Doskonale o niczym

"Ccy-Witkac-Y Menażeria" - reż. Andrzej Dziuk - Teatr S.I. Witkiewicza w Zakopanem

Jak najogólniej określić spektakl o zakopiańskiej proweniencji, który w niedzielę zagościł na deskach Teatru Małego w Tychach, czyli "Ccy-Witkac-Y Menażeria" w reżyserii Andrzeja Dziuka? Można to chyba uczynić wyłącznie poprzez wyliczenie negatywne

W związku z tym stwierdzam, co następuje -– spektakl nie jest polecany dla osób: pozbawionych poczucia humoru, traktujących rzeczywistość śmiertelnie poważnie, przyzwyczajonych do konsumowania sztuki niczym fast foodu w kulturowej restauracji. Odradza się przedstawienie także tym, którzy oczekują, by teatr czarował ich barwnymi, linearnymi historiami, skonstruowanymi „po bożemu”; historiami z wyraźnie wyodrębnionym początkiem oraz końcem i nietuzinkowymi bohaterami…

Kto szuka takich wartości, niech omija scenę, gdzie grają „Ccy-Witkac-Y Menażeria”, jak najszerszym łukiem, ponieważ przeżyje niemiłe rozczarowanie. Natomiast cała reszta powinna zobaczyć rzeczywiście niezwykły spektakl, który nosi piętno samego Witkacego, jak i stylu charakterystycznego dla zakopiańskiego teatru.

Andrzej Dziuk nie wziął na warsztat ani „Szewców”, ani „Matki”, ani innego równie popularnego dramatu piewcy Czystej Formy. Reżyser postanowił pokazać w blasku reflektorów tę część dorobku Witkacego, która pozostaje w cieniu i raczej nie jest znana szerszej publiczności. Dlatego sięgnął po najwcześniejsze dramaty zakopiańskiego twórcy: „Komedię z życia rodzinnego”, „Odważną księżniczkę”, „Menażerię, czyli wybryk Słonia”, scalając teksty w jedno tworzywo sceniczne. Na czym polega dowcip? Ano na tym, że Witkacy zaczął pisać swoje juwenilia w roku 1893 – miał wówczas ni mniej, ni więcej… osiem lat. W tym kontekście recepcja spektaklu musi być specyficzna, rozpięta między pogłębioną znajomość dojrzałej twórczości Witkacego a zwyczajną ciekawością, jak wyglądały jego pierwsze próby literackie i czy w tym wieku pojawiały się już sygnały dotyczące przyszłej drogi artystycznej. 

Choć brzmi to zupełnie nieprawdopodobnie, odpowiedź na powyższe pytanie jest twierdząca. Andrzej Dziuk wraz z zespołem pokazali potencjał, który tkwi w tych na poły naiwnych i nie do końca dopracowanych zabawach dramatycznych. Stworzyli spektakl wyzwolony spod jarzma jakichkolwiek utylitarnych postulatów, spektakl wolny od zobowiązań pozaartystycznych. Ujmując rzecz obiektywnie, „Ccy-Witkac-Y Menażeria” to przedstawienie doskonale o niczym: aktorzy nie opowiadają żadnej spójnej historii, a przecież wypowiadają morze słów; nie ma żadnego wbudowanego przesłania, więc czciciele sensu będą rozczarowani. W centrum zainteresowania znajduje się sztuka i tylko sztuka, jako wartość najwyższa i autonomiczna, nieco na modłę młodopolską. Brakowało jedynie, by któryś z aktorów w stosownym momencie krzyknął: ” i chociaż życie nasze nic niewarte: evviva l\'arte!”.
 
Ten spektakl przypomina raczej niekończący się eksperyment z możliwościami, jakie stwarza scena i reguły rządzące teatrem. Wszelka referencyjność zostaje zanegowana zaraz na wstępie – choć w poszczególnych epizodach można dopatrzeć się skrawków rzeczywistości, przedmioty są swojskie, postaci jakby znajome, widz prędko wpada w sidła radosnej groteski. Absurd wykorzenia poetykę mieszczańską. „Gdzie jest pieczeń?!” – pyta pięciu Hamletów w wydaniu Witkacowskim, mimo że zjedli zupę cytrynową z ryżem. „Regarde, Madam Witkiewicz, tre bą fotografi”, kiedy węgiel się łączy z tlenem powietrza i tworzy się nowe ciało, które się nazywa kwas węglowy. Nie rozumiecie? To dzień dobry. Dziękuję. I do widzenia. Człowiek z boku sceny pięknie zagra wam na saksofonie na pożegnanie.

„Ccy-Witkac-Y Menażeria” jest przedstawieniem osadzonym w konwencji scenicznego karnawału, w którym dominuje klimat ostentacyjnie psychodeliczny. Przypomina halucynację pijanego umysłu, urzeczywistniając (?) tęsknoty niepokornych surrealistów. Rusztowanie spektaklu składa się z elementów irracjonalności i żartu scenicznego, gdzie od czasu do czasu pojawia się transseksualna Urszula albo muzułmanka z uruchomioną piłą mechaniczną.

Jednym słowem – teatralne zwiastowanie najlepszego Witkacego w wykonaniu sprawnych i niezwykle wyrazistych aktorów z Zakopanego. Dwie godziny grania na nerwach jałowej popkulturze, zaśniedziałej racjonalności oraz pustej logice. Ku chwale sztuki!

Monika Wycykał
Dziennik Teatralny Katowice
20 grudnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia