Dziwną grozą napełnia mnie ten las

"Nietoty" - reż. Jan Klata - Radio Kraków

Czas przyjrzeć (lepiej: przysłuchać) się Nietotom z pewnym dystansem. Gdy pierwszy raz słuchałem spektaklu Jana Klaty, był grudzień i przedświąteczny brak śniegu, co skutecznie zrekompensował mi nasłuch krakowskiego teatru wyobraźni. Odebrałem je jako rozbudowaną radiową groteskę. Klata i Majewski uczynili nam zimę w środku nieistniejącej zimy. Teraz, gdy głosy Gancarczyka, Krzanowskiej i Nawojczyka (a więc aktorskiego tercetu ze słuchowiska) przywołały wreszcie zakopiański mróz, mogę spojrzeć na Nietoty z dystansem i większą precyzją audiofila.

Nie będę dublował tego, co na gorąco po premierze słuchowiska napisał Łukasz Drewniak. Nie skupię się na oglądzie treściowym Nietot, które tak metaforycznie ujął on jako „jazdę figurowa na nartach historycznych". Jako szpieg z krainy Dźwiękowców skupię się na pejzażach dźwiękowych. Jestem dokładny tak jak Wieder, dlatego postaram się opisać podhalański klimat słuchowiska w miarę wiernie.

Na początku chciałbym wyróżnić realizatora dźwięku, Wojciecha Gruszkę, który wraz z Klatą stworzył dźwiękową jakość słuchowiska. Realizatorów zbyt często się pomija w słuchowiskowych eksplikacjach, a przecież to oni kreują niuanse fonicznego imaginarium.

Z pogranicza „magii sympatycznej i performance'u" rodzi się przenikliwy wiatr. Dzięki słuchowisku poznać możemy różne oblicza wichru: potrafi być łagodny niczym mgła, progresywny jak muzyka rodem z Dumanowskiego i przewiercający uszy jak igła świerkowa.

W tym „dującym", wieloskalowym wichrze swój „kanał nadawczy" znalazł góral Wieder, kolaborant z czasów drugiej wojny. Zanim jednak na dobre rozgaszczamy się w „grozie tego lasu", Majewski z Klatą biorą słuchaczy w nawias. Nawias radiowy. TU JEST RADIO. Nie ma dekoracji i kurtyny. Przecież „Wieder nie lubi teatru, bo się brzydzi". Ta sugestia jest operacyjnym audio-schematem słuchowiska, taką dźwiękową „ukrytą kamerą". Jesteśmy i nie jesteśmy w teatrze. Komiks Woynarowskiego (który odpowiednio przygotował słuchaczy na tempo opowieści) przełożony jest tu na odpryski kolejnych efektów akustycznych, zakrzywień audiosfery i pohukiwań z czarnego lasu. Słuchacz zostaje uczestnikiem procesu przeciw-dziejowego, w którym niechciane „nietoty" przemierzają Europę, by uzupełniać narodowe płyny ekstraktem z INNEGO. Tym „innym" jest wiszący na haku jak Janosik Gancarczyk (czytaj: Wieder). Słuchowisko zaczyna się od szczerej wypowiedzi aktora wprost, naturalnie: „odegram zaraz co najwyżej monodram / mono o sobie". Wkrótce jednak elektronika zakopiańskiej polany i świerka zalewa spokojny ton monologu aktora. Eter uwalnia kolejne postaci dramatu: Wolną Elektronę (Krzanowska), która w tym słuchowisku miesza czas z przestrzenią i świdruje w uchu jak trzmiel, którego jak znak wodny miga w tle słuchowiska co jakiś czas. Nie zabrakło „nad-nietoty" czyli Lenina. Jaki przyjmują wspólnie plan działania? Troje tych nietot wespół-zespół zakładają spółdzielnię, która zajmie się udostępnianiem kolaboranta do potrzebujących krajów.

Problem odbiorczy mam jedynie z „monofonicznością" dialogów. Słuchowisko oczywiście nagrane jest w stereo. Szkoda tylko, że kwestie dialogowe postaci nie są wyraźnie spolaryzowane na głośnik lewy i prawy. Dużo większe efekt sprawiłoby, gdyby Wieder mówił „ze środka", Wolna Elektrona z lewego, a Lenin z prawego głośnika (choć może Lenin czułby się lepiej w „left channel"). Wszystkich słychać tu jakby w centrum. Efekty akustyczne i muzyka są już rozplanowane z pieczołowitością. To w tle tego słuchowiska znajdują się klucze do najniższych kondygnacji teatru radiowego, gdzie nic nie widać, choćbyśmy nie wiadomo jak silili wzrok. Tyle w temacie treści. Teraz Forma.

Efektem, który szczególnie natężył moją uwagę były szmery radiowe, tzw. „piasek" i co chwilę nasilający się prąd wietrzny, a w nim charakterystyczny dla ścieżek dźwiękowych filmu grozy chrzęst. Ten dźwięk nie pozwala czuć się bezpiecznie. Mimo tego, że Lenin popełnia kolejne gafy, a Wolna Elektrona wysuwa w eter następne absurdy, nie możemy czuć się pewnie. Nie jestem zwolennikiem ufności w radiowe słowo. To pod nim kryje się Wielki Wynalazca świata tego, realizator konwencji, nieuchwytny w żadne obrazy Nadawca niewidzialnego teatru. W słuchowisku pojawia się też modulowany okrzyk, który przypomina brzęk naginanej tarczy w ręcznej pile. Ten dźwięk to drwina, którą niesie na sobie Wieder. Mamy tu mroczne odgłosy jak przy spuszczaniu wody w umywalce. Radio ma jednak tę właściwość, że możemy tu czuć się jak strumień wody i poznać jej ścieżki w pionie wodociągowym. Podróż „w rurach" może być naprawdę zajmująca. Nieuchwytny realizator w mgnieniu przesuwa nas do wypełnionej łacińską modlitwą świątyni. Sakralny zaśpiew jest niewyraźny, urywa się i wypełnia znowu pustką zakopiańskich świerków. Pusty jest świat Wiedera. Absurd zdaje się jedynie sarkastycznie kolorować tę pustkę, ale jej nie leczy.

Muzyka konkretna. Pojawia się, gdy w tle jednego z dialogów beczenie owiec rytmicznie zaczyna przechodzić w elektroniczny utwór. Nietoty zawierają tylko (ze względu na krótki czas emisji) flesz melodii, które w Dumanowskim funkcjonowały autonomicznie.

Dumanowski „zarażał" jednak całodzienną ramówkę. Nietoty są formalnie kompletne, pozostają w świecie ramówki integralną cząstką artystyczną (Dumanowski trwał ponad 3 godziny, Nietoty to kameralne 37 minut nagrania). Klata swoja magiczną skrzynię z muzyką jedynie fragmentarycznie wplata w dialogi i ciszę. Mimo tej migawkowości "popowe" bodźce stanowią energetyczny walor słuchowiska, pokazują bardzo radiowy wymiar tej opowieści i wprzęgają słuchacza w rytmiczną podróż, bez przestojów.

Ze stylistyki na stylistykę razem z bohaterami słuchowiska zmieniamy podkład. Radiowy, niepokonany song „Hello" Lionela Richie przypomina nam słodkie opołudnia z kieszonkowym radiem. Tu jednak – nie w kieszeni, ale w obliczu radiowych wichrów uobecnia się dialog chorego trójkąta nietot. W pewnym momencie pojawia się Pet Shop Boys z ich pamiętnym „Opportunities". Słowa piosenki wyraźnie nawiązują do przedsięwzięcia nietot: ja mam rozum – ty masz wygląd / zaróbmy kupę szmalu / tym masz krzepę – ja mam rozum / zaróbmy kupę szmalu. Interes spółdzielni wypożyczającej nietotę (aluzja do Ziemi obiecanej błyskotliwie przez Majewskiego wpisana w tekst) jest głęboko ambiwalentny: śmieszy do łez, gdy przybiera język radiowych ogłoszeń „kupię / sprzedam" i coraz śmielszych pomysłów Elektrony. Śmiech jednak nie leczy. Nietoty są ekstraktem ze zdegenerowanej frustracji, panicznego lęku przed sobą. Każdy z nas jest nietoii i głębokości dźwięku schodzi do wnętrza naszych, własnych kolaboracji.

Jesteśmy nietotami tak jak Wieder. On co prawda wisi tyłem do gór. My natomiast tyłem do światła. W tej wietrznej ciemni nie widzimy jasności. Mamy bielmo na oczach. Jak „podziemna Polska schodzimy do podziemia". Zostaje tylko śmiech – spazmatyczny, gorzki. Na niego zawsze możemy liczyć. Tak jak na nacierające z tyłu pohukiwania świerków.

Janusz Łastowiecki
Dziennik Teatralny
27 stycznia 2014
Portrety
Jan Klata

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia