Dozwolone od lat 18

"Opera mleczana" - reż: M. Grabowski - Teatr Stary w Krakowie

Oparcie spektaklu na satyrycznych rysunkach i zaprezentowanie go w śpiewanej formie to pomysł tyleż ciekawy, co ryzykowny. Mikołajowi Grabowskiemu ryzyko tym razem się nie opłaciło - "Opera mleczana" to inscenizacyjna klapa.

Czwórka aktorów wychodzi na środek sceny i odśpiewuje teksty, gestykulując przy tym w sposób groteskowy i przerysowany. Ewentualnie stoi na obrotowej scenie, zasiada przy stoliku bądź leży na łóżku. Na tym pomysły inscenizacyjne się kończą. Niewykorzystana zostaje nawet przestrzeń, która, rozplanowana w ciekawy sposób, daje więcej możliwości niż tylko pojawianie się i znikanie za rozsuwającymi się drzwiami. Kolejnym motywem, który według reżysera miał sprawić, że przedstawienie będzie żywe i urozmaicone, było ciągłe nawiązywanie kontaktu z widownią. Niestety, zachęcanie publiczności do śpiewu (która - o dziwo!  - do aktorów się przyłącza) i kierowanie w jej stronę niezbyt wybrednych żartów - było miejscami żenujące. Co w tym wszystkim najgorsze, to fakt, że do tej błazenady zostali wykorzystali rewelacyjni aktorzy.

Naprawdę lubię rysunki Mleczki. Zjadliwe, kąśliwe, a przy tym przenikliwe obrazy potrafią w jednym zaledwie zdaniu oddać stereotyp czy problem społeczno-polityczny. To właśnie stereotypy rysownik wykpiwa najczęściej. Twórcy przedstawienia, wybierając dowcipy dotyczące kontaktów damsko-męskich, wpadli we własną pułapkę. Zamiast wyśmiać szablonowość myślenia, prezentowali ją do granic rozsądku i dobrego smaku. Dowcipy w większości dotyczyły kobiet, które same „pchają się” facetom do łóżka. Kilkukrotnie powtarzany śpiewany refren: „czy my musimy się z wszystkimi puszczać?” sprawił, że nie można było nie tylko się śmiać, ale nawet wyśmiać samego przedstawienia. Było bowiem prymitywne i niesmaczne. Szowinistyczne dowcipy i męska błazenada sprowadzały się do wyśpiewania po kolei wszystkich nazwisk aktorek Teatru Starego i skomentowania każdej z nich refrenem, powtarzanym niczym upiorna mantra: „puszcza się”. Być może spektakl miał być skierowany do tych, których to rzeczywiście bawiło - młodzieży szkolnej, dla której najważniejszy był sam fakt mówienia o seksie na scenie. Myślałam, że nachalne dydaktyczne opowiastki są najgorszym, co można młodym ludziom pokazać na scenie. Myliłam się - jeszcze gorzej pokazywać szowinistyczne wzorce, które młodzież weźmie sobie do serca. Dowcipy Mleczki nie są przyzwoite i dobrze - w przeciwnym razie nie bawiłyby nas tak bardzo. Ale pokazanie ich w sposób dosłowny na scenie (vide: mężczyzna siedzący w jednoznaczny sposób na kobiecie i pytający: „gdzie jesteś?”) traci wszelkie znamiona humoru.

Nasuwa się pytanie, czy da się statyczne obrazki, choć o wewnętrznej dynamice, pokazać środkami teatralnymi. Myślę, że jest to możliwe, ale nie w formie śpiewanej. Satyryczne rysunki, które opierają się na jednozdaniowej puencie, powinny też jednorazowo wybrzmieć. „Opera mleczana” to pokaz zaledwie kilkunastu „skeczy”, które, choć opierają się na jednym zdaniu, trwają po kilka minut każdy. Przykładem może być zdanie: „Mój dziadek był chłopem, mój ojciec był robotnikiem, ja jestem inteligentem, o Boże-kim będzie mój syn?!”. Błyskotliwy dowcip staje się nużący w momencie, w którym zostaje wyśpiewany przez każdego aktora osobno, później kilkukrotnie przez wszystkich, po czym.. aktorzy zwracają się do publiczności i zachęcają do jego wspólnego wyśpiewania. Dorobek Mleczki to naprawdę mnóstwo rewelacyjnych pomysłów i prześmiewczych krótkich opowieści - dlaczego nie wykorzystać ich w zupełności, a nie zatrzymywać się na jednym, zwielokrotnionym do granic wytrzymałości? No tak, wówczas trzeba by nadać im sceniczną formę.

Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
30 marca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia