Dwugłos o „Sztuce mięsa"

"Sztuka mięsa" - reż. Robert Talarczyk - Teatr Śląski w Katowicach

Sztuka jest ufundowana na cytatach, odniesieniach, sloganach, ekscentrycznych czasem kombinacjach: wchodzisz do sklepu i wybierasz z półek to, co pasuje. W tym kontekście ważny jest nie tylko główny temat sztuki, ale ważne jest też miejsce, w którym ta sztuka jest wystawiana, to znaczy Galeria Katowicka i Scena w Galerii, działająca pod hasłem Tu i Teraz, które to hasło zakłada pewną doraźność czy ściślejsze przyleganie do aktualnej rzeczywistości. Cieszy mnie ta teatralna ekspansja wobec nowych miejsc, także tych mniej oczywistych, bo to szansa, żeby do teatru zajrzał ktoś, której dotychczas by do to nie przyszło do głowy.

Z autorką sztuki - „Sztuka mięsa" w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Śląskim w Katowicach - Weroniką Murek rozmawia Paulina Żebrowska z Dziennika Teatralnego.

Paulina Żebrowska: Będziemy śmiertelnie poważne?

Weronika Murek: (uśmiech)

Świetnie, a jadasz mięso? Bo rozglądałam się za ekstraordynaryjnym przepisem na sztukę mięsa i znalazłam - u Marii Disslowej. Podaję w całośćci: „Płucka do gotowania powinny być różowe i jędrne. Odciąć tchawicę, rozkrajać serce, wymyć z krwi, nalać wody i gotować co najmniej godzinę, aż będą miękkie, następnie pokrajać. Podawać na półmisku, przystroić. Gotowe!" A jaki był przepis na sztukę (mięsa) Weroniki Murek?

Pierwotnie sztuka miała zostać oparta na reportażach, potem ześlizgnęłoo się to w opowieść o konsumpcji po polsku na przestrzeni lat, a potem w opowieść o tym jak światopogląd może stać się także produktem, o duchowości, w której dokonała się zmiana z perspektywy wertykalnej na horyzontalną: to nie góra-dół (niebo-piekło) są punktami odniesienia ale lewo i prawo.
Nie chcę tutaj podawać swoich przepisów i interpretacji, bo myślę, że każdy widz, jakkolwiek by sztukę nie rozumiał i nie analizował, wie o niej więcej niż ja. Nie chcieliśmy robić sztuki łatwej, takiej, w której się będziemy z błogością i zadowoleniem taplać jak w ciepłym błotku. Myślę, że jej konstrukcja wymaga troszkę tego, żeby zdecydować czy chce się przystać na jej zasady gry czy nie. Sztuki się robi wobec serca, wobec mózgu, wobec oczu, wobec uszu: mam nadzieję, że ta jest wobec kręgosłupa, tj. chciałabym, żeby jej odbiór trafiał przede wszystkim do kręgosłupa - w postaci ciarek, które wzdłuż tego kręgosłupa biegną.

Na marginesie, masz ze sobą tasak podręczny? Będzie potrzebny, bo zamierzamy pokrajać „Sztukę mięsa". Od czego byś zaczęłaa?

Od tego czego w tej sztuce nie ma, a co zajmuje w niej - paradoksalnie - najwięcej miejsca, czyli od maszynki do mięsa. Nie ma jej na scenie, bo ta maszynka sama jest sceną, sama funduje świat sceniczny i inscenizacyjny, a wszyscy bohaterowie są różnymi jej częściami składowymi: elementami, które ją tworzą, albo elementami, które wprawiają ją w ruch. Zwróć uwagę chociażby na to w jaki sposób poruszają się po scenie postacie Akwizytorów: niby trybiki, niby na taśmie produkcyjnej - i tak dalej. W gruncie rzeczy chodzi przecież o ukazanie systemu, a system - żadna to nowość - zawsze organizowany jest produkcyjnością, trybikami.
Dalej mamy trzy światy-składniki: świat Akwizytorów właśnie, świat Dzieci-Konsumentów, świat Mięsnych Lady i rozsadzająca te światy postać Szamana: on wprawia w ruch maszynkę do robienia mięsa i on w niej przepada.

Weźmy środki artystycznego wyrazu. Ujęłabym to w ten sposób: mamy w „Sztuce mięsa" do czynienia z krytyką konsumpcji, której to w sukurs przychodzą środki wyrazu właściwie dla obiektu podlegającego krytyce. A choćby język złożony z klisz i kalek. Cała konstrukcja spektaklu, ogólnie rzecz biorąc, jest dość postmodernistyczna. Odnosi się wrażenie jakiegoś nadmiaru, natłoku informacji, bo też mówi się tam obficie i szybko, a wytchnienie stanowią tylko części muzyczne. Charakterystyczne „przegadanie", skondensowanie tekstu i właściwy temu brak elementu fabuły czy raczej akcji.

Jeden z moich znajomych porównał lekturę całego dramatu do stania w kolejce, w której bez przerwy ktoś na nas napiera, z lewej czy z prawej strony, w której się tłoczymy najpierw - po to tylko, żeby się tłoczyć, bo wszyscy tak robią, bo może wiedzą o czymś, o czym my nie wiemy, a potem - kiedy się okaże, że wszystko to ku niczemu i po nic, tłoczymy się tak, jak tłoczą się gołębie: bośmy się przekonali, że kiedy się tłoczymy, to jest nam cieplej.
Sztuka jest ufundowana na cytatach, odniesieniach, sloganach, ekscentrycznych czasem kombinacjach: wchodzisz do sklepu i wybierasz z półek to, co pasuje. W tym kontekście ważny jest nie tylko główny temat sztuki, ale ważne jest też miejsce, w którym ta sztuka jest wystawiana, to znaczy Galeria Katowicka i Scena w Galerii, działająca pod hasłem Tu i Teraz, które to hasło zakłada pewną doraźność czy ściślejsze przyleganie do aktualnej rzeczywistości. Cieszy mnie ta teatralna ekspansja wobec nowych miejsc, także tych mniej oczywistych, bo to szansa, żeby do teatru zajrzał ktoś, której dotychczas by do to nie przyszło do głowy. Hesse w „Wilku stepowym" pisał, że większość ludzi nie chce pływać, dopóki nie nauczy się pływania. Ja też nie lubiłam chodzić do teatru dopóki nie zaczęłam do niego chodzić regularnie, i się nie przekonałam, jak bardzo może być różnorodny.

Na czym, co nie było Twoim udziałem, sztuka zyskała?

No, sztuka najwięcej zyskała na wszystkim, co nie było moim udziałem i z czym nie miałam nic wspólnego, trzeba to sobie głośno powiedzieć. : )
Myślę jednak, że najwięcej na genialnych kostiumach, na świetnej scenografii i na doborze utworów muzycznych. Utwór „Do prostego człowieka" J. Tuwima choć napisany przecież kilkadziesiąt lat temu brzmi jak przygotowany kilka dni temu specjalnie na potrzeby spektaklu.

I kolejne pytanie z tej samej serii: czego pozbawiono sztukę – powiedzmy - nie do końca po Twojej myśli?

Nie byłam z początku przekonana do scenografii. Piszę obrazami i warstwa wizualna jest dla mnie bardzo ważna, jeśli nie najważniejsza: moje wątpliwości wobec scenografii brały się z głupiego powodu: inaczej to sobie wszystko wyobrażałam. Ale gdybyś mnie teraz zapytała jak, nie potrafiłabym ci odpowiedzieć, bo genialna koncepcja Ilony Binarsch nie tylko zajęła miejsce moich rojeń, ale je kompletnie wyparła i teraz nie potrafię już myśleć o tym spektaklu w jakikolwiek inny sposób. Idiotką byłam, że tak długo tę scenografię nieufnie obwąchiwałam.

Właśnie, scenografia. Możemy pomówić o kampie, teatrze okrucieństwa, kiczu. Ale to na bok. Czuć w tym spektaklu jakiś ogólny nadmiar. Spotęgowany ruch na zmianę z zataczaniem monotonnych okręgów, krzykliwe kolory, jakiś ogólny rozmach i nieoszczędność, słowotoki, nadmiary - o tym już rozmawiałyśmy. Kostium, w którym paradował Bartłomiej Błaszczyński przypomina rozdartego orła. Sprofanowanego?

Ten kostium składa się z „resztek" pozostałych po mięsie zwierząt ubojnych: krowy, świni i drobiu.

Rola Szamana to ogromne pole do popisu z technicznego punktu widzenia, wykorzystane zresztą brawurowo i efektownie przez Błaszczyńskiego. To postać centralna, nie tyle zindywidualizowana, bo też jak najbardziej symboliczna, a przy tym nie pozbawiona tragizmu. Swoją drogą, ciekawa jestem, jakie znaczenie da postaci Szamana mają jego „problemy" natury logopedycznej?

Szaman jest spoiwem sztuki i kimś kto ją jednocześnie rozsadza. Stanowi osobny świat i jednocześnie wpływa na dekonstrukcje pozostałych światów. Jest obserwatorem tego, co się dzieje, bo przychodzi z boku, z tak zwanego lewego pola; jego obcość przejawia się chociażby w sposobie, w którym się porozumiewa: w języku stylizowanym na język, który stereotypowo przypisywano chociażby w przedwojennych filmach czy prasie polskim Żydom: z wymową, z kalkami frazeologicznymi z języka niemieckiego czy jidysz.

Ponadto wspaniałe role lady mięsnych, zwłaszcza Aliny Chechelskiej i Bogumiły Murzyńskiej. Widziałabym je jako reprezentantki starszego pokolenia, których nawyki wprawdzie nie pasują do ogólnej kultury konsumowania, ale które to nawyki jednocześnie mają w sobie coś obmierzłego, paranoicznego, co wpisywałoby się w model staroświeckiej oszczędności praktykowanej przez bohaterów rodem z horrorów rozgrywających się – dajmy na to – podczas wojny.

Swojego czasu w mediach wybuchła kampania przeciwko pewnej sieci supermarketów, która zaoferowała klientom zafoliowane prosięta w całości. Oburzeni byli konsumenci, grzmiano na temat złego smaku producentów, mówiono, że nie powinny oglądać tego dzieci. Także rzeźnie pozostają niejako w sferze tabu, są miejscami nieeksponowanymi, sytuowanymi zwykle na obrzeżach, poza widokiem. Ladies Mięsne to z ducha szekspirowskie wiedźmy, wiedźmy w pierwotnym znaczeniu tego słowa: te, które WIE-dzą, bo dla mnie wiedza zawsze związana jest z brakiem złudzeń.

Odniosłam wrażenie, patrząc na Chłopaka i Dziewczynę (Maria Baładżanow, Michał Piotrowski), czyli marionetki, że to jedyne postaci, którym odmówiono choćby krztyny indywidualizmu; indywidualności, którą – w małym co prawda, ale w jakimś tam stopniu – posiada reszta.

Metafora marionetki, która zrywa się z krzyżaka jest bardzo istotna dla wydźwięku całej sztuki. Taką marionetka staje się np. postać Michała Piotrowskiego, a dzieje się to, gdy wypowiada jedną z najistotniejszych kwestii dla całego utworu, tj: „Chcieliście społeczeństwa obywatelskiego, no to macie!"

Który z aktorów wypadł najlepiej?

Na to pytanie Ci nie odpowiem, bo wszyscy wypadli wspaniale. Ja w ogóle o całym zespole mogę mówić w samych superlatywach, nie tylko jako o aktorach i twórcach, ale jako także jako o ludziach i życzyłabym każdej młodej osobie zaczynającej pracę tak cieplarnianych warunków jakie ja miałam.
Nudna już jestem w swoich zachwytach nad aktorami, ale tak naprawdę mam wobec aktorów duży dług wdzięczności, nie tylko wobec tych, którzy grali w Sztuce mięsa, ale wobec wszystkich tych, z którymi się dotychczas zetknęłam. Widzisz, ja do teatru (nie mówię teraz konkretnie o żadnym teatrze tylko o tym świecie teatralnym, do którego trafiłam dość nagle) szłam wystraszona, bo mnie uprzedzano jakoby aktorzy to były jakieś potworne byty teatralne o spiczastych zębach i sztywnych elżbietańskich kołnierzach, którzy w mrokach kulis czekają tylko na to, żeby zniszczyć wybitne teksty polskich dramatopisarzy, tymczasem moje doświadczenie jest zupełnie inne, i mi nie raz i nie dwa aktorzy tekst (i tyłek) ratowali i podciągali swoimi umiejętnościami w taki sposób, że rzecz, która wcale dobra nie była, w ich wykonaniu mogła się taka wydawać.
Jak zaczynałam pisać dramaty to z prozatorskiego nawyku robiłam bardzo szczegółowe didaskalia, wręcz jakieś instrukcje głupawe: teraz już ich w ogóle nie piszę albo zamykam w jednym zdaniu.

To ja się odważę z bezczelnością właściwą recenzentom. Otóż mnie się podobały najbardziej Mięsne Lady (Ladies), no i Szaman Bartosza Błaszczyńskiego. Zapytam inaczej: który z aktorów był na tyle niesforny, że przeforsował najwięcej?

Tu nie chodzi o niesforność, ale np. bardzo cenię szarżę i brawurę Bartka Błaszczyńskiego, który wniósł do postaci Szamana nie tylko swój talent i energię, ale też sporo improwizacji i to improwizacji niezwykle inteligentnych i błyskotliwych, włączając w to wymyślanie na bieżąco niektórych kwestii i trzeba szczerze powiedzieć, że one są lepsze niż to, co ja wymyśliłam. Za co go oczywiście nienawidzę. (śmiech)

To teraz pytanie banalne i ważne: czym jest właściwie to mięso?

Kluczowy w odpowiedzi na to pytanie jest monolog Lady Mięsnej: mięso jako ciało, mięso jako produkt, mięso jako symbol. No bo czym są te nasze drogie twarze jak nie kawałkiem mięsa?

Paulina Żebrowska
Dziennik Teatralny Katowice
6 lutego 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia