Dusza moja pragnie postu

"Stracone zachody miłości" - reż. Bożena Suchocka -Teatr Collegium Nobilum

Na spektakl otwierający sezon w Teatrze Collegium Nobilium dość odważnie wybrano "Stracone zachody miłości“, komedię niezaliczaną zwykle do najlepszych dzieł Szekspira. Jeśli jednak za wszystkim stoi Bożena Suchocka, można spodziewać się czegoś dobrego. Tak jest i tym razem

Fabuła jest niezmiernie prosta. Król Nawarry (Mateusz Rusin) wraz z trójką towarzyszy, wśród których wyróżnia się cyniczny, zdystansowany Biron (Michał Mikołajczyk), postanawia przez trzy lata poświęcić się wyłącznie studiom filozoficznym i zrezygnować z ziemskim pokus, przede wszystkim z towarzystwa kobiet. Zapomina jednak, że Nawarrę wkrótce ma odwiedzić francuska księżniczka (Joanna Halinowska), by w imieniu swego ojca przedyskutować sprawy graniczne i finansowe łączące  oba kraje. Przybycie księżniczki i jej trzech dwórek szybko powoduje złamanie przysięgi, co udowadnia starą Wilde’owską mądrość, że najlepszym sposobem na pokonanie pokusy jest ulęgnięcie jej. Szlachcice z Nawarry mają początkowo pewne opory przed flirtowaniem z Francuzkami, ale gdy okazuje się, że każdy z nich na równi złamał układ, poświęcają się zalotom bez reszty. Kobiety rozpoczynają z mężczyznami grę, pełną zabawnych pomyłek i kipiących dowcipem dialogów w znakomitym tłumaczeniu Barańczaka. Młody wiek debiutujących aktorów jest tu dodatkowym atutem. Proste miłosne gierki są przecież głównie domeną młodości.

Poza dworem widzimy również parę wieśniaków, leśniczego i perfekcyjnie wystylizowanego hiszpańskiego pseudomacho i pseudopoetę - rycerza Armado (Jan Staszczyk) oraz jego giermka. Przygotowują oni przedstawienie będące kulminacyjnym punktem radosnego „karnawału“. Odgrywają je przed szlachtą i gośćmi z Francji, którzy niczym jury w telewizyjnym „Mam talent“ obserwują ich wygłupy i oceniają występ.

Wszystko by było piękne i radosne, gdyby nie tajemniczy mężczyzna o grobowej twarzy ukazujący się raz po raz na scenie. Za każdym razem patrzy na swój zegarek tak jakby odmierzał czas, który pozostał na miłosne zabawy. To Marcade (Fabian Kocięcki) niosący wiadomość o śmierci Króla Francji. Marcade jest przybyszem z zewnątrz, nie pasującym do radosnej Nawarry. Obwieszcza nowinę, która boleśnie budzi wszystkich do rzeczywistości. Damy, tak szczodrze obdarowujące dotychczas swoimi wdziękami, zmuszają swoich wybranków do rocznego postu, podczas którego one oddadzą się żałobie. To koniec karnawału. Nastaje czas postu. W tym przejściowym momencie Królowa toczy z Królem chyba najważniejszą w ich dotychczasowej znajomości rozmowę. Zdaje się czuć, że ich związek przechodzi w tym momencie z fazy lekkodusznego zakochania, albo jak to ona sama ujmuje „zabawy“, w coś więcej. Tak Szekspir przedstawia nam miłość. To nie tylko radosna gra, ale także poważne rozmowy i dzielenie ze sobą problemów, cementujące związek silniej niż najczulsze pocałunki.

„Stracone zachody miłości“ w realizacji Suchockiej cały czas grają z publicznością, niespodziewanie bardziej niż ktokolwiek by się spodziewał, włączając ją w przygotowanie spektaklu w spektaklu. Wchodząc w tę zabawę śmiejemy się. Śmiejemy się również wtedy, gdy pojawia się Marcade, tak zabawnie nie pasujący do Nawarry. Śmiejemy się, gdy wychodzimy ze spektaklu i wymieniamy komentarze o najzabawniejszych dialogach. Całkowicie i bez reszty pragniemy karnawału. W tym jest nasza porażka i jednocześnie zwycięstwo wciąż (a może jeszcze bardziej niż w czasach elżbietańskich) aktualnej sztuki Szekspira.

Tomasz Janyst
teatrakcje.pl
4 listopada 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia