Dziwna legenda Mordowaru
"Sonata b." - reż: Andrzej Dziuk - Teatr PWST w KrakowieWitkacego tak streścić, jak i zrozumieć jest ciężko. Jak się okazało w przypadku "Sonaty b", spektaklu dyplomowego studentów IV roku Wydziału Aktorskiego krakowskiego PWST, także przeniesienie na scenę do najprostszych nie należy. Tej trudnej sztuki podjął się Andrzej Dziuk i bohaterską rywalizację skończył na tarczy. A miał w niej już wcześniej doświadczenie - spektakl powstał w 25-lecie Teatru Witkacego w Zakopanym, po równo dwóch dekadach od poprzedniej próby reżysera zmierzenia się z tym tekstem.
Przedstawienie zaczyna się miło, łatwo i przyjemnie. Choć dla osób nie obeznanych z treścią dramatu spektakl będzie średnio zrozumiały, to można z dialogów wychwycić pewne zdania i po chwili zarysować sobie ogólny obraz sytuacji. O czym spektakl, ogólnie rzecz biorąc, opowiada? O artyście i o sztuce. Czy artysta jest w stanie stworzyć dzieło wielkie, a jeśli tak, to jakim kosztem. I czy musi w tym celu, niczym Faust u Goethego, zaprzedać duszę diabłu?
Z tym demonicznym światem, po powolnym rozpoczęciu, będziemy mieli zresztą do czynienia. Wcześniej jednak poznamy muzyka Istvana, tutejszego Fausta, który szuka natchnienia w tworzeniu swych dzieł. W węgierskim Mordowarze, w pokoju swojej babci Julii, w którym częściowo toczy się akcja, artysta poznaje tajemniczego przybysza. W zamian, za pozbycie się uczuć, ten gwarantuje mu muzyczny sukces. Gdy dochodzi do zawarcia układu, przenosimy się w sfery piekielne.
Przenikanie dwóch stref, rzeczywistej (na tyle o ile u Witkacego można o takiej w ogóle wspominać) i fantastycznej, towarzyszyć nam już będzie do końca. Podobnie jak kontrast pomiędzy groteską i śmiesznością a krótkimi chwilami powagi i nadętego – ale jednak – patosu.
Cały spektakl jest z założenia pewną grą z widzem. Puszcza do niego oko, z pełną premedytacją i świadomością reżyser tak charaktery postaci, jak i poszczególne sytuacje prowadzi grubą kreską. Wiemy zatem, że z przesadą i do znudzenia irytujący pomagier diabła, bez opamiętania mlaskający co chwilę pod nosem, ma być tak właśnie wykreowany. Jego kiczowate, sztuczne włosy łonowe również. Podobnie jak nieodzowne dla diabła rogi, które zresztą w jednej ze scen zostają obśmiane. Te i inne kwestie dotyczące tak strojów, jak i sposobu aktorskiej gry, czy też wizualno-dźwiękowych efektów są przeważnie poprowadzone właśnie w ten charakterystyczny dla „Sonaty b” sposób – czasami balansujący na krawędzi śmieszności i powagi, jednak przeważnie w otwarty sposób kabaretowy, banalny i przesiąknięty kiczem. Czy dla widza coś, oprócz zabawy i okazji do zaprezentowania aktorskich możliwości, wynika z takiej koncepcji „Sonaty…”? Wydaje się, że niestety bardzo niewiele.
Sama końcówka wydaje się być poprowadzona bardzo serio i zapewne zamysłem było, by tak inna i odmienna w zestawieniu z błahą resztą odpowiednio mocno wybrzmiała. Nie da się jednak w tym spektaklu zbudować jakiegokolwiek napięcia, za dużo tu krzyku, uniesień, kpin i szyderstwa. Jak na czystą zabawę „Sonata” śmieszy natomiast za mało i raczy widzów kilkoma – wydawałoby się – łatwymi do zauważenia i wyeliminowania błędami. Denerwuje chociażby fakt prowadzenia kilku scen w pozycji leżąco-klęczącej, blisko widowni pierwszych rzędów, co uniemożliwia dostrzeżenie aktorów. Usłyszeć ich też jest nam czasami ciężko – bardzo głośny muzyczny podkład (wykonywany zresztą na żywo) zagłusza zupełnie słowa tak wokalistki, jak i aktorów – a szczególnie tej pierwszej szkoda, gdyż Katarzyna Zawiślak-Dolny, grająca rolę demonicznej do granic możliwości Hildy Fajtcacy, ma znakomite warunki wokalne.
Zresztą nie tylko ona aktorsko spisuje się dobrze. Zasadniczo ciężko byłoby znaleźć wśród młodych aktorów i aktorek na scenie kogokolwiek, kto wyróżnia się na tle reszty in minus. Wszyscy trzymają nie tylko równy, ale i wysoki poziom, który nieco ratuje ogólną ocenę spektaklu. Momentami bardzo mocno surrealistyczny styl gry ukazuje naprawdę duży potencjał i tkwiące w studentach możliwości.
Podsumowując, „Sonata b” to w ogólnym, teoretycznym założeniu sztuka bardzo ciekawa. W praktyce niestety założenia niewiele jej pomagają. Jako zabawa jest nużąca i za mało śmieszna, jako poważny spektakl również się nie sprawdza. Może gdyby pogadać z Belzebubem, byłoby lepiej…