Dwa dni temu był twój pogrzeb

"Historia pewnej miłości" - reż. Tomasz Man - Teatr Polskiego Radia

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki w jednym z wierszy roztoczył taką pajęczynę słów: schizofrenia jest domem/ bożym odkąd zachorowałem/ raz drugi i przebudziłem się/ w gorączce miłości

Te słowa podświadomie szkicują mroczny świat, który przysposobił ostatnio dla radia Tomasz Man. Ponownie do studia zaprosił Andrzeja Chyrę i Sandrę Korzeniak, by wraz z nimi wejść w jeden ze swoich wczesnych tekstów – „Historię pewnej miłości". Jak sam autor mówi: „lubi pracować z ludźmi dostrojonymi do niego". Ten banalny tytuł w istocie pełni tu funkcję antytezy dla całego ognia
i duchów, jakie przemieszczają się w tym spektaklu. Jest pozornie kojącym błyskiem ostrzy zdolnym przeciąć węch i odjąć wzrok. Nade wszystko – zabrać rozum.

Istotnym novum w perspektywie poprzednich słuchowisk Mana, gdzie ciągi akustyczne generował zespół Karbido, jest w tym spektaklu muzyka Piotra Mossa. Jak się okazało, Moss zrealizował ten podkład już w latach 90. (Nokturn drugi) i nigdzie nie znalazł odpowiedniego medium, w którym mógłby ów motyw wybrzmieć. Muzyka czekała na Mana.

Historia jest prosta. On – 40, ona – 18. On – potrąca ją na pasach. Ona – wychowywana przez babcię. Z początku wszystkie objawy wskazują na kolejną historię miłości. On – coraz bardziej wymagający. Ona – coraz bardziej oddalona. Oni – niedostrojeni. On – zaczyna rzuca talerzem o ścianę. Ona – przesypia dni. On – wychodzi do innej kobiety. Ona – zaczyna błąkać się po mieście. Pewnego dnia: On – śpi po pracy. Ona – leży już w wytarganym płaszczu na szynach. Właściwa rozmowa między nimi zaczyna się w momencie, kiedy jej już nie ma wśród żywych.

To, co jest istotne – do prawdy dochodzimy w końcówce spektaklu. Ta sztuka na dwa głosy rozwija się linearnie. Przynajmniej tak nam się wydaje. Poznajemy opowieść z dwóch stron. Stereo poznawcze zachodzi za mgłę śmierci.

Bardzo mocno zaznacza się w tym spektaklu wspomniany już motyw muzyczny. Śmierć bohaterki splata się z przenikliwym i grobowym szeptem. Muzyka Mossa stworzy dla zmarłej nowe środowisko życia – głowę męża. W jego głowie za późno niestety rodzą się odpowiedzi na pytania, których wcześniej szukał natarczywie. Właściwie otrzymuje od siebie wszystkie słowa, które ona zamknęła w trumnie. Jeżeli mógłbym zmodyfikować słowa wybitnego reżysera radiowego Zbigniewa Kopalki: „muzyka ma mówić, a słowo ma śpiewać", powiedziałbym: „Tutaj słowo próbuje coś śpiewać, a muzyka próbuje coś powiedzieć". To dialog pourywany, którego granicą pozostanie na zawsze jej śmierć na torach.

Nie byłoby efektu tych spirytystycznych widzeń gdyby nie radio. Tutaj wszystko zależy od naszej precyzji skojarzeń. Bardzo dobrze, że Man stworzył ten spektakl w kameralnym stylu. Tylko dwóch aktorów i muzyka, która niesie piekło.

Z tej ciszy, która pozostaje po żonie główny bohater układa nokturn. Przy słuchaniu nie otwierałem oczu. Pozwoliłem się prowadzić przez ciemne zaduszne sale. Man za każdym razem stwarza spektakl, którego nie mogę obejść spokojnie. Gdy usłyszałem tytuł najnowszego słuchowiska, pomyślałem sobie: no tak, teraz dla uspokojenia i wyciszenia po Sex machine, Kartotece i Abbie autor zaprosi nas do stolika, przy którym siedzą on i ona, a między nimi rozgrywa się pełnia. Nie.

Man zaprosił nas do stolika, pod którym siedzi on. Jej nie ma, ale wiruje tu jako obłok złożony z  szeptów, powietrza które filtruje jej brak i groza. W końcówce słuchowiska padają niezauważalnie zdania, które można by potraktować jako autokomentarz:
„Ona: Dwa dni temu miałam urodziny. On: Dwa dni temu był twój pogrzeb. (...) Poszedłem na drugi dzień. Nie paliły się już żadne świeczki. Próbowałem zapalić jedną, ale zmokły mi zapałki. Jedna, co nic nie powiedziała to ta kobieta z pubu. (...) Poszedłem do niej. Ona pyta: pooglądamy telewizję? A ja: coś będzie interesującego?. A ona na to: nie, co by tam było interesujące w telewizji. To po co chcesz, żebyśmy oglądali telewizję, pytam. - Żeby nie rozmawiać".

Sandra Korzeniak była już medium w „Sex machine". Tutaj ponownie wchodzi do spektaklu jako dusza. Jej głos, pełen nieoczywistości jest jej najważniejszym instrumentem. Andrzej Chyra ponownie autentyczny.
„Moja żona miała na imię Ewa". Inicjacja powinna nastąpić w tym momencie. Nie zgrali się z tą miłością. Teraz pozostał tylko krzyk.

Gdyby mnie ktoś zapytał o to, jak wygląda świat słuchowiska, odpowiedziałbym kwestią Bohatera z „Kartoteki":
„Wszystko jest na zewnątrz, są jakieś twarze, drzewa, obłoki, umarli... ale to wszystko tylko przepływa przeze mnie. Widnokrąg zamyka się. Najlepiej widzę, kiedy zamknę oczy. Z zamkniętymi oczyma widzę miłość, wiarę, prawdę".

Janusz Łastowiecki
Dziennik Teatralny
30 października 2012
Portrety
Tomasz Man

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia