Dziewczyna do wzięcia
Portret Magdalena CieleckaNiektórzy tak mają, ze dopóki głowa nie jest ucięta, to grają - Magdalena Cielecka wspomina przedpołudniową próbę trzy tygodnie przed premierą "Kabaretu warszawskiego"
Poślizgnęła się podczas przebieżki po scenie w złotych butach na obcasach. - Na adrenalinie takich rzeczy się nie czuje. Zagrałam całą scenę. Dopiero wieczorem pojechałam do lekarza. Okazało się, że mam zerwane więzadła w łokciu - opowiada aktorka. W spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego w warszawskim Nowym Teatrze wciela się w Sally Bowles, dziewczynę, która przybywa do Berlina w poszukiwaniu filmowego sukcesu, jednak trafia do podrzędnego kabaretu... Jest zraniona toksycznym romansem i niespełnionym marzeniem o macierzyństwie. Na zeszłotygodniowej premierze Cielecka wystąpiła z gipsem i ręką na temblaku. I mimo kontuzji była wulkanem energii: jej Sally zatacza się po scenie pijana, ale nic nie zwali jej z nóg. Nawet gdy zrozpaczona leży na podłodze łazienki i czyta pożegnalny list od niedoszłego męża, podrywa się do życia.
- Sally to archetyp aktorki niespełnionej, na pograniczu autodestrukcji. Desperatka, która kocha ryzyko, niespecjalnie szanuje siebie, nie dba o swoje ciało, nie prowadzi higienicznego trybu życia. To nie o mnie, ale Krzysztof wie, że z jakiegoś powodu potrafię zagrać taką rolę - przyznaje Cielecka, która ma opinię jednej z najbardziej poobijanych, dosłownie, polskich aktorek. Nie boi się fizycznych wyzwań. Do roli Sally przygotowywała się od lutego: siłownia, choreografia, rozciąganie... - Ale ciało powiedziało: dość - śmieje się. Dość chce powiedzieć też Cielecka. Jej Sally to rola wybitna, najlepsza w całym spektaklu, kolejna z gatunku, który przyniósł jej popularność. Tyle że ona sama ma nadzieję, że może jedna z ostatnich tego typu. - Mam swoje lata, nie chcę już grać dwudziestolatek. Jestem gotowa na rolę dojrzałej kobiety na zakręcie, skomplikowanej. Bardzo bym chciała zagrać w filmie Agnieszkę Osiecką lub postać, która jest nią zainspirowana. Chciałabym zagrać pełnokrwistą postać kobiecą, dużą, ryzykowną - przyznaje.
Jak to, już Dulska?
Pierwszą próbę ma już za sobą. Rola Anieli Dulskiej była w polskim teatrze zarezerwowana dla statecznych aktorek, kojarzy się z kreacjami Anny Polony czy Anny Sennik. Marcin Wrona tekst Gabrieli Zapolskiej napisał na nowo: lwowską kamienicę przerobił na współczesny wielkomiejski apartament, a tytułowej bohaterce zamienił stary szlafrok i papiloty na stroje zawieszone między wczoraj a dziś, zawsze nienagannie eleganckie. - Kiedy zadzwoniłem, zacząłem od przeprosin, że w ogóle przyszło mi to do głowy. Dopiero potem zaproponowałem, żeby zagrała tytułową postać w tragifarsie Zapolskiej, którą kręciłem dla Teatru Telewizji - wspomina Wrona. - Pierwsza reakcja to był szok Jak to, już Dulska? - opowiada Cielecka. - A jednak w perwersyjny sposób mnie to podkręciło.
Cielecka w przedstawieniu pokazanym w telewizji publicznej pod koniec marca zrobiła z Dulskiej perfekcyjną panią domu, bizneswoman, dla której dom i rodzina to przedsiębiorstwo. Zarządza nim sama, nie dopuszczając do udziału męża (Robert Więckiewicz), któremu wydziela kieszonkowe niczym dziecku. I oczywiście ma fioła na punkcie opinii innych ludzi. Cielecka przed premierą mówiła: - Współczesne Dulskie to kobiety uwięzione we własnych wyobrażeniach o sobie przez oczekiwania, które wobec nich mają rodzina, środowisko, sąsiedzi. Muszą być perfekcyjne we wszystkich rolach: matek, żon, pięknych kobiet, przebojowych, spełniających się w pracy. Dzisiaj wiele osób chce dostosować swoje życie do obrazków z kolorowych magazynów. Apartament na zamkniętym osiedlu kupiony za ogromny kredyt, dzieci w najlepszych szkołach, wakacje w ciepłych krajach. A jednocześnie pojawia się lęk, żeby z tego poziomu nie zejść. Zęby nie stracić statusu, który mamy. Żeby nie stracić tych pozorów perfekcyjnego życia
Magda Cielecka ma 41 lat, stale miejsce w zespole Nowego Teatru i opinię aktorki ekskluzywnej. Takiej, co nie pójdzie do telenoweli od poniedziałku do piątku, nie połakomi się na główną rolę w komedii romantycznej, nie zrobi teatralnej chałtury i nie ruszy z nią w Polskę. Jeżeli tournee, to Francja, Buenos Aires, Bangkok. Owszem, po Polsce jeździ, ale z "Dziennikami" Gombrowicza, a nie żadną farsą jak wielu jej kolegów.
- Muszę wiedzieć, jak zaczyna i jak kończy postać, którą gram. Odpadają więc tasiemce, telenowele, które ciągną się latami i nie mam wpływu na to, jak scenarzyści poprowadzą postać. Nie interesują mnie 20-minutówki i sitcomy. Co najmniej czterdziestominutowe odcinki, dobry reżyser, zdolni koledzy - wylicza swoje zasady Cielecka.
Wystąpiła w "Magdzie M", "Hotelu 52", "Czasie honoru" i "Bez tajemnic", pierwszym polskim serialu produkcji HBO. Grala w nim Natalię, prawie 40-letnią singielkę, która żałuje, że kiedyś usunęła ciążę. - Nie spodziewałam się, że ta rola tak dużo mi da. Przeszłam przez wspomnienia, sytuacje, jakie miały miejsce w moim życiu, relacje z rodzicami. Wcześniej nie było na to czasu, prułam do przodu. Dopiero koło czterdziestki rozglądam się wokół siebie. Szkoda, o 10 lat za późno - mówi.
Zarabia w serialach, realizuje się w teatrze. I czeka na propozycje filmowe. Do starych mistrzów nie ma szczęścia. Owszem, wystąpiła u Wajdy w "Katyniu", lecz jej rola gdzieś zniknęła w gwiazdorskiej obsadzie. Przełomem mogło być zaproszenie od Janusza Morgensterna, tyle że film "Mniejsze zło" okazał się niewypałem. Średnie pokolenie reżyserów ma już swoich ulubionych aktorów. Młodzi Cieleckiej unikają. - Gdy robisz swój pierwszy film, to chcesz wziąć aktorkę, dla której twój debiut będzie wszystkim, a ona sama dostępna 24 godziny na dobę przez pół roku przed pierwszym klapsem - śmieje się reżyser Marcin Wrona. - O aktorce pokroju Cieleckiej nie myślisz, bo wydaje ci się, że zainkasuje gażę, a rolę potraktuje rutynowo.
Piękna i krucha
Na szczycie jest od dawna. Nie tylko jako aktorka. Również jako celebrytka. Zaczynała w czasach, kiedy celebryckie życie dawało się jeszcze harmonijnie łączyć ze sztuką. - Razem z Grzegorzem Jarzyną byli zjawiskową parą - mówi kolega ze studiów w krakowskiej szkole teatralnej. - On - cudowne dziecko reżyserii, ulubieniec Lupy. Ona - znakomicie zapowiadająca się aktorka.
Kiedy w 1998 roku Jarzyna został dyrektorem Teatru Rozmaitości, Cielecka przeniosła się do Warszawy. - Na 300 procent wierzyłam w Grześka i jego talent. Ale nie do końca miałam świadomość, że robimy rewolucję - wspomina aktorka.
Zaangażowanie w teatralną rewolucję nie przeszkodziło im we flircie z rodzącą się kulturą kolorowych magazynów. To oni zgodzili się na pierwszą medialną ustawkę - w 2000 roku w magazynie "Elle" dali się sfotografować we własnej sypialni. - Wydawało się nam to zabawne, niepolskie, odważne, a jednocześnie szczere i prawdziwe. Któż mógł przypuszczać, że 15 lat później ta praktyka dojdzie to absurdu - śmieje się Cielecka. - Zachłysnęłam się możliwościami tej nowej Polski: dubbing, imprezy, bezkarność. Wtedy nikt nie chodził po ulicy za aktorem z aparatem. W Warszawie działały trzy kluby na krzyż, można było bawić się w Piekarni, CDQ, Ground Zero. W tym pierwszym okresie zawodowego szwungu zapierdalało się i nagle przeleciało 10 lat. Na tym ucierpiały związki, stracone możliwości - wspomina.
Została jedną z nielicznych polskich celebrytek, która jednocześnie była wybitną aktorką. Po rozstaniu z Jarzyną odeszła również z Teatru Rozmaitości. Dołączyła do ekipy Krzysztofa Warlikowskiego. Po wspólnym występie z Andrzejem Chyrą w "Samotności w sieci" każda plotka o ich rozstaniu czy powrocie była gorącym newsem serwisów plotkarskich. Potem paparazzi śledzili jej kolejne związki.
Wzięła rolę w pierwszej polskiej komedii romantycznej. - Szukałem aktorki potrafiącej zagrać kobietę, która owinie sobie wokół palca każdego mężczyznę. Nie wystarczy, by była ładna, młoda i zdolna. Magda miała ten rodzaj wdzięku, twardości, siły, jakiegoś wewnętrznego bigla, który sprawiał, że faceci tracą dla niej głowę - mówi Piotr Wereśniak, reżyser "Zakochanych" (2000).
Film okazał się frekwencyjnym sukcesem, ale widać było, że Cielecka męczy się w roli zalotnej Zosi, najpierw naciągającej kolejnych bogatych facetów, a potem walczącej o miłość. - Parę lat temu widziałam ten film i całą swoją bezradność. To nie moja konwencja. Ale próbowałam - śmieje się aktorka.
Bartosz Opania, filmowy Mateusz: - Nie miałem wrażenia, że Magda się męczy. Nie zagrała później w innych tego typu filmach, bo nie umie się wdzięczyć. Reżyserzy komedii wyobrażają sobie, że aktor ciągle będzie się śmiał, a ona nie jest od tego.
Koniec z wiernością
Specjalizowała się w portretach młodych, nowoczesnych kobiet. Jej bohaterki miały zwykle władzę, często pieniądze i trzymały emocje pod kontrolą. Tak jak zimna, bogata, pracująca na giełdzie Julia z "Amoku" Natalii Korynckiej czy Anka z "Egoistów" Mariusza Trelińskiego.
- Brałam te role zimnych suk z dobrodziejstwem i gdzieś w tym się zagalopowałam. Byłam w takim okresie życia przed trzydziestką, że z jakichś powodów lubiłam stwarzać taką aurę wokół siebie i z powodzeniem ją podsycałam. Widziałam, że to jest interesujące, tajemnicze i działa. Ale teraz nie interesuje mnie już odcinanie kuponów. Właśnie odmówiłam bardzo znanemu reżyserowi, który chciał mnie obsadzić w takiej roli - mówi dzisiaj Cielecka.
- Gdy jako młody aktor spotykasz się z dziennikarzem i rozmowa zaczyna schodzić z teatru, a nie chcesz opowiadać o sobie, musisz znaleźć sobie jakąś maskę, za którą można się schować. Jej było najłatwiej schować się za maską zimnej, niedostępnej, gardzącej mężczyznami, dziećmi, rodziną. Wszyscy, którzy ją znają, wiedzą, że to poza - opowiada kolega.
Także publiczności znudziła się niedostępna Cielecka. - Przez lata z badań wynikało, że nasze czytelniczki identyfikują się z samotną, wyzwoloną, przebojową aktorką. Ale od kilku lat widać, że status niedostępnej, bezdzietnej gwiazdy jej szkodzi - mówi redaktor jednego z magazynów dla kobiet.
Nadszedł czas na zmiany. Cielecka dojrzała na swój sposób. Przez lata była aktorką Jarzyny i Warlikowskiego, wierną teatrom Rozmaitości i Nowemu. Teraz gra też w Teatrze IMKA, Narodowym czy Polonii. Wysyła czytelny sygnał: jestem do wzięcia, czekam na role.
- Wbrew pozorom nic jestem rozrzutna, nie roztrwoniłam pieniędzy, które już zarobiłam. One dają komfort, nie trzeba zaglądać wciąż na konto i można cieszyć się graniem - mówi.
- Warlikowski robi spektakl raz na dwa lata, czasami wpadnie serial. Ale co jeszcze? W filmie nie grała od trzech lat. Podejrzewam, że nie ma za dużo pracy. Można tkwić na piedestale wybitnej aktorki, ale jak długo i po co? Jako aktorka z dużym talentem szuka innych wyzwań, reżyserów. Bardzo mądrze - ocenia strategię aktorki jej przyjaciel.
Profesjonalna i oszczędna
- Inni aktorzy biegną do przedszkola, szkoły, babci... Magda dokonała na razie wyboru: postawiła na aktorstwo. Ono jest chyba dla niej najważniejsze. I trzeba przyznać, że osiąga w tym mistrzostwo - mówi Marcin Wrona.
- Wyspana, nieskacowana, nie spóźnia się i zna tekst - wspomina Cezary Kosiński, Albin z legendarnego "Magnetyzmu serca" w reżyserii Jarzyny. Ona grała tam roztrzepaną, niezdecydowaną Klarę. - Są aktorzy, którzy na scenie żywią się energią innych. To wampiry, po spektaklu z kimś takim jesteś wypluty, zmęczony, skacowany. A są tacy, którzy niosą energię, dzielą się nią, wymieniają. Taka właśnie jest Magda. Gdy na scenie patrzę jej w oczy, to wiem, że jest tam cała, bez ścierny, niczego nie zostawiła w domu.
Nie wszyscy są zachwyceni współpracą. Aktor Jacek Poniedziałek tak wspomina występ w "Ocalonych" Edwarda Bonda z połowy lat 90. - To było moje pierwsze spotkanie sceniczne z Magdą. Nie spijaliśmy sobie z ust, bo ona jest osobą bardzo trudną, aleja prawie się w niej zakochałem. I całą tę miłość przelałem na rolę - mówi Poniedziałek w wydanym kilka lat temu wywiadzie rzece "Wyjście z cienia". - Magda ma cięty język. Lubi też np. ziewnąć lub zacząć swoją kwestię, gdy partner do niej mówi, a gdy pytasz, o co chodzi, odpowiada: bo ty mnie tak potwornie nudzisz. Jest piękna, ale też krucha w środku, jej obroną jest wielka siła zewnętrzna. Ma nieprawdopodobny refleks, potrafi być bardzo uszczypliwa. Umie bardzo celnie i głęboko zranić.
Marcin Wrona ma inną perspektywę:
- Kiedy zaczynasz z nią pracować, przez pierwsze dni masz wrażenie, jakby grała, nawet będąc prywatnie, wszystko jest wystudiowane, zbyt perfekcyjne. I dopiero jak pójdziesz z nią na wódkę, poznasz, staje się normalną dziewczyną spod Częstochowy.
Po ostatniej roli w "Kabarecie warszawskim" krytycy pisali: kaskaderka, akrobatka. - Na co mi przyszło na stare lata? - śmieje się Cielecka. - Fikać na scenie układy taneczne, szpagaty. Martwię się, czy wytrzymam fizycznie, co będzie za 2-3 lata. Łatwo przygotować się do premiery, ale co później ? Chociaż wiem, że mnie nosi. Nawet jogi nie mogę ćwiczyć. Mam inny temperament, potrzebuję czegoś dynamicznego, czym mogę zmaltretować ciało. Dopiero wtedy czuję satysfakcję.