Dozwolone od lat czterdziestu

"Ślubuję ci miłość i wierność" - reż.: Iwona Kempa - Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu

Są ubrani w przyciasne już garnitury i niedopinające się, niemodne sukienki ślubne. W tle projektor wyświetla ich zdjęcia sprzed lat - radosne twarze z czasów, gdy przyrzekali miłość i wierność.

Siedzą w tych niewygodnych strojach obok siebie. Cztery małżeńskie pary. A po bokach ci pojedynczy: niemłoda wdowa, kochanka żonatego, dziewczyna - obiekt westchnień cudzego męża. Słuchamy ich rozmów i kłótni, poznajemy to, co ich łączy. Albo już nie łączy. Widzimy małżeństwo, w którym ona ma kochanka, i to, w którym kochankę ma on. Oraz takie, gdzie nikt nikogo nie zdradza uczynkiem a jedynie myślą, co wystarcza, by związek niszczał. Widzimy mężczyzn raniących i żony, i kochanki. Żony, które wolą nie wiedzieć... Rozpaczających i tych, których już chroni pancerz obojętności. Czterdziestoparoletnich. 

Po tych smutnych portretach par (i trójkątów) końcowe sceny spektaklu zaskakują. Oto stara wdowa wspomina męża. Jest samotna, ale samotna była także, gdy on żył. A jednak myśli o chwilach, gdy ten obecny-nieobecny był przy niej. Bo może i tak inna współobecność nie jest możliwa... Wdowa wyprawia się przez most na drugą stronę rzeki. Dla niej, wspierającej się laską, to sportowy wyczyn. Opowie o wyprawie sąsiadce, choć ta może nie mieć czasu, bo opiekuje się mężem, alkoholikiem i inwalidą... 

Terapia, która nie leczy 

Znakomita i przejmująca jest sztuka Janosa Haya "Ślubuję ci miłość i wierność", której polską prapremierę przygotował Teatr Horzycy. Reżyserka Iwona Kempa mówiła wprawdzie w wywiadzie, że nie była do końca wierna literze tekstu. Małżeńskie pary autor pokazuje w ich domach, mężczyźni spotykają się w piwiarni, kochankowie w parku, a na toruńskiej scenie widzimy wszystkich na krzesłach, jak w lekarskiej poczekalni. O miejscach, w których toczą się dialogi, powiadamia narrator. Można to odczytywać jako zbiorowy seans psychoterapeutyczny. Tylko że ta psychoterapia nie może prowadzić do żadnego wyzdrowienia... 

Bez nadziei? 

Kto widział w Teatrze Horzycy "Pakujemy manatki...", tego może przez chwilę prześladować deja vu. Znów mamy na scenie rząd krzeseł, wystarczający za całą scenografię. Aktorzy siedzą przez cały czas na tych krzesłach. Po dwoje-troje - rzadziej wszyscy - na przemian z nich wstają, by wchodzić z sobą w interakcje. Komu owo podobieństwo środków wyrazu do niedawno widzianych nie przeszkadza, ten będzie na pewno przedstawieniem usatysfakcjonowany. Sceny skonstruowane są precyzyjnie, a następstwo dialogów toczonych to spokojnie, to gwałtowniej, przeplatanych nagłymi wybuchami emocji, układa się jak w dobrze skomponowanej symfonii. I tym razem toruńscy aktorzy, wszyscy bez wyjątku, przejmująco pokazują dramat swych postaci.

Aha, jeśli na ten spektakl wybierze się ktoś poniżej trzydziestki, z entuzjazmem szykujący się do ślubu, niech nie wychodzi w trakcie oklasków. Na samo zakończenie aktorzy się przedstawiają. Dość szczególnie. Każdy z nich podaje swoje nazwisko i... stan cywilny. Jest kilka budujących wyznań!

Mirosława Kruczkiewicz
Nowości nr 79/04.04
7 kwietnia 2009
Portrety
Iwona Kempa

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...