Dzieła dobre, ciekawe i polskie
"Moby Dick" - reż. Barbara Wysocka - Teatr Wielki - Opera Narodowa w WarszawiePrzez dziesiątki lat Peerelu tęskniliśmy za tym co zagraniczne. Możliwość posłuchania płyt jazzowych czy przejrzenia kolorowej prasy angielskojęzycznej w ambasadzie amerykańskiej kończyła się często spisaniem przez milicjantów i kłopotami na uczelni lub w liceum.
Choć nie było to prawdziwe, obcowanie z tamtą rzeczywistością raczej przypominało lizanie cukierka przez szybę, to było warto. Ówczesna kultura polska w porównaniu z zachodnią jawiła się nam niczym szary wróbelek przy rajskim ptaku. I to zarówno kultura przez duże "K", jak i ta, której uosobieniem był sposób ubierania, styl bycia i życia. Oczywiście, przy okazji, często nie potrafiliśmy docenić tego co - mimo wszelkich ograniczeń ideologicznych i technicznych - tworzyli polscy artyści. Muzycy, graficy, malarze i architekci. I tak wytworzył się w nas kompleks zaścianka. Co obce, to lepsze... Teraz nieco się zmieniło, choć nie tak, jakby należało. Część z nas wybiera już polskie towary spożywcze, bo są smaczniejsze i zdrowsze. Lepsze są nasze produkty przemysłowe niż chiński chłam. Nadal jednak wielbimy zagraniczną kulturę, nie doceniając własnej.
Moby Dick
Tego typu refleksje naszły mnie, gdy w ubiegłym tygodniu znalazłem się w Teatrze Wielkim, Była to od dawna oczekiwana premiera opery Eugeniusza Knapika "Moby Dick". Knapik to wychowanek Henryka Mikołaja Góreckiego, kompozytor i pianista, rektor Akademii Muzycznej w Katowicach dwóch kadencji, muzyk znany i ceniony w środowisku. Zamówienie Opery Narodowej realizował długo - choć w tego typu wypadku rzecz to względna - bo aż dziesięć lat. Powstało dzieło wybitne. Mam na myśli jego warstwę muzyczną.
Inna sprawa, to libretto Krzysztofa Koehlera i pozostałe elementy przedstawienia operowego. Muzyka jest bogata, piękna i gęsta. Znakomicie oddaje dramatyzm przesłania zawartego w utworze Hermana Melville'a, którego treść stała się pretekstem dla autora libretta. Zaledwie pretekstem, bo niewiele pozostało z jego warstwy narracyjnej - z historii kapitana Ahaba (będącego jednym z dwóch głównych protagonistów powieści "Moby Dick"), który straciwszy nogę w walce z ogromnym białym wielorybem i poprzysiągłszy nieubłaganą zemstę, ściga go po morzach i oceanach. Drugi spośród protagonistów, to ów budzący przesądny strach wśród marynarzy, wieloryb-olbrzym Moby Dick, stwór szczególnie chytry i niebezpieczny. Zawsze wychodzący zwycięsko z licznych potyczek z harpunnikami. Oczywiście, jak to bywa z wybitnymi dziełami, romantyczna powieść Melville'a jest wielowarstwowa. Oprócz wspomnianej warstwy fabularnej, mamy do czynienia z symboliczną przypowieścią o człowieku w zderzeniu z przeznaczeniem.
Niedostatki dzieła wybitnego
W wypadku operowego "Moby Dicka" treść książki--pierwowzoru jest zaledwie i to nieprzekonująco zaznaczona. Głównie zaś warstwę słowną opery wypełniają liczne dywagacje i cytaty. Autor libretta Krzysztof Koehler to poeta, eseista, były dyrektor TVP Kultura, a przede wszystkim wyrafinowany intelektualista. Być może to sprawiło, że gęstość odniesień, znaczeń i symboliki, wydaje się przysłaniać treść opery. Warto bowiem pamiętać, że opera to gatunek muzyczno-teatralny o specyficznych wymaganiach. Połączenie muzyki instrumentalnej i wokalnej z teatrem, choreografią, plastyką i literaturą już jest na tyle skomplikowane, że wyświetlanie na scenografii cytatów z Biblii przy jednoczesnym tłumaczeniu z angielskiego (!) na polski, tekstu śpiewanego, przekracza niekiedy możliwości percepcji przeciętnego słuchacza-widza. Nie ułatwia jej także reżyseria, a w zasadzie jej ewidentne zaniedbania i braki. Nie da się zabić pustki i niedostatku pomysłów fragmentami hiphopowych tańców. Na szczęście broni się muzyka. Choć i tu przydałaby się większa dyscyplina i umiejętność skracania. Zbyt długa i nużąca wydaje się choćby scena pożegnania marynarzy na nabrzeżu. Nie każdy kompozytor - jak widać - ma przyrodzony zmysł dramatyczny tak jak Krzysztof Penderecki. A jednak mimo wszelkich zastrzeżeń powstało dzieło wybitne i pod względem muzycznym - zarówno instrumentalnym, jak i wokalnym - znakomite.
Odkrywanie polskości
A więc koniec sezonu w filharmoniach i operach. Blisko trzy miesiące względnej posuchy muzycznej. Względnej, bo rozpoczyna się czas festiwali. W całej Polsce czekają nas interesujące wydarzenia, często o światowej klasie. Festiwal Chopinowski w Dusznikach, najstarszy festiwal monograficzny na świecie. "Chopin ijego Europa" w drugiej połowie sierpnia, ze znakomitymi solistami i zespołami. "Wratisłavia Cantans", festiwal oratoryjny o wielkich tradycjach. "Chopin w barwach jesieni" w Antoninie, wydarzenie pianistyczne odbywające się w magicznym miejscu i niepowtarzalnej atmosferze. Festiwal "Musica Sacromontana" w bazylice oo. Filipinów w Gostyniu, jedno z najważniejszych wydarzeń tego typu, z muzyką odnajdowaną w archiwach miejscowego klasztoru. "Warszawska Jesień" - festiwal, którego przedstawiać nie trzeba... itd., itp. A więc koniec sezonu oficjalnych placówek muzycznych, a zarazem początek koncertów w innej konwencji, na ogół połączonych wspólnym mianownikiem.
W tym ogromna ilość muzyki polskiej. Doceńmy jej wielkość, znaczenie i niepowtarzalność. Nie czekajmy aż odkryją ją dla nas i za nas inni. Tak jak brytyjski dyrygent Simone Rattle pokazał światu muzykę Karola Szymanowskiego, a III Symfonia Henryka Mikołaja Góreckiego stała się ulubionym nagraniem amerykańskich kierowców samochodów ciężarowych dzięki brytyjskim nagraniom tego utworu. Nie jesteśmy gorsi, często bywamy lepsi. Dowodem niech będzie opera Eugeniusza Knapika.