Dwudziestu schizofreników

"Dwadzieścia najśmieszniejszych piosenek na świecie" - reż. Jerzy Satanowski - Teatr Polski we Wrocławiu

Można by było po prostu te piosenki zaśpiewać. Same w sobie są warte posłuchania i refleksji. Jednak fabuła nadała im pewną formę, która stała się polem do popisu dla aktora-artysty.

Sztuka nietypowa, bo akcji w niej niewiele, bez standardowego dla dramatów wzrostu napięcia i prowadzenia wydarzeń ku punktowi kulminacyjnemu. Nie należy zatem oczekiwać spójnej historii z wątkiem prowadzonym wg tak zwanego clue. Tutaj clue stanowią piosenki – jak głosi tytuł – najśmieszniejsze na świecie. Wątku fabularnego jednakże nie pozbawiono nas zupełnie, wszystkie muzyczne kawałki wkomponowano w opowieść o potencjalnych problemach psychicznych zagrażających człowiekowi. Każda piosenka staje się ilustracją do kolejno wymienianych ułomności schizofrenicznych i pretekstem do naukowego wyjaśnienia widzowi charakterystycznych objawów. W tajniki tych symptomów wprowadza nas profesor – psychiatra, który z dużą dozą cierpliwości zezwala swojemu pacjentowi na demonstrację zachowań charakterystycznych dla opisywanych kolejno niedyspozycji. 

Demonstracje są barwne, nietuzinkowe, wielorakie. Pacjent za każdym razem zachowuje się zupełnie inaczej, co wydaje się być oczywiste z uwagi na różne przypadłości, które mu dolegają, a które zmieniają się jak w kalejdoskopie – z każdą piosenką kolejna. Jednak gestykulacja, mimika, sposób poruszania się, nawet tiki nerwowe – wszystko podparte odpowiednio dobranymi kostiumami i rekwizytami – sprawiają wrażenie, że za każdym razem ktoś zupełnie inny znajduje się na scenie, że to inny aktor manifestuje kolejną opisywaną przez profesora chorobę, jakbyśmy mieli do czynienia z dwudziestoma schizofrenikami, a nie z jednym, prezentującym poszczególne dolegliwości.

Na scenie panuje dobry klimat – porozkładane książki na biurku profesora dodają jego wykładowi naukowości, choć sposób prezentacji tego, o czym mówi, daleki jest od powagi. Wymiar artystyczny przedstawienia podniesiono dzięki świetnej oprawie muzycznej – pacjentowi akompaniuje kwartet rockowo-swingująco-bluesowy, ubrany profesjonalnie w zielone lekarskie kitle, serwujący widzom a to psychodeliczne agresywne bębnienie, a to nużące i usypiające dźwięki.

Najśmieszniejsze w tych dwudziestu piosenkach (co prawda do dwudziestu nie doliczyłam, ale może ze śmiechu straciłam rachubę) są chyba miny głównego bohatera, pacjenta- piosenkarza i specyficzne aranżacje, na które trudno byłoby wpaść samemu. Komiczne są również komentarze – pełne ironii i swobody – które pacjent wplata jako część swojej ekspresji. Z perspektywy widza trudno stwierdzić, czy wtrącenia te były spontaniczne, czy wyuczone, ale to tylko dodaje uroku całości. Dużym plusem spektaklu jest również elastyczność aktora w podejściu do widzów: dobry kontakt z publicznością, jak przystało na prawdziwego koncertującego muzyka.

Mniej lub bardziej znane piosenki w nowej, nietuzinkowej aranżacji i w połączeniu z tekstem „Schizofrenii” Antoniego Kępińskiego, zyskują nowy wymiar. Już same w sobie warte są refleksyjnego zagłębienia się w ich treść, a w wykonaniu jednego aktora o wielu twarzach i osobowościach stają się popisem, recitalem, obrazem – zaczynają żyć nowym życiem. Genialna kreacja Mariusza Kiljana zasługuje na miano najśmieszniejszej opowieści o ludzkim szaleństwie.

Anna Mazurek
Dziennik Teatralny Wrocław
8 lipca 2013

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia