Edyp w czerwonym krawacie

"Król Edyp" - reż. Jakub Krofta - Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy

Znany i ceniony twórca spektakli dla dzieci i młodzieży Jakub Krofta tym razem sięgnął po Króla Edypa Sofoklesa i uczynił z niego władcę dwudziestowiecznego totalitarnego państwa. Król nosi świetnie skrojony garnitur i czerwony krawat, prowadza krok w krok za sobą dwóch osiłków w ciemnych okularach, w chwilach gniewu wymachuje pistoletem niczym bohater filmu sensacyjnego klasy B, a przemawia z mównicy, która jest dominującym elementem scenografii. Po co? Nie jest to jasne, bo w spektaklu nie ma odwołań do polityki ani historii.

Oto Edyp, władca Teb, dowiaduje się, że jego miasto cierpi z powodu zarazy, ponieważ zabójca poprzedniego króla, Lajosa, wciąż pozostaje bezkarny. Ślubuje zatem przeprowadzić śledztwo, aby odnaleźć i ukarać winnego. W miarę odkrywania kolejnych faktów odsłania również swoją bezsilność wobec nieuniknionego losu, który próbował oszukać. Jest tu materiał na wielką rolę, ale niestety w Dramatycznym został on zmarnowany.

Edyp Grzymkowskiego jest płaski, zagrany na jednej nucie. Pojawia się na scenie jako arogancki władca rzucający klątwę od niechcenia i bez mrugnięcia okiem, a schodzi z niej jako równie arogancki oślepiony głupiec. Jego bezczelna pewność siebie może sugerować, że od początku zna on imię mordercy Lajosa. Prowadzi śledztwo z energią i determinacją, ale kolejne sceny odkrywania przeszłości nie przynoszą w nim zmiany. Najgorzej jest, gdy wszystkie straszliwe fakty zostają ujawnione. Zamiast psychologicznej prawdy mamy nagiego mężczyznę ochlapanego krwią.

Oglądając Grzymkowskiego, myślałam o Poniedziałku w roli Penteusza w głośnych Bachantkach Warlikowskiego sprzed kilkunastu lat. Temat jakby ten sam: bezradność człowieka w obliczu losu czy bóstwa, i młody, pewny siebie władca, który otrzymuje okrutną lekcję. Wciąż pamiętam przejmującą kreację Poniedziałka, pokazującą wyraźny łuk osobowościowy, którego zabrakło mi w Edypie.

Niestety pozostali aktorzy również wypadają blado: Skoczyńska jako Jokasta, wystrojona w czerwoną garsonkę, przez większość czasu stoi bezradna i drętwa, Łukaszewicz jako Tejrezjasz dla odmiany zagrywa się na śmierć, nawet Ferency w roli Kreona i Kowalski w roli pasterza nie są w stanie dźwignąć przedstawienia. Zewsząd bije całkowity brak pomysłu, reżyserii i pracy z aktorami.

O czym jest ten spektakl? Mógłby być o tym, że jesteśmy tylko marionetkami w rękach bogów, że nie mamy wpływu na swój los, jak Medea Kędzierzawskiej. Mógłby być o człowieku doprowadzonym do ostateczności, albo o pojedynku duchowym, jak Bachantki Warlikowskiego. Mógłby być o religii, albo o władzy. Niestety. Po raz kolejny odniosłam wrażenie, że reżyserzy w Dramatycznym biorą tekst i go „robią", bez czytania literatury kontekstowej, bez badań, bez poszukiwania sensów, z arogancją godną władcy Teb. Król Edyp zrobiony jest według prostego przepisu: weź wiadro krwi, pokaż nagość głównego bohatera, ubierz jego żonę w czerwień, żeby było jasne, kim jest, dodaj broń, wstawki techno i rapujący chór, a otrzymasz niezawodnie spektakl dla gimnazjalistów.

Maja Margasińska
Dziennik Teatralny Warszawa
30 lipca 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia