Dynamiczna struktura "Mewy"

rozmowa z Gabrielem Gietzkym

Okazuje się, że jak filozofowie biorą się za teatr, to nagle u wszystkich pojawia się pewien rodzaj wspólnego mianownika. Wszyscy mówią, że teatr powinien być "czysty", że służy pięknu, dobru i prawdzie. Bez względu na to, w którą stronę ciążą ich myśli wszyscy uznają, że teatr należy wznosić na bazie społeczeństwa służącego pozytywnym wartościom.

Z Gabrielem Gietzkym, reżyserem spektaklu "Mewa" w Teatrze Śląskim w Katowicach rozmawia Adrian Jaworek.

Adrian Jaworek: W trakcie konferencji prasowej wspomniał pan, że „Mewa” składa się z czterech różnych form. Czy te formy posiadają twarde nieprzekraczalne granice, czy istnieje możliwość rozciągnięcia ich na nieznane terytorium?

Gabriel Gietzky: Punktem wyjście jest to co znane, bo to co, nieznane, nie wiemy, czym jest. Ale próbujemy to „żyłować”, czyli wyciągać do jakiś granic możliwości. Dlatego jest to dla aktorów przekraczanie, muszą używać sposobów, po które, zazwyczaj nie sięgają w spektaklach lub korzystają z nich rzadko i w wyjątkowych sytuacjach. Całą cześć muszą zagrać tego typu środkami, więc dla nich jest to forma wyzwania.

Wychodzimy od pewnej bazy i maksymalnie ją rozpychamy. Ten proces cały czas trwa i mam nadzieję, że uda się go zauważyć w realizacji. Na pewno osiągniemy pewien stan wyjściowy, ale ta przestrzeń grania będzie się rozszerzać.

Będzie pan to kontrolował?

Staram się przyjeżdżać na spektakle i doglądać jak postępuje realizacja. Ale nie zawsze jest to możliwe.

Pytanie o formę nasunęło mi się, ponieważ żyjemy w czasach, w których to pojęcie całkowicie się rozmyło. Aktualnie doświadczamy specyficznego przechodzenia „jednego w coś innego”. Czy u pana forma będzie stanowiła konkret?

Tak, dążymy do tego, aby każda część miała bardzo czystą, bardzo klarowną formę. Ona jest w ramach każdego aktu zamknięta i bardzo ścisła dla konkretnej części. Brak jakichkolwiek rozmyć. Pozwalamy sobie, ze względu na estetyczno-logiczną ciągłość, na to, aby w każdym akcie pojawiła się mikrocząstka, wejście aktora, jakieś zdarzenie sceniczne, które jest wyjęte z innej części. I przez zakwestionowanie na moment danej formy, formą z innej części, uświadomić widzowi, że to co ogląda nie jest przypadkowe, że jest to celowy zabieg.

Każda forma w „Mewie” jest bardzo precyzyjna, ale w każdym akcie pojawia się cząstka innego. W ten sposób tworzymy wspólny mianownik.

W takim razie w „Mewie” widz ma do czynienia ze strukturą dynamiczną, a nie z ułożonymi obok siebie skostniałymi konstrukcjami. Czy kolejne części są ze sobą zestawione w sposób ewolucyjny, czy synchroniczny?

Nazwałbym je światami równoległymi. W spektaklu, w czasie przerw w dramacie Czechowa, posługujemy się fragmentami dzieł filozoficznych mówiących o teatrze i o sposobie opowiadania i czytania teatru.

Fragmenty pochodzą z „Fenomenologii ducha” Hegla, „Świata jako woli i przedstawienia” Schopenhauera i manifestu Teatru Okrucieństwa Artaud. Mam nadzieję, że te wtręty filozoficzne uzmysłowią widzowi, o czym robimy to przedstawienie.

Moim zdaniem wybranie Hegla jest bardzo odważne. Jest to mało popularny filozof, który – przynajmniej w moim środowisku – jest uważany za myśliciela lewicowego, a często wręcz marksistowskiego.

Ale okazuje się, że jak filozofowie biorą się za teatr, to nagle u wszystkich pojawia się pewien rodzaj wspólnego mianownika. Wszyscy mówią, że teatr powinien być „czysty”, że służy pięknu, dobru i prawdzie. Bez względu na to, w którą stronę ciążą ich myśli wszyscy uznają, że teatr należy wznosić na bazie społeczeństwa służącego pozytywnym wartościom.

Z Hegla wyjąłem te fragmenty, które pasowały do mojej realizacji. Nie wykorzystałem wszystkiego, ponieważ zrobiłem już jeden filozoficzny spektakl, a na następny jeszcze nie czas.

Z Schopenhauera zapożyczyłem fragment, w którym zwraca zwraca się on do widza i każe mu być aktywnym. Podkreśla to, że udział odbiorcy jest niezbędny, spektakl jest aktem wspólnym.

Nie wpisałem tych fragmentów w strukturę dramatu. Pojawiają się na początku i na końcu każdej części. U Czechowa są trzy przerwy, między czterema aktami. To właśnie tam umieściłem te fragmenty.

Czy jest pan filozofem?

Nie. Filozofię zacząłem, ale jej nie skończyłem, ponieważ studiowałem na dwóch wydziałach jednocześnie i ciężko było mi pogodzić kierunki. Została mi taka amatorska fascynacja filozofią.

Ale widzę, że pomaga panu w reżyserii.

Tak. Zawsze jest to jakiś fundament, na którym mogę się podeprzeć, do którego jestem w stanie się odwołać i powołać na autorytet. Jeżeli pojawiają się jakieś kłopoty zawsze mogę stwierdzić, że to Schopenhauer tak powiedział, a ja to tylko zarysowałem.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Adrian Jaworek
Dziennik Teatralny Katowice
19 kwietnia 2012
Portrety
Gabriel Gietzky

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...