Dziecięcy teatr rozmaitości

5. Międzynarodowy Festiwal Teatrów dla Dzieci Dziecinada

Najnaje, dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym, przeżyły niecodzienne spotkania ze sztuką podczas piątej edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatrów dla Dzieci "Dziecinada" we Wrocławiu. Przez niemal tydzień bawiły się twórczo podczas różnorodnych, także rodzinnych, warsztatów i działań. Rodzice entuzjastycznie korzystali z rzadkiej okazji udziału w zajęciach dedykowanych wyłącznie dla nich. Jednak przede wszystkim młodsze i starsze dzieci, wraz z towarzyszącymi im osobami dorosłymi, z uśmiechem i w skupieniu oglądały spektakle.

Zaprezentowano trzynaście przedstawień. Wśród nich znalazły się: głośne "Ostatnia sztuczka Georgesa Mélisa" Teatru Drak z Czech oraz "Macbet" The Pocket Oxford Theatre z Wielkiej Brytanii, egoztyczny "Muzyk, który zagrał księżyc" Yasna Group z Iranu, trzy polskie premiery - "Zaczarowany stół" Kliniki Lalek i Wrocławskiego Teatru Dla Dzieci, "Nie jedz piasku" tych samych twórców, "Kurnik Kultury" Teatru Lalka w Trasie. Jako wydarzenie dodatkowe - plenerowe widowisko "Moonsters" Teatru Wędrujące Lalki Pana Pejo z Rosji. Mali widzowie z identyczną otwartością przyglądali się rozmaitym rodzajom teatru (lalkowemu, muzycznemu, tańca, improwizacji) ukazanego w formie tradycyjnej, ale częściej eksperymentalnej. Na wszystkie, niewątpliwie za sprawą wysokiego poziomu prezentacji, reagowali z równą aprobatą. O tym, jak odmienne pod względem estetycznym czy tematycznym były spektakle skierowane do tego samego odbiorcy, świadczy zestawienie wydarzeń najnajowych - "K jak kameleon" Toihaus Theater z Austrii oraz "Małe niebieskie, małe żółte" Teatru Lalek Maribor ze Słowenii.

U jak uśmiech

Sigrid Wurzinger wymyśliła historię o tym, jak przy pomocy liter zamknąć w książce cały świat. Jest w niej choćby "m" jak morze. Aktorka-narratorka (Susanne Lipinski) otworzyła wielką książkę-rozkładankę (pop-up book) i oczom maluszków ukazały się ośnieżone Alpy. Na górę po linie wspinała się planszetowa tancerka. Zniknęła za szczytem, po czym wyłoniła się aktorka-tancerka (Ceren Oran) w identycznej sukience. Od tej pory we dwie, narratorka słowami, książkowa bohaterka ruchem, prezentowały publiczności miejsca geograficzne, ich klimat, kulturę, zwierzęta, które wyłaniały się z przewracanych kart. "Czytanie" uzupełniały grą rekwizytem (wielbłądy na pustyni poiły wodą z butelki) czy światłem (kameleon zmieniał barwy przez podświetlenie latarką). Delikatna muzyka i czułe gesty aktorek skierowane w stronę kartonowych bohaterów działały wyciszająco na dzieci. Sprawiły, że w skupieniu przyglądały się obrazowo i plastycznie wykreowanym scenom. Natomiast głośno dzieliły się zachwytem, gdy w górach padał śnieg, kameleon pokazał długi, czerwony jęzor, wzburzyły się błękitne fale. Słowna narracja prowadzona łamaną polszczyzną idealnie pasowała do podróżniczej opowieści. Potęgowała uważność maluszków, które wsłuchiwały się w trudne do wymówienia kwestie. Niebagatelne znaczenie miała dobra translacja, ocalająca rytm i logikę spektaklu. Sądząc po reakcjach, widzowie chętnie poznaliby drugi tom.

Głębia prostoty

Teatr Lalek Maribor też odniósł się do książki, lecz w zupełnie inny sposób. Reżyser Miha Golob, czerpiąc z języka sztuk plastycznych, przeniósł na scenę "Mały niebieski i mały żółty". Leo Lianni stworzył ją w 1959 roku, wersja teatralna okazała się zaskakująco nowatorska i aktualna. Dwaj komiczni malarze (Miha Bezeljak, Anže Zevnik) za pomocą gestów i nielicznych słów wprowadzili dzieci w historię. Żółte i niebieskie, mimo zakazu rodziców, spotykają się i przytulając stają się zielone, przez co rodzina ich nie rozpoznaje, więc nie wpuszcza do domu. Aktorzy po pierwszych sekwencjach, w których pomogli maluszkom oswoić się z sytuacją teatralną kreowaną poprzez malarstwo abstrakcyjne, zniknęli za wielkim ekranem. Widzowie zostali sam na sam z kolorowymi obiektami (zwanymi również przez dzieci bazgrołkami) ścigającymi się po ścianie, zostawiającymi na niej barwne ślady i wydającymi przy tym szmery oraz trzaski. Ascetyczna forma wywołała śmiech, ale i pobudziła wyobraźnię. Środki wyrazu pozostawały proste, jednak było ich coraz więcej. Kolorową farbę stopniowo uzupełniono o pasujące barwą światło. Spokojne i umiarkowane zmiany umożliwiły całkowite wyciemnienie sceny bez wzbudzenia strachu u maluszków. Zielony stał się świetlnym punktem wychodzącym przed i wędrującym za ekran. Nastąpiło przejście od świata malarstwa w świat wartości i emocji. Oprócz radości pojawił się smutek czy niepokój o bohaterów. Dzieci zaczęły mnożyć domysły i pytania o przyjaźń, miłość, tolerancję, odmienność. Proste formy uwydatniły głębię treści.

Coś jeszcze

Oba spektakle zafascynowały widzów. Mimo starannie dopracowanej formy, zauważalny był pewien niedosyt wśród maluszków. Na zakończenie przedstawienia dzieci nie miały szansy w pełni zaspokoić ciekawości i dać upustu emocjom poprzez zwyczajowe nanajowe zabawy na scenie. Aktorki Toihaus Theater zaprosiły widzów do obejrzenia okładki niezwykłej książki, lecz z zachowaniem szczególnej ostrożności o rekwizyt. Publiczności słoweńskiego spektaklu pozostało rodzinne omówienie spektaklu i domowe eksperymenty z kolorowymi farbami. Może jest to dobry sposób, żeby rozbudzić apetyt na więcej sztuki?

Maria Maczuga
e-teatr.pl
28 września 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia