Dwie kobiety w fotelu
"Kuszenie cichej Weroniki" - reż: Krystian Lupa - 8. Genius LociLupa gra razem z Weroniką. Spektakl płynie jak z uszkodzonej taśmy: zwalnia tempo tak, że każdy krok aktorów wydaje się sprawiać nadludzki wysiłek, by za chwilę wybuchnąć gwałtownie, brutalnie- aż do wyciemnienia, ponownego pozornego uspokojenia, które zawsze jest jeszcze gorsze od marazmu. Oscyluje między skrajnym wyczerpaniem, irytującym powtórzeniem i kolejnym gwałtem na widzu i aktorze. Światło, krok, dźwięk to projekcja umysłu głównej bohaterki- kobiety przegranej, walczącej ostatkiem sił z (od początku skazanymi na brak realizacji) marzeniami i pragnieniami.
Reżyser jedynie posłużył się tekstem Musila, robiąc w zasadzie nie-adaptację. Prosty schemat feralnego trójkąta posłużył mu jedynie za kanwę, na której buduje nie historię, a serię napięć. W spektaklu tytułowa Weronika nie musi wybierać między wrażliwym Johanesem i zwierzęcym Demeter, między wiernością ciotce, a ucieczką. Zamiast tego przeprowadza na naszych oczach rozliczenie z samą sobą- odgrywa po raz kolejny swój dramat zawieszenia „pomiędzy”. Testuje swoją cierpliwość, testując ją jednocześnie na widzach. Oglądamy trzy razy scenę posiłku- na początku wyciszoną, przełamaną krzykiem starej ciotki, później przyspieszoną, na końcu groteskową- zwieńczoną przepychanką dwóch mężczyzn podających sobie Weronikę z rąk do rąk. Do trzech razy sztuka- trzeci , choć pozornie najlżejszy, jest tutaj ostatecznym poddaniem się, wywieszeniem białej flagi. Ciało bohaterki nie stawia już oporu, staje się płynne, plastyczne, daje się w stu procentach kierować.
Scenę wypełniają stare meble, w centralnym punkcie znajduje się duży stół- to przy nim najczęściej krzyżują się drogi bohaterów. Ale Weronika nie lubi przy nim siedzieć. Jest symbolem codziennego rytuału. Przypomina o latach, miesiącach i dniach spędzonych w ten sam, nieodmienny sposób. Ten sam stół blokuje także rozpaczliwe próby zmian- jak posąg trwa przy nim ciotka- element nieodzowny, skuteczny hamulec jakiegokolwiek działania. Gdy Johanes, wchodząc po schodkach (znajdujących się po lewej stronie sceny), proponuje Weronice wspólną ucieczkę z tego świata, ta tchórzy- wraca do centrum sceny. Patrzy na stół. Weronika lubi siadać na monstrualnym kopcu, znajdującym się po prawej stronie. Jest usypany z substancji przypominającej popiół, gdzieniegdzie widać stare, pogięte ramki, uschłe liście. Tam czuje się pewnie- wśród swych dawno spalonych nadziei, zamazanych wspomnień. Kuli się tam za każdym razem, gdy ciotka pyta o Johanesa. On także jest jednym z tych liści, które pozostały, ale na zawsze spadły z drzewa.
Tekst w tym spektaklu nie jest najważniejszy. Lupa zdobywa widza mistrzowsko grając emocją- krzykiem, dotknięciem, obłąkańczym biegiem, opatulaniem się w kołdrę na przemian z całkowitym rozbieraniem. Muzyka Jacka Ostaszewskiego podkreśla ten brak zdecydowania, chwiejność, lawirowanie. W tle słyszymy dźwięk przypominający grę świerszcza/ ćwierkanie ptaka, jednak jakby przyspieszony, mogący przywoływać dźwięk tykającej bomby, odmierzania zegara. Projekcje audiowizualne pokazują Weronikę- często spokojniejszą, subtelniejszą niż na scenie. Może to wizualizacja tego, co w danej chwili myśli, jak widzi siebie tam- w swoim wnętrzu. Johanes odchodzi, Demeter także. Zostają dwie kobiety w fotelu- stara i ta, która właśnie pożegnała się raz na zawsze z młodością. Lupa domyka, odbiera Weronice ostatecznie szanse, które odebrała sobie zresztą sama dawno przed rozpoczęciem gry.