Dramat Levina, czyli takie dziwne, ludzkie trio

"Jakobi i Leidental" - reż. Joanna Zdrada - Teatr Śląski

Kolejną sztukę z bogatego (ponad 50 dramatów) dorobku Hanocha Levina wprowadził na polskie sceny Teatr Śląski w Katowicach. Premiera "Jakobiego i Leidentala" odbyła się na Scenie Kameralnej "Wyspiańskiego" w sobotę

Tekst Levina to właściwe tylko zarys opowieści, jego sensy kryją się bowiem w konstrukcji postaci i relacjach miedzy nimi, a nie w intrydze. Ona zaś jest wątła, rozbita na pojedyncze etiudy i przewidywalna, co zresztą kładzie się nużącym cieniem nad spektaklem. Niepotrzebne celebrowanie poszczególnych fragmentów raz po raz rozbija napięcie widzów i potencjalnie (niżej dlaczego "potencjalnie") wyłącza ich z przewrotnej gry, prowadzonej przez troje bohaterów.

Joanna Zdrada, reżyserka tego przedstawienia, wybrała wprawdzie ciekawą konwencję i nadała postaciom rysy cyrkowych klaunów, ale właśnie dlatego spektaklowi przydałoby się bardzie pulsujące tempo.

Aktorom, w jakimś sensie uwięzionym w tej poetyce, z czasem coraz trudniej przychodzi przebić się z emocjami swoich postaci. Na szczęście obsada "Jakobiego i Leidentala" jest z tych aktorów, których nawet wtedy, gdy czytają kartę dań w restauracji, słucha się z zapartym tchem. Takie trio jak: Grażyna Bułka, Artur Święs i Andrzej Warcaba potrafi złamać każdy szlaban miedzy sceną a publicznością. I łamie, dowartościowując spektakl w każdej minucie. Bez nich teatralny wieczór byłby dużo bardziej pusty. I dużo mniej dałby nam do myślenia, jeśli w ogóle

Na scenie mamy zatem trzy archetypiczne odmiany ludzkiej samotności. Nie wiemy do końca kiedy i gdzie żyją bohaterowie, bo ich zadaniem nie jest realistyczny obrazek "tu i teraz", tylko uniwersalny portret człowieka, poszukującego jakiegoś, choćby iluzorycznego, spełnienia. Oto więc Jakobi, w interpretacji Artura Święsa. Kończy czterdziestkę i serio bierze się do porządkowania swojego życia, już na starcie tej przemiany popełniając kardynalny błąd. Zrywając ze swoim przyjacielem Leidentalem, czyni z niego tylko nachalny cień własnej egzystencji. Artur Święs cyzeluje emocje swojego bohatera szalenie precyzyjnie - od arogancji człowieka zdesperowanego, przez bunt faceta, zagubionego (znudzonego) w świecie małżeńskiego seksu, po dobrowolną wreszcie rezygnację z marzeń.

Z kolei Leidental Andrzeja Warcaby to ktoś, kto dobrze czuje się tylko w skórze ofiary i histerycznie bronić się będzie przed najmniejszą choćby szansą powodzenia. Tkwienie w cudzym życiu, niby niewygodne i upokarzające, jest jednak jego jedynym żywiołem. A nawet obsesją. Ale czego by, razem czy osobno, ci mężczyźni nie zrobili, i tak odnosić się będą w czynach do kobiety. Postrzegają ponętną Rut jako uosobienie pożądania i zagrożenie jednocześnie, słodycz i modliszkę w jednym, cud i prymityw zarazem. Kochają się w niej i panicznie boją się jej dominacji. Zdecydowanie mizoginiczny stosunek Levina do swojej bohaterki fenomenalnie obłaskawia zaś Grażyna Bułka. Jej cukierkowo umalowana buzia, złośliwe uwagi na boku i próba zawładnięcia dwoma adoratorami jednocześnie, to tylko żałosny krzyk człowieka, który chce być lepszym niż jest i mieć więcej niż los mu daje. I choć spektakl toczy się z założenia w nieco surrealistycznej, farsowej konwencji, to scena, w której Ruth walczy o męża bez wątpienia bierze się z najprawdziwszej tragedii. To jedna z najlepszych ról w dorobku tej aktorki. Grażyna Bułka niczego nie gra wprost, choć konstrukcja spektaklu mogłaby ją do tego skusić. Jej Ruth jest jednak istotą złożoną; to prawda, że głównie z samych paradoksów, ale czyż nie jest to bliskie prawdziwego życia?

Sztuka Levina też składa się z odruchów potłuczonego lustra rzeczywistości. Poskładać te okruchy nie było rzeczą prostą. Dzięki aktorom - możliwą.

Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
8 listopada 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...