"Dziady" na nowo. Zaskakujące

"Dziady" - reż. Michał Zadara - Teatr Polski we Wrocławiu

Michał Zadara nie musi emigrować z Polski, choć tego obawiali się niektórzy widzowie przed premierą "Dziadów" w jego reżyserii. Nie ma w jego inscenizacji skandalu, jest za to nowe spojrzenie na klasykę.

Zadara wyzwolił się z bogoojczyźnianego patosu, który zwykle towarzyszy interpretacjom Mickiewicza. Pokazał, że z wieszczem może się mierzyć jak równy z równym. Tradycję potraktował jako punkt wyjścia do współczesnego odczytania tekstu. W sobotni wieczór publiczność zobaczyła w Teatrze Polskim I, II i IV część "Dziadów" oraz wiersz "Upiór". Ani archaiczny język, ani romantyczna forma nie zraziły widzów. Od początku do końca, przez blisko pięć godzin, wiernie towarzyszyli aktorom i ku swojemu zaskoczeniu odkryli, że w tekście Mickiewicza nie brakuje humoru. Zadara odbrązowił "Dziady" i przypomniał, że ich autor nie urodził się wieszczem. Wyzwolił tekst z gorsetu historyczno-literackich interpretacji, które z biegiem czasu przerosły dzieło. Pomysł na to, by "Dziady" pokazać bez obciążeń, bez politycznego kontekstu sprawdził się wyjątkowo dobrze w tej inscenizacji, ale równocześnie pozbawił je metafizycznej otoczki. Trochę szkoda, że magia zamieniona została na farsę.

W mickiewiczowski świat wprowadza widzów Anna Ilczuk (Dziewica). Zaczytana licealistka na podniszczonym tapczanie daje ponieść romantycznemu kostiumowi wiersza, ale jej egzaltacja jest sztuczna, narzucona przez narosłą od lat i skostniałą interpretację. Zadara manifestuje, że "Dziady" właśnie takie nie będą. Klasyczna para kochanków, która wyłania się z zapadni, w oparach mgły, prowokuje widzów do śmiechu. Aktorkę wraz z tapczanem ze sceny wynoszą silni panowie we flanelowych koszulach.

Druga część - mroczna, zagadkowa rozgrywa się w posępnym lesie. Las -widmo odzyskuje szybko swojski charakter - zaśmiecony, zarzucony plastikami wygląda jak wiele polskich lasów. Tam właśnie wjeżdżają małym fiatem młodzieńcy w kreszowych dresach i sportowych butach. Ich świat rodem z disco-polo kontrastuje ze śmiercią, z którą idą spotkać się uczestnicy rytuału Dziadów. Młodzieńcy są jednak na miejscu - wpisują się w tę rzeczywistość magiczną i farsową jednocześnie. Nie mniej realni niż upiór, który wyłoni się z czarnego wora, przydźwiganego przez myśliwego. Całości dopełnia świetna muzyka Mai Kleszcz i Wojciecha Krzaka.

Druga część jest najmocniejszą i najciekawszą inscenizacyjnie. W zrujnowanej kaplicy, przypominającej niedokończony szkielet budynku, wysprejowanego i zawalonego śmieciami spotykają się uczestnicy Dziadów. Nie widzimy ich, w ciemnościach, od czasu do czasu, bucha płomień oświetlając twarze zgromadzonych. Całość obrządku obserwujemy na ekranie. To obraz z noktowizyjnej kamery, którą operuje Anna Ilczuk. Ona to wprowadza nas w zakamarki obrzędu, wyjaśnia, że popularny jest on wśród pospólstwa. Współczesne pospólstwo nosi powyciągane tureckie swetry, kowbojski kapelusz, beret i kreszową bluzę. Amatorska relacja z tajemnego obrzędu utrzymana jest w klimacie "Blair Witch Project". Przewodzi mu Guślarz (w tej roli wspaniały Mariusz Kiljan) - sekciarski guru, który nie panuje nad tym, co się w zaduszny wieczór dzieje. Zaklęcie "Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie, co to będzie?" zyskuje mnóstwo interpretacji - od złowieszczej zapowiedzi, przez płaczliwe, pełne przerażenia wyznanie, po pełne gniewu odczynienie. Rewelacyjnie wypadają dziecięcy aktorzy - Mikołaj Szmeichel jako Dziecię, nie ustępują mu widma Józia (Michał Stawiski) i Rózi (Julia Leszkiewicz). Wywoływane przez Guślarza duchy są niczym bohaterowie horroru, niczym nasze słowiańskie zombi. Wściekła na świat Pasterka (Sylwia Boroń) miota się w powietrzu, rozpaczliwie wypalając papierosa. Towarzyszą jej znakomicie animowane motylek i upiorny baranek. Bezlitosny Pan, grany przez Edwina Petrykata z krwawiącą głową i krukiem wyjadającym mu wnętrzności, bezskutecznie błaga o ukojenie. Stworzone przez aktorów widma są plastyczne, stają się na chwilę prawdziwe. Nie zaczynamy jednak wierzyć w moc Dziadów. Za dużo w tym obrzędzie przerysowań, groteski. Tak, jakby widzowie byli już niezdolni, by dotknąć tego co niedostrzegalne.

Zadara nie pozwala, by romantyczność uwiodła widzów. Sprowadza ich szybko na ziemię. Niczym wiadro zimnej wody działa scena z policjantami, którzy interpretują wiersz "Upiór". Publiczność śmieje się i komentuje, że tylko brak telewizyjnego "Ojca Mateusza" i to wystarczy, by ulotnił się wieszczowski nastrój.

IV część należy do Gustawa (Bartosz Porczyk). I to chyba, wbrew pozorom najwierniejsza Mickiewiczowi interpretacja. W domu Księdza (Wiesław Cichy) pojawia się dziwny młodzieniec - targają nim emocje, jest niezrównoważony, szalony, nieobliczalny. Nie rozumiem jednak, dlaczego reżyser ucharakteryzował Gustawa na Kozaka z dziarami. Trzy godziny, które Gustaw spędza u księdza są aktorskim popisem Porczyka. Oskarża, ironizuje, śpiewa. Scena z jodłą, towarzyszką jego niedoli, wyznanie "Gdy na dziewczynę zawołają: żono! /Już ją żywcem pogrzebiono!", czy "Kobieto, puchu marny" wygłoszone na przyzbie z butelką piwa w dłoni, albo wyśpiewane z pretensją "Młodości, ty nad poziomy/ Wylatuj, a okiem słońca/ Ludzkości całe ogromy/ Przeniknij z końca do końca!" zmieniają zupełnie utrwalony przez lata obraz tej postaci. To nie już wyłącznie nieszczęśliwy, romantyczny kochanek z przykurzonych kart mickiewiczowskiego utworu. To człowiek z krwi i kości. "Starcze! ()Ty mnie zabiłeś! - ty mnie nauczyłeś czytać!" - wykrzykuje Gustaw. Ten zarzut zyskuje nowe znaczenie, bo spektakl Zadary, mam wrażenie, jest właśnie dla tych, którzy nigdy Mickiewicza nie przeczytali i nie przeczytają. Obrazki, groteska, przerysowanie - to środki ponadczasowe, które trafiają celnie do współczesnego odbiorcy obrazkowej kultury. I chyba właśnie o to Zadarze chodziło. "Dziadów" nie trzeba czytać - reżyser podsuwa gotową interpretację, która trafi do szerokiej publiczności. Wydaje mi się, że to pójście na łatwiznę. Widzowie, zwłaszcza młodzi, będą tłumnie przybywać, żeby pośmiać się na "Dziadach". Pokazywane bez skrótów zyskały pełnię tekstową, ale straciły jednak metafizyczną głębię. Mimo to warto je zobaczyć, choćby dla kreacji Bartosza Porczyka czy Mariusza Kiljana.

Agnieszka Kołodyńska
www.wroclaw.pl
18 lutego 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...