Dramat między widownią i sceną
rozmowa z Petrem ZelenkąZ Petrem Zelenką, czeskim reżyserem, który w piątek otrzymał Złotego Glana, nagrodę kina Charlie dla twórców niezależnych, rozmawia Anna Pawłowska
Pana film, "Opowieść o zwyczajnym szaleństwie", w kinie Charlie grany był przez 10 miesięcy bez przerwy - to chyba niezły wynik?
Tak, nie wiedziałem o tym wcześniej, ale to chyba rekord. W Czechach także miał niezły odbiór, choć producent myślał, że będzie jeszcze lepiej. Wszystko zależy od tego, jakie są oczekiwania. U nas zobaczyło go około 50 tysięcy widzów, co nie jest złym wynikiem. W Polsce obejrzało film chyba dwa razy więcej osób. Ale nikt nie grał go przez 10 miesięcy!
Z tego wynika, że Polacy są bardzo dobrymi odbiorcami czeskiego kina?
Myślę, że tak. To nie dotyczy tylko moich filmów. Wszystkie czeskie filmy są bardzo popularne w Polsce. Na moje oczywiście przychodzi mniej widzów niż na Sveraka czy na ten nowy film - "Młode wino" Bariny, myślę, że to będzie sukces.
Czyli nasze narody mają dużo wspólnego?
Ja tak uważam, ale Czesi jeszcze o tym nie wiedzą. Jeszcze nie zaczęli się interesować swoimi sąsiadami, ale mam nadzieję, że zaczną.
Mówi się, że w najnowszym filmie "Bracia Karamazow" Petr Zelenka ukazuje nową, tragiczną twarz...
Tragiczną nie, dramatyczną. Ten film ma na pewno mniej z komedii niż na przykład "Guzikowcy", jest w nim więcej namiętności. Jest poważniejszy i bardziej namiętny. Więcej w nim emocji, chyba zawiera najwięcej emocji ze wszystkich moich filmów. Ale też pojawiają się w nim żarty.
Żarty?
Tak, na przykład w spektaklu lalkowym z lalką Dostojewskiego. A może nie ma w tym nic śmiesznego. Wszystko zawsze zależy od publiczności. Ja staram się opowiedzieć historię serio, potem albo ludzie się śmieją, albo się nie śmieją. Nie biorę tego pod uwagę, kiedy piszę scenariusz czy kręcę scenę.
Użył Pan powieści "Bracia Karamazow" Fiodora Dostojewskiego, pokazując teatr w filmie, co chciał Pan przez to osiągnąć?
Myślę, że dziś już nie wystarczy pokazać teatr w telewizji. Po prostu nakręcić spektakl teatralny. To już nie działa. W tej koncepcji brakuje widza. Starałem się w swoim filmie pokazać widzów i aktorów. Mieć obie strony. U mnie większy dramat odbywa się po stronie widza, nie po stronie aktorów, którzy grają sztukę.
Historia braci Karamazow i ojcobójstwa pokazuje ciągle aktualne mechanizmy społeczne?
Dla mnie tak. Chociaż dla mnie bardziej ciekawe było przyjrzenie się temu, co wynika ze sztuki, co się dzieje pod jej wpływem. Jak aktor, zwykły człowiek poza sceną, kiedy gra, reprezentuje coś ponad nim. Jakby ściągał boską moc i przekazywał ją widzom.
No, właśnie w filmie ważne są relacje pomiędzy grającymi a odbiorcą, prawda?
Tak, ponieważ prawdziwy dramat nie odbywa się po jednej czy drugiej stronie, ale pomiędzy. Pomiędzy sceną a widownią.
Tu nie tylko sztuka wpływa na widza, ale także widz wpływa na sztukę. W pewnym momencie aktorzy chcą nawet przerwać spektakl.
To próba teatralna. Próbę można przerwać. Kiedy po raz pierwszy realizowałem swoją sztukę w teatrze i miałem pierwszy pokaz publiczny - rano, na który najczęściej przychodzą emeryci, mający dużo wolnego czasu, ktoś na widowni podczas spektaklu dostał ataku serca. Aktorzy przestali grać, przyjechało pogotowie, zabrali tego mężczyznę. Mam nadzieję, że przeżył. Wówczas myślałem: "Teraz się wszystko rozwaliło. Teraz wszyscy będą myśleć tylko o tym mężczyźnie". Ale nie, spektakl poszedł dalej swoim torem, po kilku minutach już nikt nie pamiętał o wypadku.
Czyli to historia z życia wzięta?
Trochę się na niej oparłem.
Najnowszy film kręcił Pan w Krakowie i Nowej Hucie.
W większości filmu co prawda tylko udajemy, że to jest krakowska Nowa Huta, a tak naprawdę to huta blisko Pragi. Ale jeden dzień zdjęciowy odbył się w Krakowie, kiedy grupa aktorów przejeżdża koło nowohuckiej bramy. Dosyć trudno było załatwić pozwolenie na kręcenie zdjęć w Nowej Hucie, poza tym jest ona tak duża, że kręcenie tam kosztowałoby dziesięć razy więcej, niż wynosił nasz filmowy budżet. Znaleźliśmy mniejszą hutę, podobną.
Specyfiką tej właśnie huty jest fakt, że zbudowali ją socjaliści jako miejsce bez Boga, co doskonale wpisuje się w tematykę filmu.
Podczas lokalizacji ktoś mi opowiedział, że to był pomysł Stalina, żeby zniszczyć krakowską inteligencję. Bardzo mi się to spodobało.
Dlaczego Czesi i Polacy w filmie rozmawiają po angielsku?
To właśnie jest śmieszne. Bo to też film o aktorach, którzy nie mówią żadnym językiem, nie wiedzą, kto to był Wałęsa, czym była "Solidarność", ale na scenie potrafią idealnie oddać uczucia. To dwie twarze aktora, który jest i bogiem, i idiotą.
A jaka jest Pana odpowiedź na filmową kwestię - Bóg jest czy Boga nie ma?
Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym. Dla mnie nie to w filmie było najważniejsze. Ale szukam Boga w sztuce. Myślę, że tam coś takiego jest. Inaczej nie mogłoby się dokonać katharsis.