Dwa światy - o Chmurno / PoDoBno

"Chmurno.../PoDoBno..." - Teatr Muzyczny Capitol

Dla jednych hochsztapler i mistyfikator, dla innych - przewodnik, mistrz, niemalże guru. Tym razem mowa tu nie o którymś z ojców-założycieli polskiego tańca współczesnego, a o Georgiju Iwanowiczu Gurdżijewie, podróżniku, mistyku i myślicielu o grecko-ormiańskich korzeniach, działającym w Rosji, Ameryce i Londynie na przełomie XIX i XX stulecia.

Wykład jego poglądów, zawarty w książce Piotra Uspienskiego Fragmenty nieznanego nauczania, zainspirować miał Jacka Gęburę do stworzenia PoDoBno, jednej z choreografii składających się na ostatni wieczór premier tanecznej sceny wrocławskiego Teatru Muzycznego Capitol. To druga produkcja w tej otwartej w zeszłym roku dla tańca przestrzeni. 

"Nieznane nauczanie" wcale nie jest aż tak nieznane, zwłaszcza we Wrocławiu, gdzie działa Instytut Grotowskiego, a przy nim - grupa gurdżijewowska Poza tym, sporo o nim - również w Polsce - pisano. Jednak dla Jacka Gębury nauczanie to pozostaje raczej efektownym pretekstem do własnej pracy, wyrwanym z kontekstu mottem, niż faktycznym punktem odniesienia. Artysta ma oczywiście prawo potraktować materiał w ten sposób. Pierwsze i podstawowe przewartościowanie nauczania Gurdżijewa dotyczy opisywanej przez niego wielości "ja" w człowieku, która rzekomo inspiruje choreografa. Dla żyjącego przed stuleciem nauczyciela, wielość oderwanych od siebie"ja" była czymś, co rozbija ludzką wolę, zatem powinno zostać przezwyciężone, by osiągnąć wewnętrzną jedność i umożliwić duchowe przebudzenie. Mówiąc trochę na wyrost, nieco postmodernistyczna praca Gębury zdaje się wręcz przeciwnie - wydobywać przyjemność z tego stanu rozbicia podmiotu. 

Gębura nie próbuje nawet udawać - i dobrze - że w choreografii nawiązuje do Gurdżijewa, który przecież z tańcem miał wiele wspólnego. Jednym z kluczowych elementów dziedzictwa grecko-ormiańskiego nauczyciela są bowiem "święte tańce", do dzisiaj wykonywane przez jego uczniów. Wrocławski choreograf proponuje nam natomiast taniec współczesny bez mistycznych eksperymentów. 

Trzy tancerki nieustannie są blisko siebie, utrzymując przez większą część czasu fizyczny kontakt. Wyłaniają się z ciemności, wykonując zapętloną prostą sekwencję ruchów. Później - płyną wspólnie przez przestrzeń, nie rozdzielając się, czasem podpierając się nawzajem, czasem zmieniając płaszczyznę ruchu - gdy na przykład jedna z tancerek, podtrzymywana przez towarzyszki, jako podłoża używa pionowej ściany. W tle widzimy ekran, na nim wrocławskie ulice, a także tańczące wśród przemierzających miasto tłumów wykonawczynie - tym prostym zabiegiem rozmnożone niczym gurdżijewowskie "ja". Gdy zarówno na ekranie, jak i na scenie płyną przez przestrzeń, my również płyniemy przez spektakl - w którym nic tak naprawdę się nie wydarza, nie ma tu snucia opowieści, czy wyrażania stanów emocjonalnych. Ten na swój sposób poetycki spektakl, zmierzający w stronę czystego, abstrakcyjnego ruchu - mógłby trwać dłużej lub krócej - i nic by się nie stało. Na koniec tancerki wracają do pierwotnej, zapętlonej sekwencji. Celebracja rozbicia osobowości trwa. Światło gaśnie. 

Czy Jacek Gębura wziął w swojej pracy kurs na abstrakcję? Może tak, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że PoDoBno powstało po w dużej mierze abstrakcyjnych Imponderabiliach, zrealizowanych razem z Leszkiem Bzdylem. Dotychczasowy dorobek artysty był bardzo różnorodny - i obok prac pokrewnych dwóm ostatnim, obejmował projekty o bardzo performatywnym charakterze, takie jak Komu piosenkę? Poemat ruchowy na stawy i krtań, zrealizowany wespół z Witoldem Jurewiczem i wrocławskim zespołem alternatywnym Małe Instrumenty, czy - wyrastająca również z modernistycznych inspiracji, lecz zupełnie inna i chyba ciekawsza od PoDoBno - Padlina wg Baudelaire\'a. W tamtych spektaklach Gębura błyskotliwie grał z muzycznością przedstawienia, fizycznością aktorów, spełniał się w żywiole dowcipnie ogrywanej teatralności. Oglądając najnowsze przedstawienie, można za tym zatęsknić. Czy wrocławski choreograf wróci jeszcze do tamtego scenicznego świata? 

* * * 
Na scenie drabina, trzy kobiety w zwiewnych białych sukniach oraz mężczyzna, odziany w spodnie od garnituru i marynarkę narzuconą na odsłaniający tors podkoszulek. Po chwili - z hukiem otwierając drzwi, przez które przed paroma minutami weszli z foyer widzowie - wpada jeszcze jeden tancerz. Między mężczyznami rozpoczyna się konfrontacja. Tak rozpoczyna się Chmurno, druga część wrocławskiego wieczoru. Sylwia Hefczyńska-Lewandowska ze Śląskiego Teatru Tańca buduje swój sceniczny świat konsekwentnie i w sposób ciągły. Niestety, bardziej reprodukuje pewną ustaloną i opartą na kilku prostych prawidłach wizję, niż tworzy teatralne uniwersum, do którego chciałoby się wracać wraz z artystką w kolejnych przedstawienia. Jest to świat rodem z koszmarnej ankietowej wizji Łukasza Drewniaka, któremu w teatrze tańca "niewyobrażalny psychiczny ból" sprawia "widok tańczących pięknych i wiotkich kobiet w ramionach równie smukłych i skocznych mężczyzn przed trzydziestką" I jeżeli ktoś zastanawiał się, skąd Drewniakowi mogła przyjść do głowy tak absurdalna na pierwszy rzut oka odpowiedź na zadane przez miesięcznik "Teatr" pytanie - to ostatnie spektakle bytomskiej choreografki mogłyby stanowić pewne wyjaśnienie podobnie zresztą, jak spora część dorobku Polskiego Teatru Tańca z Poznania w ostatnich latach. Z teatralnego uniwersum Hefczyńskiej, gdzieś między Przenikaniem a Przelotnie, zniknęły wszelkie subtelniejsze akcenty czy poczucie humoru, nie mówiąc o dystansie. Z drugiej strony, nigdy nie zagościła w nim pogłębiona psychologia postaci. 

Dla wszystkich, którzy nie zaznajomili się jeszcze z wizją rzeczywistości Sylwii Hefczyńskiej-Lewandowskiej - kilka objaśnień. Świat ten zamieszkują ludzie, których dzielimy na mężczyzn i kobiety. Te ostatnie nie tylko są piękne, ale i delikatne oraz zmysłowe. Zajmują się głównie interakcjami z mężczyznami, bądź to jako słodkie uwodzicielki, bądź konfrontując się z ich męską siłą. Bo tak, jak odziane w powłóczyste suknie kobiety Hefczyńskiej są naprawdę kobiece, tak mężczyźni z jej choreografii to prawdziwe samce. Swoją agresję rozładowują albo w iście "męskich" starciach między sobą, podskakując niczym koguty, albo przemocą wobec "kruchych" i pełnych "kobiecego wdzięku" partnerek. 

Podsumowując te gorzkie żarty - światem Hefczyńskiej rządzi płciowość. I jest to płciowość heteronormatywna i wysoce stereotypowa. Co gorsza, z tej ultrakonserwatywnej i nieco kiczowatej wizji nie rodzi się dobry spektakl - ani wszechobecny banał nie przeradza się w kamp, ani los obecnych na scenie postaci nas nie wzrusza, jak powinien to zrobić melodramat. Przypisane im role są bowiem zbyt płaskie, by przekonywać, a ekspresji aktorskiej - praktycznie nie ma. 

Wywód ten jest nieco wtórny - podobnie pisałem ostatnio o Przelotnie - ale wtórny jest również przedmiot samej recenzji, czyli Chmurno Pod koniec spektaklu słyszymy dźwięki burzy, niemal potopu - zaś wszystkie postaci salwują się ucieczką na drabinę - niczym na symboliczną arkę. Wyglądają w dal. Czy za horyzontem czeka na nas kolejny spektakl z tej samej sztancy? A może Chmurno jest tylko przejawem kryzysu twórczego, który zostanie jednak pokonany w kolejnej - bardziej świeżej i udanej - pracy? Życzę tego nam wszystkim i choreografce.

Witold Mrozek
Nowy Taniec
10 czerwca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia