina - reżysera na fali, młodego, cenionego w kraju - zapowiadał się bardzo obiecująco.

* * *

Kierownictwo artystyczne Teatru Współczesnego w Szczecinie obejmował w okresie trudnym nie tylko dla teatru. Był rok 1982. "I tak, w tych niebywale ekstremalnych warunkach pierwszych tygodni stanu wojennego - wspominał po latach w rozmowie z okazji 20-lecia tej sceny - rozpoczęła się moja osobista, bardzo długo trwająca przygoda ze Współczesnym." Trwała do roku 1990.

Co było najtrwalszą zdobyczą tego okresu? Sądzę, że formuła partnerskiej dwuwładzy - współpracy dyrektora naczelnego z artystycznym, która funkcjonuje we Współczesnym do dziś. Major pracował wtedy z naczelnym Kazimierzem Krzanowskim, potem Krzanowski z Bogusławem Kiercem i Anną Augustynowicz, później Augustynowicz z Zenonem Butkiewiczem, a dziś z Mirosławem Gawędą.

Major uporządkował teatr pod względem artystyczno-programowym (a po dyrekcji Andrzeja Chrzanowskiego było to konieczne), pozwolił mu okrzepnąć, utrwalił dobrą markę Współczesnego, ale - paradoksalnie - choć sam wyreżyserował na jego scenie 20 przedstawień, żadnym nie osiągnął sukcesu na oczekiwaną miarę.

Choć udało się sporo. Lepiej się czuł we współczesności - stąd znakomite "Czekając na Godota" dokończone za zmarłego nagle Hebanowskiego, efektowne inscenizacje Gombrowicza ("Operetka", "Opętani") i Różewicza ("Białe małżeństwo"- 202 spektakle!)... To Major pierwszy pokazał w Szczecinie Dymnego ("Pieśń nad pieśniami"; od tego też czasu, jak mniemam, fascynacja Dymnym przeniosła się na Adama Opatowicza, jednego z autorów muzyki do tego przedstawienia), to za jego dyrekcji i w jego spektaklu ("Opętani") nastąpiła fizyczna i artystyczna przemiana Danuty Stenki. Ale były także spektakularne porażki, z klasyką zwłaszcza.

W tle tego wszystkiego narastały też problemy. Osobiste przekładały się na zawodowe. Współpraca z zespołem układała się coraz trudniej. We wspomnianej wyżej rozmowie mówi o tym tak: "kłopotów było ze mną co niemiara".

Rozstanie też nie było łatwe. Dla obu stron. Zadry zostały. Znamienne, że kiedy po latach Major wrócił jako reżyser do Szczecina, pracował już w Teatrze Polskim, a nie na scenie przy Wałach Chrobrego.

* * *

Ze Szczecina przeszedł do Koszalina (1990-1993), potem Gorzowa, gdzie w Teatrze Osterwy dyrektorował przez lat siedem (1995-2002), a później pracował jako reżyser. Z czasem wrócił też do Trójmiasta i do Szczecina.

Był reżyserem "literackim", świetnie "czytał", analizował tekst sceniczny, umiał być też precyzyjny warsztatowo, chętnie grał teatralną konwencją.

Interesowały go relacje między Człowiekiem i Historią - ukazywał rządzące nimi mechanizmy, twarde prawa, jakim podlega jednostka. Często podejmował temat Twórca i Świat. Fascynował go motyw wolności. Prywatnej, społecznej, artystycznej. I samotności, która bywa ceną za wolność. O tym mówiły m.in. jego ostatnie szczecińskie przedstawienia: "Don Kichot" (2006), "Pułkownik Ptak" (2008), "Na czworakach" (2009). Gorzkie, pełne autoironii, dystansu, a i tęsknoty.

Nie w pełni udane, ale poruszające, bardzo osobiste.

Niektóre z nich - zapewne - zostaną w repertuarze sceny przy Swarożyca. Warto by do nich wrócić, spotkać się z tym późnym, dojrzałym Majorem ponownie. Zwłaszcza że ostanie z nich naznaczone już były Jego ciężką śmiertelną chorobą.

* * *

Nie był łatwym rozmówcą. Zwłaszcza dla dziennikarzy Charakterystyczna, pochylona, kołysząca się sylwetka, nieodłączny - przez lata - papieros, pewne napięcie, a i niechęć do dzielenia się myślami wypowiadanymi ot tak, w banalnej rozmowie, więc były w tych rozmowach długie pauzy i zdawkowe odpowiedzi.

W tym co robił też był jakby schowany w siebie, wycofany. Trochę obok. Był czas, gdy wprowadzał do swych inscenizacji postać Reżysera, świadka, który jest częścią scenicznych wydarzeń, ale i obserwuje je z boku. Z dystansu. Jako reżyser był powściągliwy w wyrażaniu swych emocji. Nie narzucał też swej wizji, stylu.

Może to również, w jakiejś mierze, sprawiło, że teatr Majora stał się - nie, jak w jego głośnym niegdyś przedstawieniu Białoszewskiego, "teatrem osobnym", ale, by tak rzec, teatrem na uboczu? Oddalonym, lecz

robiącym swoje. I wiernym sobie.

* * *

Don Kichot z inscenizacji Majora - grany przez Jacka Polaczka - to samotny szaleniec otoczony barwną, będącą w ciągłym ruchu rzeczywistością nie mniej szalonego świata. Narzekano, że w roli Polaczka za mało ekspresji. Że nie wiadomo do końca, kim jest, czego od tego świata chce?

Ale pamiętam ten spektakl właśnie poprzez tę rolę. Dla której przecież powstał. A dziś wybory Don Kichota - jego zgoda na to, by nieustannie brać od życia baty, a i na to, by życie brać jak swoje i bronić takiego właśnie; jego wewnętrzna pogoda i cicha rozpacz, i osobność wobec zgiełku - wpisują się w to, co piszę tu o Ryszardzie Majorze i jego teatrze.

Zabrakło czasu, aby mógł zmierzyć się ze sceną teraz, gdy zaczynał w pełni korzystać ze swoich doświadczeń, brać odwet na niespełnieniach. Z perspektywy, z wysoka, na głębokim oddechu.

* * *

Ostatnią premierą Majora, w lutym tego roku, był "Bal manekinów" w Teatrze Wybrzeże. Wysoko oceniony. Doceniony też jako powrót reżysera do teatru, od którego zaczynał swą drogę. Powrót, okazało się, symboliczny - bo na pożegnanie.

Trudno też się oprzeć wrażeniu, że był jakiś znak w tym, że autor muzyki do tego spektaklu Andrzej Głowiński - kompozytor stale związany z teatrem Ryszarda Majora, również w szczecińskich latach - zmarł nagle nazajutrz po premierze.

W 2008 r. odszedł Jan Banucha, świetny scenograf, kiedyś - profesjonalnie, ale i po przyjacielsku - współtworzący teatr Majora we Współczesnym, potem w Polskim.

Major, Banucha i Głowiński stworzyli w Szczecinie wspólnie wiele przedstawień. Dziś, po tamtej stronie, znów są razem. Zrobią tam piękny teatr?

Artur D. Liskowacki
Kurier Szczecinski
13 września 2010
Portrety
Ryszard Major

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia