Duszne klimaty

"Nastazja Filipowna" - reż. Andrzej Domalik - Teatr Ateneum im. Stefana Jaracza w Warszawie

Z ogarniającej scenę i widownię ciemności powoli wzrok widza wyławia dwie postaci. Jesteśmy w mieszkaniu Rogożyna oczekującego gościa. Tą osobą jest Myszkin. Cała akcja przedstawienia toczy się w jednej przestrzeni mrocznego pokoju. Znajdujące się w tle drzwi prowadzą do wyjścia z tego dusznego (dosłownie i w przenośni) mieszkania, w którym dwaj mężczyźni zmagają się z dramatyczną sytuacją śmierci drogiej im kobiety. Tak rozpoczyna się spektakl "Nastasja Filipowna" w reżyserii Andrzeja Domalika w warszawskim Teatrze Ateneum.

Przedstawienie oparte jest na motywach powieści "Idiota", głównie na ostatniej części dzieła Fiodora Dostojewskiego dotyczącym rozmowy Rogożyna i Myszkina. Wprawdzie Andrzej Domalik, reżyser i autor adaptacji, skorzystał tu z pomysłu Andrzeja Wajdy, ale tylko w punkcie wyjścia. Centralne postaci to dwaj mężczyźni, Rogożyn i Myszkin, oraz nieobecna na scenie tytułowa Nastasja Filipowna, której ciało, po morderstwie, spoczywa w sąsiednim pokoju. Mimo fizycznej nieobecności kobiety jest ona osią dramaturgiczną spektaklu. To wokół jej postaci toczy się akcja, o niej się mówi i przywołuje retrospektywnie rozmaite sytuacje z jej udziałem. To ona jest tu punktem odniesienia wszystkich zdarzeń.

Imiona miłości

Rogożyn i Myszkin to dwa diametralnie różne światy. Tych dwóch bohaterów powieści Dostojewskiego dzieli wszystko, począwszy od wyglądu zewnętrznego aż po ich świat wewnętrzny. Każdy z nich przychodzi wszak z innego porządku i reprezentuje inny system wartości. Są jak czerń i biel. Jedyna rzecz, która ich łączy, to postać kobiety, Nastasji. Obaj ją kochali, ale każdy z innego powodu i w inny sposób. Myszkin kochał ją - jak mówi - nie miłością, lecz żałością. Rogożyn natomiast kochał ją szaleńczo, zachłannie i egoistycznie do tego stopnia, że wolał ją zabić, niż utracić. I zabił w obawie, że znowu go porzuci dla Myszkina lub kogoś innego.

Wielkiej urody Nastasja Filipowna to typ kobiety fatalnej, femme fatale. Nie tylko dla mężczyzny, ale także dla samej siebie. Ze szlacheckim rodowodem, jako dziecko osierocona przez rodziców, wychowywana przez obcego człowieka, który ją zdeprawował, co w konsekwencji doprowadziło do jej samodestrukcji, cierpienia i zadawania cierpienia zakochanym w niej mężczyznom. Jedynym człowiekiem, którego naprawdę kochała, był Myszkin, tytułowy idiota powieści Dostojewskiego. Ale od niego też uciekała, podobnie jak od Rogożyna.

Teraz, po jej śmierci, obaj mężczyźni podsumowują swoje życie, przypominają rozmaite zdarzenia, a wszystko związane jest z postacią Nastasji. Ta noc upływa im na czuwaniu przy zwłokach kobiety znajdujących się w sąsiednim pokoju.

Dwa krzesła

To kameralne dwuosobowe przedstawienie opiera się wyłącznie na słowie. Aktorzy nie mają tu możliwości podparcia się rekwizytami czy sytuacjami scenicznymi. Reżyser posadził artystów na dwóch krzesłach ustawionych naprzeciwko siebie. Całą opowieść i tragizm sytuacji muszą zagrać odpowiednio podanym słowem. Toteż dialog między bohaterami powinien chwilami aż iskrzyć się, by wydobyć na zewnątrz wszystkie te emocje, które tłamszą w sobie. Niestety, w spektaklu właściwie do iskrzenia nie dochodzi.

Rogożyn i Myszkin to dwie różne osobowości ludzkie i aktorskie, różnie przeżywają cierpienie, różnie eksponują swoje emocje. Rogożyn to dość prymitywna natura, gwałtowny, niepohamowany charakter, pochodzi z rodziny kupieckiej, ma kompleksy, które skrzętnie ukrywa, przykrywając je agresywnym zachowaniem. Zwłaszcza po pijanemu. Jego przeciwieństwem jest książę Myszkin. Człowiek o nadzwyczaj delikatnej wrażliwości, z którą spogląda na świat i ludzi. Jest chodzącą dobrocią, przebacza wszystkim ich ułomności, zachowania. Powiada: "Chrystus jest w drugim człowieku". Myszkin cierpi na epilepsję, uchodzi za idiotę, sam siebie też za takiego uważa, choć nie zawsze. Oczywiście, określenie Myszkina idiotą ma tu także przełożenie metaforyczne. W świecie, w którym dominują silne, agresywne jednostki, wynoszące się pychą ponad innych, ktoś, kto jest osobą delikatną, kto wszystkim przebacza i pochyla się serdecznie nad drugim człowiekiem, uważany jest za idiotę.

Tajemnica duszy

W Ateneum Rogożyna gra Marcin Dorociński, a Myszkina Grzegorz Damięcki. Zestawienie na scenie tych dwóch aktorów na zasadzie opozycji nie do końca się sprawdziło. Owszem, jest różnica charakterów i wynikające stąd różne sposoby zachowania mężczyzn, ale nie przenosi się to w całości na psychologiczną wiarygodność postaci, które grają. Są oczywiście fragmenty silniej poruszające widza, ale częściej wynikają one z tekstu aniżeli z przekonującej ekspresji środków aktorskich. Zwłaszcza jeśli chodzi o Rogożyna w wykonaniu Marcina Dorocińskiego. Nie widzę powodu, dla którego środkiem wyrazu artystycznego mają być odgłosy charczącego, wymiotującego Rogożyna. Że tak przeżywa śmierć ukochanej kobiety, którą zresztą sam zamordował? To dość prymitywny rodzaj ekspresji. Ból po stracie Nastasji można pokazać innym środkiem artystycznym. No i chciałoby się wiedzieć, co tak naprawdę dzieje się wewnątrz, w duszy Rogożyna. Ponadto część tekstu wypowiadana przez aktora jest niezrozumiała, należałoby popracować nad dykcją. To zadanie dla reżysera.

Nieporównanie ciekawiej prowadzi swoją rolę Grzegorz Damięcki. Jego Myszkin jest chwilami wręcz przejmujący, a scena, w której opowiada zasłyszaną historię pewnego morderstwa popełnionego na przyjacielu przez przyjaciela tylko po to, by zabrać koledze zegarek, oraz cały wątek dotyczący wiary w Boga to najlepszy fragment przedstawienia. Jednak chciałoby się zobaczyć bardziej pogłębioną psychologicznie postać Myszkina, współuczestniczyć w jego bólu egzystencjalnym, w jego cierpieniu wynikającym z nadwrażliwości, zagubienia w świecie, w którym dla takich jak on nie ma miejsca.

Ponadto relacje między bohaterami nie zawsze przekonują. Na przykład szarpanie słabowitego, cherlawego Myszkina przez silnego fizycznie Rogożyna to za mało, aby uwyraźnić, co ich dzieli, a co jest wspólną płaszczyzną ich wzajemnych relacji. Myślę też, że dramaturgii spektaklowi dodałoby skrócenie trochę początku. Ta nadmiernie rozciągnięta niema scena, która - jak sądzę - w intencji reżysera ma za zadanie budowanie nastroju i powolne wprowadzanie widza w klimat przedstawienia, daje efekt wręcz odwrotny. W pewnym momencie zaczyna nużyć.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
13 stycznia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...