Dyskurs o śmierci

"Przypadek Iwana Iljicza" - reż: Jacek Orłowski - Teatr im. Jaracza w Łodzi

Premiery na łódzkich scenach odbywają się hurtowo, dlatego po czterech w poprzedni weekend w ten nie było ani jednej. Dwa tygodnie wcześniej sytuacja była podobna. Spośród nowości, jakie weszły ostatnio na afisz, nie można pominąć "Przypadku Iwana Iljicza". Od poniedziałku przez trzy kolejne wieczory będzie go można prześledzić na Scenie Kameralnej Teatru im. Stefana Jaracza.

Bohater siedzi w rzędzie tych, którzy czekają. Na śmierć? Właśnie na nią. Za chwilę ktoś pierwszy wyjdzie z szeregu tych, którzy na co dzień są obok siebie jak Iwan, (Bronisław Wrocławski) i jego żona (Dorota Kiełkowicz). Może łączyło ich uczucie, ale wygasło. Jest jeszcze obojętna córka (Iwona Dróżdż-Rybińska) i mający swój plan na życie jej narzeczony (Marcin Łuczak). Swoje miejsce w szyku ma też służący Gierasim (Hubert Jarczak). 

Iwan żył sobie wśród nich, aż kiedyś poprawiając firankę uderzył się w bok, zapomniał, a potem było już na wszystko za późno. Umiera. Wychodzi z szeregu. Chciałby coś z tym zrobić. Ale do czego się odwołać? Kogo przywołać? Czerwona sukienka żony jest jak obelga dla jego cierpienia i umierania. Tylko Gierasim rozumie powagę nadchodzącej chwili. Aktor grający tę postać staje się strażnikiem spokoju, ziemskim aniołem. Tą rolą Jarczak doskonale wypełnia próżnię, jaka tworzy się wokół odchodzącego człowieka. Pozostałe postacie okazują się głównie dekoracją, żywymi rekwizytami. 

Bo tak naprawdę inscenizacja, którą według opowiadania Lwa Tołstoja "Śmierć Iwana Iljicza" precyzyjnie zbudował Jacek Orłowski, jest monodramem - wyznaniem człowieka, który w obliczu ostatecznego staje się demiurgiem śmierci, ale też życia - z powagą sumuje i rozważa. W jednym ze swoich tekstów Tołstoj napisał: "I w ciężkiej chorobie tkwi dobro. Kiedy ciało słabnie, silniej czuje się duszę". 

Tak jest właśnie tutaj. Wrocławski nie zmienia wcieleń i osobowości, jak w trzech brawurowych monodramach według Bogosiana (także wyreżyserowanych przez Orłowskiego). Cały czas jest Iwanem Iljiczem, człowiekiem, któremu zdarzył się śmiertelny przypadek. 

Tołstojowi zawsze towarzyszyła idea samodoskonalenia się. W "Śmierci Iwana Iljicza" sięga tam, gdzie myśli boją się błądzić, próbuje przeprowadzić wiwisekcję odchodzenia. W adaptacji Orłowskiego Iwan - skupiony, refleksyjny, odważny i przerażony, świetny Wrocławski - jest człowiekiem, który nie stara się wzbudzać współczucia.

Dyskurs o śmierci prowadzony na lustrzanej tafli (celny scenograficzny chwyt Tomasza Polasika) okazuje się przejmującym, przemawiającym do wrażliwości monologiem o życiu. I w tym siła tego spektaklu.

Renata Sas
Express Ilustrowany
8 lutego 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia