Druga młodość

"Starucha" - reż. Igor Gorzkowski - Teatr Ochoty w Warszawie

Absurd goni absurd, zdania wypowiadane przez bohaterów nie brzmią zbyt sensownie, a żartom i gagom nie widać końca. Jednak z czasem spod pomalowanej jasnymi kolorami powierzchni wypełza mroczna wizja rzeczywistości

Kiedy z zegara bez wskazówek Starucha odczytuje godzinę, z bohaterem i rzeczywistością zaczynają dziać się rzeczy co najmniej dziwne. Sąsiad gubi drewnianą kulkę, co powoduje, że nagle świat mu obojętnieje i jedyne, na co żywiej reaguje, to propozycja napicia się wódki. Inny lokator głośno wyśmiewa się z mieszkającego gdzieś niedaleko domorosłego filozofa, który na to przybiega wzburzony, jednak jedyne, na co go stać, to opowiadanie o swojej wielkości. Nie wiadomo tylko w czym ta wielkość miałaby się objawiać, ponieważ pytania o wybitne dokonania zostają bez odpowiedzi. Dla bohatera nawet wyjście do sklepu staje się niecodziennym wydarzeniem, kiedy spotyka kobietę, która zobaczywszy go, natychmiast się zakochuje. Sytuacja dodatkowo komplikuje się, gdy Starucha umiera w pokoju bohatera i ten musi czym prędzej zastanowić się, co zrobić z ciałem.

W spektaklu Igora Gorzkowskiego nie uświadczymy akcji sensu stricto, poszczególne sceny powiązane są ze sobą szczątkowo lub wcale, co opowiadanie o fabule czyni zupełnie bezcelowym. Ważniejszy jest ogólny nastrój niesamowitości, niepewności co do tego, co tak naprawdę się dzieje, który ogarnia tak główną postać, jak i widzów. Postacie wchodzą do szafy, by za chwilę wyłonić się w zupełnie innym miejscu sceny, prowadzą rozmowy będące połączeniem zwykłych sąsiedzkich plotek i abstrakcyjnych metafizycznych refleksji. Nawet Starucha nie chce, jak przystało na nieboszczkę, leżeć spokojnie, zamiast tego preferując obserwację bohatera i podsuwanie mu kolejnych błędnych tropów interpretacyjnych. Jej charakterystyczny, teatralny makijaż i czarna szata stawiają ją w opozycji do pozostałych postaci, a zegar bez wskazówek, który zapoczątkował ten niezrozumiały ciąg wydarzeń, zdaje się dawać jej władzę nad ich przebiegiem nawet mimo tego, że prawie się nie odzywa, a przez sporą część spektaklu zamknięta jest w kufrze bohatera myślącego intensywnie, jak pozbyć się ciała. Bezczas, jaki odczytaniem godziny Starucha narzuca głównej postaci, każe jej skonfrontować się ze śmiercią, ze skrzywioną rzeczywistością, nie pozwalając jej wykonywać w spokoju pracy, jaką jest pisanie.

Ostatecznie jednak i do tak nierzeczywistej wizji wkroczy złowroga postać w oficerkach i długim płaszczu, każąc spotkanej przez bohatera kobiecie udać się wraz z nim nie wiadomo gdzie. Jeśli wiemy, że Starucha jest adaptacją powieści Daniła Charmsa napisanej w 1939 roku w pogrążonym w mrokach stalinizmu Związku Radzieckim, to doskonale zdajemy sobie sprawę, kim taka mroczna postać może być. Charms był w 1926 roku jednym z założycieli OBERIU (Zrzeszenia Sztuki Realnej), niezwykle intrygującej grupy artystycznej, której członkowie uważani są za prekursorów teatru absurdu. Biorąc pod uwagę warunki, w jakich przyszło im tworzyć, nie może dziwić, że spod groteskowego sztafażu Staruchy, spod abstrakcyjnych, przepełnionych czarnym humorem dialogów, wyziera strach przed śmiercią i niepewność jutra. Absurd ówczesnej rzeczywistości, w której artystów aresztowano pod zarzutem „odciągania ludności od budowy socjalizmu za sprawą bezsensownych wierszy”, skłonił oberiutów do twierdzenia, że realna jest tylko sztuka, a to, co uważamy za rzeczywistość, to przywidzenie. Myślenie, tworzenie daje wolność od chorej codzienności. Jednak spektakl pokazuje, że nawet do świata myśli może przedostać się postać w oficerkach i długim płaszczu, niwecząc wszelkie wysiłki artysty. Od świata nie ma ucieczki – jest to konstatacja, wydawałoby się, oczywista, ale w tym kontekście wręcz przerażająca.

Oniryczną, pełną niepokoju atmosferę Staruchy podkreślają oszczędna scenografia i muzyka – grana na żywo na zabytkowym, przywodzącym na myśl czasy oberiutów, pianinie. Mimo iż na scenie znajduje się tylko kilka prostopadłościennych obiektów, zostały one wykorzystane niezwykle pomysłowo. Kiedy postać wychodzi przez wycięte w białej powierzchni drzwi, nie mamy pojęcia gdzie za chwilę się pojawi – może równie dobrze wrócić tym samym wejściem, jak też wyjść ze wspomnianej już szafy, co pogłębia dezorientację oglądających, wprowadzając ich w klimat spektaklu. Jeśli połączymy to z niejednokrotnie ogłuszającymi, dysonansowymi dźwiękami i operującym całą gamą barw oświetleniem, nie mamy wyjścia – dajemy się bez reszty wciągnąć w świat przedstawiony.

Wykorzystując różnorodne środki wyrazu, umiejętnie wydobywając sens z surrealistycznych tekstów oberiutów i pewną ręką prowadząc aktorów (Andrzej Mastalerz w roli głównej świetnie odgrywa całkowitą dezorientację, a Bartłomiej Bobrowski bez problemu wciela się w potrójną rolę nibyfilozofa, dowcipnisia i nieświadomego powagi sytuacji młodego człowieka), Igor Gorzkowski zrealizował praktycznie bezbłędny spektakl stanowiący dowód na żywotność odrobinę chyba zapomnianej konwencji teatru absurdu.

Robert Mróz
Teatrakcje
27 maja 2011

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia