Dziesięć lat bez Macieja Słomczyńskiego

Dziś mija dziesiąta rocznica jego śmierci

Żartowniś. Samotnik. Jedyny człowiek na świecie, który przełożył całego Szekspira. Spolszczył "Ulissesa". Dziś mija dziesiąta rocznica jego śmierci.

Tabelki mają starannie wyrysowane kratki pomalowane na różne kolory. Każdy rząd to jeden dzień pracy. Obok daty widnieje liczba przetłumaczonych stron, dalej - ile stron jeszcze zostało. W następnych rubrykach - ile to procent z całości, ile procent zostało, ile to wierszy, ile wierszy zostało, jaka średnia dzienna. Na koniec podsumowanie, np. "Robiłem 17 dni". Tak Słomczyński kontrolował swoją wydajność w tłumaczeniu dramatów Szekspira. 17 dni zajął mu "Makbet", "Romeo i Julia" - 21. Najwięcej pracy ma z "Ulissesem" Jamesa Joyce'a - 11 lat. To dłużej, niż powstawał oryginał. Jedyny człowiek na świecie, który przełożył cały dorobek mistrza ze Stratfordu, a ponadto wiele innych klasycznych dzieł anglojęzycznych (od Chaucera i Miltona, przez Stevensona i Barriego, po Faulknera i Lewisa Carrolla, podjął nawet próbę przełożenia nieprzetłumaczalnego "Finnegans Wake" Joyce'a), kolorowym kodem podsumowuje każdy rok pracy. Na żółto zaznacza własne dzieła przełożone na inne języki, na zielono - swoje tłumaczenia z angielskiego na polski, na czerwono - sztuki wystawione na podstawie swoich tekstów itd. Jest Polakiem z wyboru. Jego matka pochodzi z Anglii i całe życie nazywa go Jack, a i on w listach do niej tak się podpisuje. Dla innych (nawet dla własnych dzieci!) zawsze będzie Maćkiem. Jego biologiczny ojciec to amerykański lotnik, który po wojnie zostaje filmowcem w Hollywood i tworzy m.in. "King Konga". Słomczyński rodzi się w 1922 r. w Warszawie przy ul. Wareckiej. Nazwisko nosi po przybranym ojcu. Dorasta w Milanówku. Podczas II wojny światowej działa w Konfederacji Narodu i Armii Krajowej. Po ucieczce z Pawiaka, na którym został osadzony w 1944 r., jest amerykańskim żandarmem we Francji. W 1947 r. decyduje się na stałe wrócić do Polski. W latach 50. na miejsce swojego życia wybiera Kraków. Przeszłość i pochodzenie sprawiają, że Słomczyńskim żywo interesują się służby bezpieczeństwa PRL. W czasach stalinowskich parokrotnie jest zmuszony z nimi rozmawiać, z czego niektóre media spróbują po jego śmierci zrobić sensację. Zwykle jednak zbywa funkcjonariuszy informacjami o wątpliwej przydatności operacyjnej w stylu: "Poeta Przyboś podczas zwiedzania Nowej Huty notował dane liczbowe. Ponieważ nie jest on poetą realistycznym, nie są mu one do niczego potrzebne". Po paru miesiącach zaprzestaje kontaktów, aby następnie przez długie lata samemu być inwigilowanym. Do pracy nad Szekspirem namówił go Konrad Swinarski, który najpierw wystawił w jego przekładzie "Wszystko dobre, co się dobrze kończy", a w 1974 r. zamówił "Hamleta" dla Starego Teatru w Krakowie. Przekłady Słomczyńskiego są matematycznie wierne. Rezygnował nawet z utrwalonych w tradycji fraz i tytułów. I wprowadził Stratfordczyka w wiek XX - bohaterowie szekspirowscy przestali mówić językiem Sienkiewicza. Przywrócił obsceniczne wyrażenia i wulgaryzmy, które jego poprzednicy zastępowali eufemizmami. Z domu wychodzi bardzo rzadko, trzeba go zmuszać. "Oj, nie lubię ja tych snobów z Pen" - zapisuje w kalendarzu po uroczystości w 1975 r., na której odebrał prestiżową nagrodę za tłumaczenie "Raju utraconego" Johna Miltona. Jego świat to duży gdański stół, na którym stoi płaska maszyna Olivetti i w nienagannym porządku leży kilka tomów. I jeszcze pojedyncza półka, a na niej słowniki i encyklopedie, książki należące do ukochanej matki, jej zdjęcia, zdjęcia żony i dzieci. Na ścianie kolekcja świątków - Chrystus Ukrzyżowany albo Chrystus Frasobliwy. Mimo mijających lat i przeprowadzek to miejsce wygląda zawsze tak samo. "Nareszcie żadnych gości. Pracuję" - zdarza mu się odnotować w kalendarzu. Zabiera się do roboty o 1 lub 2 w nocy, gdy wychodzą. Idzie spać, gdy rodzina wstaje. Często porozumiewają się ze sobą za pomocą karteczek. Wszystkie poważne rzeczy Słomczyński pisze ręką (lewą), pismem niemal drukowanym. Mniej poważne, np. kryminały, na maszynie. "Tragedii część pierwsza polega na tym, że ludzie o wiele chętniej dają artystom szacunek niż pieniądze, tragedii część druga na tym, że bez pieniędzy jest niesłychanie trudno na dłuższy dystans utrzymać szacunek dla samego siebie" - mówi Joe Alex w epilogu zamieszczonym na początku (sic!) kryminału o tytule zaczerpniętym z "Eumenid" Ajschylosa - "Cichym ścigałam go lotem". To być może najlepsza odpowiedź na pytanie, dlaczego Słomczyński pisze powieści detektywistyczne. A może też - podobnie jak powołany przezeń do życia autor - obawia się, że po stworzeniu wielkiego, wspaniałego dzieła, które co wieczór wyciągałby spod poduszki i odczytywał ze skupieniem, aby potem z czcią ucałować własną rękę, nikt poza nim samym by się czymś takim nie zainteresował. Mistrz - tak powie o nim wielu artystów. Gdy Ewa Sonnenberg przynosi do oceny ośmiostronicowe poematy, on je redaguje i zostawia pół strony. Przyjaciółce Elżbiecie Zechenter-Spławińskiej, która przesłała mu swój tomik, odpisuje: "Na twoim miejscu umarłbym ze strachu, bo przecież wiadomo, co powie najinteligentniejszy człowiek w Polsce, najbardziej wyrafinowana inteligencja epoki, której oczy jak dwie żyletki poszarpią na strzępy wszystko, co autorowi było tak bliskie, wydawało się tak dobre, śliczne i godne ofiarowania światu". Następnie ze złośliwym humorem donosi, że przy czytaniu tych wierszy, które o dziwo mu się spodobały, raz po raz patrzy na okładkę, sprawdzając, czy to aby na pewno jej dzieło. Sam rysuje. Fatalnie, ale bardzo to lubi. Grywa też w ping-ponga. Umiera w wieku 76 lat, zostaje pochowany w alei zasłużonych na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. W jednym z listów do matki (pisał do niej nawet po jej śmierci) pozostawia słowa: "Jestem coraz bliższy myśli, że życie nie jest warte całej tej walki. W śmierci jest spokój, największy spokój i wspaniała melodia, która płynie, jak wielkie fale, i myślę... ale nie wiem na pewno". Kolorowa tabelka dorobku całego jego życia wyglądałaby dziś tak: na niebiesko - 45 własnych utworów literackich (w tym kilkanaście kryminałów podpisanych pseudonimem Joe Alex); na czerwono - 28 sztuk i scenariuszy (m.in. do filmu "Zbrodniarz i panna" Janusza Nasfetera z Cybulskim i Krzyżewską; na zielono - 81 przekładów literatury anglojęzycznej na język polski; na żółto - 52 przekłady jego utworów na języki obce. A to wszystko razem oznacza 440 wydań na złoto, 109 premier teatralnych na srebrno i około 10 mln sprzedanych egzemplarzy we wszystkich kolorach tęczy. Korzystałam m.in. z książki Małgorzaty Słomczyńskiej-Pierzchalskiej "Nie mogłem być inny. Zagadka Macieja Słomczyńskiego" (Wydawnictwo Literackie, 2003).

Małgorzata I. Niemczyńska
Gazeta Wyborcza
20 marca 2008

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...