Dziecko teatru. Kim była aktorka?

Mieczysława Ćwiklińska: "Moja praca to moje życie. Kiedy przestanę pracować, umrę" - powtarzała.

Sukcesy zawodowe rekompensowały jej niepowodzenia w życiu osobistym i pomagały zachować doskonałą formę. Pełna energii, zakochana w teatrze, nie myślała nawet o emeryturze. 1 stycznia mijają 142 lata od dnia jej narodzin.

- Rodzice, znani aktorzy, nie chcieli, by córka poszła w ich ślady i umieścili ją na pensji; nie spodziewali się, że właśnie tam dziewczynka zafascynuje się teatrem
- Jej pierwsze małżeństwo błyskawicznie się zakończyło i nastolatka, wbrew woli rodziców, po kryjomu uczyła się ról, chcąc zostać aktorką
- Zaczynała jako słabo opłacana artystka - po dziesięciu latach, dzięki cierpliwości i ambicji, utorowała sobie drogę na szczyt i stała się jedną z najpopularniejszych gwiazd
- Z drugim mężem - którego nazywała miłością swojego życia - rozstała się, gdy przyłapała go na kolejnej zdradzie; rozwodem zakończyło się również trzecie małżeństwo
- Na ekranie zadebiutowała późno, jak aktorka po pięćdziesiątce, ale to właśnie film przyniósł jej największą sławę
- Mimo pogarszającego się stanu zdrowia i podeszłego wieku nie chciała rezygnować z pracy; występowała niemal do śmierci. Zmarła w szpitalu 28 lipca 1972 r.

Według legendy urodziła się w garderobie teatru, w którym akurat występowali jej rodzice – Marcel i Aleksandra Trapszowie. Córka cenionych artystów po latach zapragnęła pójść w ich ślady, jednak by nikt nie posądzał jej o korzystanie z rodzinnych koneksji, przybrała panieńskie nazwisko swojej babci – Ćwiklińska.

Walka z tremą
Zanim jednak stała się jedną z najbardziej cenionych gwiazd swojej epoki, musiała pokonać paraliżującą nieśmiałość i lęk przed publicznymi wystąpieniami. "Uważano, że dziecko aktora powinno umieć zagrać każdą rzecz, a ja miałam nieprawdopodobną tremę. Kiedy już miałam wejść na scenę, nie chciałam za nic, siłą mnie wypchali" – mówiła. Dopiero z wiekiem nabrała wprawy i obycia, lecz bynajmniej nie dzięki rodzicom. Wprawdzie początkowo zabierali ją w trasy i dziewczynka całe dnie spędzała w teatrach, w końcu jednak uznali, że życie w drodze nie jest odpowiednie dla młodej panny, woleli też, by ich córka kształciła się na nauczycielkę, nie aktorkę, i w ten sposób sześcioletnia Ćwiklińska trafiła na pensję w Poznaniu. Wbrew życzeniu nieświadomych rodziców, to właśnie tam, pod wpływem swojej opiekunki, na dobre zafascynowała się teatrem i zadebiutowała na amatorskiej scenie. Wprawdzie recenzje zebrała koszmarne – zjadła ją trema – ale zbytnio się tym nie przejęła.

Na jakiś czas i tak myśli o karierze zeszły na bok, gdy przyszła gwiazda po ukończeniu osiemnastego roku życia wyjechała do Łodzi. Tam kontynuowała nawiązany dwa lata wcześniej romans z dziennikarzem i malarzem Zygmuntem Bartkiewiczem, który tak usilnie i uparcie ją adorował, że wreszcie zgodziła się na ślub. "Czy go kochałam, nie umiem powiedzieć. Pochlebiało mi, ujmowało mnie jego uczucie, czułam się celem czyichś zabiegów, czyjegoś zainteresowania, bardzo autentycznego i gorącego..." – wspominała w "Rozmowach z panią Miecią". Ich miłość szybko zapłonęła i równie szybko zgasła; niecałe dwa lata później byli już po rozwodzie (z powodu skłonności Bartkiewicza do romansów i jego szaleńczej zazdrości o żonę), a Ćwiklińską rodzice wysłali do Warszawy, by pod czujnym okiem ciotki przyuczała się do prowadzenia salonu z sukniami. Tyle że dziewczyna miała całkowicie inne plany co do swojej przyszłości. W tajemnicy uczyła się ról, pracowała nad dykcją i przełamaniem strachu.

Narodziny gwiazdy
Pierwszą rolę dostała dzięki wpływom ojca, kaprysząc trochę, że będzie debiutować w farsie, a nie wymarzonym repertuarze dramatycznym. Rodzice jednak szybko uświadomili ją, że jako nikomu nieznana aktorka powinna być wdzięczna za taką szansę i brać to, co dają, więc Ćwiklińska angaż przyjęła, godząc się też na najniższą oferowaną gażę. Po dziesięciu latach, dzięki zaangażowaniu i ciężkiej pracy, była już świetnie zarabiającą gwiazdą. Nie istniały dla niej rzeczy niemożliwe – gdy zamarzył się jej występ w operetce, wyjechała na rok do Paryża, gdzie pobierała nauki w studiu wokalnym, a po powrocie pokonała swoje rywalki, zdobywając upragniony angaż. Stale też szukała miłości. Wydawało się, że znalazła wymarzonego kandydata, Henryka Madera, ale kiedy pojawiły się problemy z legalizacją związku, zrozpaczony chłopak wyjechał z kraju. Ćwiklińska, na pocieszenie, zaczęła umawiać się z aktorem Janem Pawłowskim, hazardzistą, który na pożegnanie okradł ją, by spłacić swoje długi.

Nie mogąc zaznać szczęścia w życiu osobistym, Ćwiklińska całkowicie skupiła się na pracy. Ambitna, głodna sukcesów, wyjechała do Berlina – lecz choć zebrała dobre recenzje, kontraktu jej nie przedłużono. Pobytu w Paryżu również nie zapamiętała najlepiej. Do Polski wróciła w 1918 r., wraz ze spotkanym w Moskwie dawnym ukochanym, Maderem. Niedługo potem wreszcie zostali małżeństwem. Ćwiklińska nazywać będzie drugiego męża swoją największą miłością, ale jej wybranek zdecydowanie nie zasłużył na uczucie, którym go obdarzyła. Nie potrafił dochować wierności i otaczał się coraz to nowymi kochankami. Aktorka początkowo przymykała oko na jego flirty, pocieszenia szukając w teatrze, zwłaszcza że zaproponowano jej dołączenie do ekipy Teatru Małego, gdzie mogła występować u boku wybitnych artystów, reżyserowana przez najbardziej cenionych twórców. "Stała z zalotnym pochyleniem głowy, z uśmiechem – z tym uśmiechem, który należy do nas, do sztuki polskiej, do najpiękniejszych kart naszego teatru" – pisał o niej Tadeusz Boy-Żeleński, rozpływając się w zachwytach. "Dowcip, lekkość i wykwint sztuki francuskiej znalazły w Ćwiklińskiej swoją najrasowszą przedstawicielkę, ale przez istny fenomen tego tak bogatego talentu nie znajdzie lepszej odtwórczyni swojskość, prostota, rubaszny wdzięk najrdzenniejszego polskiego repertuaru".

Chociaż wciąż uważała, że stać ją na więcej, a role, które grała, nie pokazywały pełni jej talentu, z radością przyjmowała peany na swoją cześć głoszone przez krytykę i publiczność. Te wyrazy sympatii i uwielbienia na pewno załagodziły nieco ranę powstałą w jej sercu, gdy usłyszała o kolejnym romansie męża, tym razem z rzeźbiarką Olgą Niewską. Wściekła i rozgoryczona, wyrzuciła niewiernego partnera z mieszkania i zażądała rozwodu, który uzyskała w 1928 r. Nigdy jednak nie pogodziła się z tym rozstaniem; cierpiała, gdy Mader poślubił kochankę, i zalała się rzewnymi łzami na wieść o jego przedwczesnej śmierci niecałą dekadę później.

Umrzeć na scenie
W 1933 r. Ćwiklińska, już jako aktorka dojrzała, ponad pięćdziesięcioletnia, zadebiutowała na ekranie w komedii "Jego ekscelencja subiekt" (stremowana i przerażona, nie zjawiła się na premierze). Wprawdzie wspomni, że "kamera filmowa jest nieprzyjacielem kobiet, że bezlitośnie dekonspiruje to, co chciałyby ukryć przed okiem widza" – ale praca na planie przypadła jej do gustu i grywała – choć głównie epizody – w kilku produkcjach rocznie. Charakterystyczna, charyzmatyczna, z najmniejszej rólki potrafiła zrobić arcydzieło. "Mimo że teatr dawał mi większe zadowolenie, przekonałam się, iż dzięki rolom filmowym zyskałam popularność w całej Polsce" – mówiła później. Szczerze wyznawała, że kiedy proponuje się jej angaż, nie odmawia, nawet jeśli byłby to najmarniejszy epizod, bo granie sprawia jej największą możliwą przyjemność. W tym samym roku, gdy pojawiła się na ekranie, zdecydowała się również po raz trzeci wyjść za mąż. Marian Steinsberg, wydawca i księgarz, nie był mężczyzną przystojnym, ale za to, jak twierdziła, "umiał być miły i spełniać wszystkie moje życzenia". Rozwiedli się tuż przed wojną; oboje zostali w Warszawie – Ćwiklińska pracowała w kawiarniach "Cafe Bodo" i "U Aktorek", Steinsberg trafił do getta (była żona opłaciła mu ucieczkę do Szwajcarii, ale został złapany na granicy) i niedługo potem zmarł.

Po wojnie Ćwiklińska znów rzuciła się w wir pracy – chociaż lekarze namawiali ją, by ze względu na nie najlepszy stan zdrowia nieco zwolniła tempo, aktorka nie wyobrażała sobie życia bez pracy, a sugestie o emeryturze zbywała machnięciem dłoni. W 1971 r. wyjechała na tournée po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, zachwycając publicznością swoją energią. "Marzę, by umrzeć na scenie, to by była piękna śmierć!" – zapewniała. W połowie następnego roku trafiła do szpitala z ostrym zapaleniem pęcherzyka żółciowego. Nie wybudziła się po zabiegu. Zmarła 28 lipca 1972 r.

Sonia Miniewicz
Onet.Kultura
2 stycznia 2021

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...