Echo Pieśni Żałobnej
"Pogłosy" aut. Wit Szostak - reż. Marek Fiedor, Tomasz Hynek - Wrocławski Teatr WspółczesnyCzłowiek opuszczony przez bliskich, nigdy już nie będzie taki sam. Słowa pożegnania, których zawsze jest za mało, będą boleśnie odbijać się echem. Kim jesteśmy bez tych, nadających nam znaczenie? Kim jesteśmy, gdy naszej definicji nie piszą oni, a dotykająca nas choroba samotności? Na te trudne pytania można poszukiwać odpowiedzi w spektaklu "Pogłosy" w reżyserii Wita Szostaka wystawionym we Wrocławskim Teatrze Współczesnym.
Mężczyzna utkwiony sam w czterech ścianach nieustannie powraca do swojej tragedii. Na komputerze opisuje okoliczności w jakich żona zniknęła z jego życia. Wspomina obojętne na niego dzieci i nieprzeciętnie hojnych sąsiadów. Zapisuje i wykreśla słowa, które ożywają w ludzkiej postaci. Pogłosy. Wyrwane z kontekstu sformułowania wchodzą w dialog wypełniając dziury w historii, a jednocześnie stawiając nowe pytania. Mylą i zmieniają znaczenie. Nie wiadomo, kiedy mówią prawdę, a kiedy kłamią.
Przemysław Kozłowski nakłada na siebie niezwykle wiarygodną maskę człowieka pogrążonego w melancholii. Zagubionego, pustego i ogarniętego obłędem. Wychodzące z jego komputera postaci (Marcin Łukacz, Mariusz Bąkowski, Lina Wosik, Anna Błaut, Krzysztof Boczkowski, Zina Kerste, Maciej Tomaszewski) odzwierciedlają chaos panujący w jego głowie. Rozpoczynają swego rodzaju grę słowną. Pojedyncza inwersja, dodanie lub odjęcie wyrazu całkowicie zmienia rekonstrukcję wspomnień. Widz nie może do końca wierzyć w nic, co słyszy. Nie wiadomo w jakim stopniu realne są postacie i wydarzenia z przeszłości mężczyzny, które doprowadziły go do obecnego stanu.
Najważniejsze elementy scenografii to dwa monitory, na których wyświetlane są wykreślone słowa. Widzimy wnętrze jednego z komputerów, w którym na początku spektaklu siedzą przypięci do kabli artyści. Potem kolejno wydzierają się z niego przywołani przez swoje hasła. Wszyscy ubrani są w ten sam byle jaki czerwony dres, co piszący mężczyzna. Potem przywdział on jednak kolorową letnią sukienkę, która jest jedną z osi narracyjnych spektaklu.
Gasnące i migające białe światło nieustannie trzymało w napięciu. Tak samo akustyczna muzyka. Kwestie aktorów płynnie przechodziły w harmonijną i hipnotyzującą melodię. Najbardziej pamiętnym momentem była dla mnie pieśń wydobywająca się z ciemności, gdy nagi mężczyzna leżał w trumnie. Tęskne brzmienia doprowadziły mnie do łez. Zasłużone brawa dla Marka Fiedora i Tomasza Hynka odpowiedzialnych za inscenizację.
Cały spektakl siedziałam przygwożdżona do fotela. Oryginalny pomysł, dobitna gra aktorska i piękna kompozycja artystyczna. Sztuka poruszająca i porywająca. Do końca miałam wątpliwości jakie naprawdę były losy nieobecnej żony, samotnego męża i innych bohaterów. Tajemnica.
Zagadka sformułowana na wiele sprzecznych sposobów, która jeszcze na długo po obejrzeniu spektaklu odbija się echem w głowie widza.