Doskonały spektakl z przerażającym przesłaniem

"Little Shop of Horrors" - reż. Michael Vogel - Białostocki Teatr Lalek

Nie byłam pewna czy ta recenzja powstanie. Idąc do Białostockiego Teatru Lalek na przedstawienie Little Shop of Horrors, zastanawiałam się czy moje słowa mogą być w jakiś sposób odkrywcze, w końcu premiera spektaklu odbyła się trzydziestego listopada 2019 roku. Jednakże, na (nie)szczęście przydarzyła się nam pandemia, która nadała spektaklowi zupełnie nowy kontekst. Przedstawienie pozostało wybitne, a nowe, wstrząsające znaczenie, nie pozostawiło mi żadnych wątpliwości co do chęci podzielenia się swoją opinią.

Reżyserem spektaklu i konstruktorem lalek jest niemiecki artysta Michael Vogel, natomiast aktorzy grający w spektaklu to dobrze znani białostockiej publiczności, Ryszard Doliński, Kamila Wróbel-Malec, Łucja Grzeszczyk, Magdalena Dąbrowska, Błażej Piotrowski oraz Krzysztof Bitdorf. Pierwszy raz The Little Shop of Horrors, wystawiane było w Orpheum Theatre w Nowym Jorku.

Fabuła spektaklu jest stosunkowo prosta: Seymour, młody mężczyzna prowadzący kwiaciarnię w Złej Dzielnicy, kupuje niepozorną roślinę. Nadaje jej imię Audrey II – na cześć jego nieodwzajemnionej miłości, współpracującej z nim, młodej kobiety. Okazuję się, że roślinka nie dość, że potrafi komunikować się z właścicielem, to jeszcze ma wyjątkowe wymagania – do przeżycia potrzebuje krwi. Chłopak początkowo pozostaje jej jedynym żywicielem, ale z biegiem czasu wraz z rośliną wzrastają jej wymagania i głód. Saymour decyduje się na zabicie dentysty, brutalnego partnera Audrey. Roślina staje coraz większa, inteligentniejsza, żądna krwi, aż w końcu to ona przejmuje władzę nad właścicielem, pożerając jego ukochaną, niszcząc kwiaciarnię, a na końcu zabijając także samego chłopaka.

Fabuła spektaklu stwarza olbrzymie możliwości wykorzystania form lalkowych, co zostało dostrzeżone przez reżysera i trzeba przyznać, że działa to doskonale. Widzowie są świadkami aż trzech różnych form rośliny. Na początku Audrey II, animowana przez Kamilę Wróbel-Malec jest drobna i urocza. Aktorka całą uwagę poświęca maleńkiej, prostej lalce do złudzenia przypominającej prawdziwy kwiat, dzięki czemu widz może skupić się tylko na formie. Audrey II wydaje się być krucha, a aktorzy traktujący ją z uwagą i delikatnością tylko umacniają w widzach to odczucie.

Kolejna forma animowana jest przez trzy aktorki. Wzrost rośliny jest widoczny, ale dzięki wybranej lalce – marionetce, nadal wydaje się być łatwa do zniszczenia i słabsza niż człowiek. Aktorki w wybitny sposób nadają lalce życie, mimo trudnego zadania prowadzenia jednej formy przez trzy osoby. Późniejszy wygląd kwiatka zdecydowanie różni się od poprzednich – Audrey II składa się z ciał aktorek, gdzieniegdzie zakrytych zielonym materiałem – dzięki czemu sprawia ona monstrualne wrażenie. Po raz pierwszy od początku spektaklu, jest większa niż jej właściciel, a tym samym – potężniejsza. Warto wspomnieć także, że początkowo głosu roślinie użycza Kamila Wróbel-Malec, żeby później to zadanie odstąpić Ryszardowi Dolińskiemu. Kontrast jest olbrzymi, bardzo interesujący i nie pozostawia złudzeń, z jak potężnym bohaterem przyjdzie się zmierzyć Saymourowi.

Olbrzymią rolę w spektaklu gra warstwa muzyczna. Pojawia się aż dwanaście piosenek (muzykę do Little Shop of Horror napisał Alan Menken, a teksty Howard Ashman) są bardzo zróżnicowane, od skocznych popowych utworów grupowych, po liryczne solówki. Napędzają akcję i nadają spektaklowi rytmu. Utwór wykonywany przez Błażeja Piotrowskiego, podczas przedstawienia postaci dentysty, to właściwie parominutowe show, zabawne, widowiskowe i przedstawiające doskonałą choreografię. Warto zwrócić także uwagę, że muzyka w spektaklu jest grana na żywo, dzięki czemu całość nabiera wręcz koncertowego wydźwięku. Mimo, że aktorzy nie są profesjonalnymi wokalistami, nie jest to odczuwalne, a momenty w których zdarza się ewentualny fałsz, sami obśmiewają, puszczając tym samym oko do widowni. Bardzo duże wrażenie robi także fakt, że Magdalena Dąbrowska – aktorka grająca Audrey, często sama zasiada przy pianinie akompaniując sobie lub pozostałym aktorom.

Jedną z największych zalet Little Shop of Horrors jest odwaga jaką wykazali się twórcy – aktorzy improwizują, niektóre z kwestii padają na bieżąco, na przykład w odpowiedzi na reakcję publiczności. Podczas spektaklu Ryszard Doliński sam zarządza przerwę na jedzenie, Kamila Wróbel-Malec zachęca publiczność do kupienia nasionek, a Błażej Piotrowski komentuje na bieżąco poczynania jego kolegów. Aktorzy nie chowają się za formami lalkowymi, które animują – wręcz przeciwnie, ich ciała nadają formom dodatkowe znaczenia i dopełniają je. Zmiany kostiumów czy scenografii – to wszystko odbywa się na scenie. Dzięki temu spektakl nie jest infantylny, artyści nie próbują oszukać widza tylko wprost ujawniają rozwijające się formy.

Poza wymienionymi wyżej doskonałymi zabiegami reżyserskimi, to co przyprawiło mnie o największe emocje to zdecydowanie wydźwięk całego spektaklu w kontekście z którym przyszło nam się mierzyć już od ponad roku – pandemii. Audrey II na początku jest niepozorna, wzbudza duże emocje, przynosi Seymourowi sławę, ale nikogo nie przeraża. Przez jej niewielkie rozmiary, nie stwarza wrażenia, że powinniśmy się czegokolwiek obawiać. Jednakże, spektakl doskonale przedstawia fakt jak coś tak drobnego może urosnąć do monstrualnych rozmiarów i stać się zagrożeniem dla życia. Roślina staje się potężniejsza niż jej opiekun, potężniejsza niż ludzie, teatr, a potem cały świat. Bardzo znaczący są macki, które nagle wybuchają ze ścian i wpadają w publiczność – Audrey II zaczęła atakować także nas. Poczucie bezradności, świadomości, że sami hodujemy taką roślinę codziennie jest porażające. Dzięki ogólnemu komediowemu wydźwiękowi całego przedstawienia, mnogości piosenek, kolorowej scenografii, uderzenie z którym widz mierzy się na koniec spektaklu jest potężne i zapierające dech.

Finałowa scena, w której Ryszard Doliński unosi w dłoni maleńką formę, coś co jeszcze nie jest Audrey II, ale wkrótce się nią stanie i z lekceważeniem wzrusza ramionami, przyprawia o dreszcze i zmusza do zadania pytania – czy czasem my sami nie byliśmy, a może jesteśmy dokładnie tak samo obojętni i nieświadomi tego co nas czeka?

Katarzyna Pilewska
Dziennik Teatralny Białystok
17 marca 2021
Portrety
Michael Vogel

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...