Egzorcyzm narodowej sceny

"Towiańczycy, królowie chmur" - reż. Wiktor Rubin - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Na czym polega mesjanizm Towiańczyków? Otóż przychodzą z posłaniem wolności. Nie wolności narodu, wolności jednostki. Oferują wieszczom ponowne narodziny, aranżując dla nich katharsis poprzez orgiastyczny, postmodernistyczny sakrament.

Scena udekorowana atrybutami polskości: Kasztanka, choinka, fortepian, szable, wileńskie koronki, ,,Pan Tadeusz'' na ekranie telewizora. Z boku pojemny śmietnik na Fakty. Z żywych eksponatów: Goszczyński, Mickiewiczowie, Deybel, Gerszon. Wszyscy na granicy wytrzymałości. Męczą się ze sobą, próbując pogodzić instynkty z dziejową misją, dostroić się do nadziei i oczekiwań porzuconych w uciskanej Ojczyźnie polskich serc. Do tego salonu ambasadorów nieistniejącego państwa wkracza młody duet - rodzeństwo Towiańskich. Rozwiera ściany podziabane młotami i śrubokrętami - narzędziami służącymi do konstrukcji. Czego? Mitu. Z którym reżyser, Wiktor Rubin, radykalnie się rozprawia.

,,Towiańczycy'' nie są jednak oszczerstwem wymierzonym w dogmaty polskiej pamięci -przeciwnie, najbardziej zadziwiające jest w nich to, że pomimo prowokacyjnej estetyki towarzyszy im ciepła atmosfera ostatniej posługi. Nasi współcześni, Towiańscy, przychodzą przecież ucałować wieszczowi stopy - choć najpierw ściągną z nich koturny. W stosunku do tych niewolników zbiorowej wyobraźni będą pełni afektacji i pocieszenia. Zaczną wybudzać z nich podmiotowość, która doszczętnie zaplątała się we własny kontekst. Bo jedyne, co my, ponowocześni, mamy do zaoferowania temu kwiatowi polskiego romantyzmu, to właśnie nasza nieszczęsna, jednostkowa wolność.
Konrad wychodzi więc z łona za wcześnie, krzycząc, że chce być Gustawem. Gerszon zapowiada, że z oświęcimskiego mauzoleum swojego wybranego narodu chciałby zrobić ,,kosmopolityczny burdel'' - ale nikt mu na to nie pozwala. To współczesność wybiera, komu i jak chce stawiać pomniki; spiżowe usta nie mają prawa głosu, spiżowe nogi kolosa nie mogą samodzielnie zejść z piedestału. To my decydujemy o jego dalszym losie. Możemy być jak Władzio, syn Mickiewiczów, biegający po scenie i wymazujący skazy na rodzinnym portrecie; albo jak Andrzej Towiański, który przychodzi zupełnie nagi, by wziąć na swoje ramiona cały bagaż ułomności Wielkiego Człowieka i bezinteresownie pozwolić im wybrzmieć.

,,Towiańczycy'' to - w każdym sensie bezpośrednia, a również niełatwa - konfrontacja, do której nie sposób zachować dystansu. Aktorzy wymagają od widzów wiele: przezwyciężenia skrępowania, wyjścia ze strefy komfortu, otwarcia się na interakcję i wspólne przepracowanie narodowej psyche. Spektakl Rubina wchodzi bowiem w polemikę z tym, co od dawna uświęcone, jednostronną relację zamienia w dialog. Nakazuje obcować intymnie, cieleśnie. Jest przedsięwzięciem pięknym, bo choć niepozbawionym kontrowersyjnych chwytów, to nie składającym się z samej prowokacji. Jego rdzeń stanowi manifestacja woli zrozumienia i ostatecznie przebija przez nie głęboki humanizm. To teatr krytyczny w najczystszym wydaniu; nie pretenduje do miana nowego mistrza, który nada pomnikowym starcom wybraną przez siebie, zrewolucjonizowaną postać. Przeciwnie; gromadzi ich na scenie po to, by pozwolić dokonać wyboru im samym.

Obsada, od której wymaga się na scenie ogromnej odwagi, spisuje się u Rubina znakomicie. Za serce chwyta szczególnie pełen szlachetnej poczciwości Adam Mickiewicz w wykonaniu Romana Gancarczyka. Wyzwanie stanowi siermiężny nieco język sztuki, z którego trudno wybrnąć z gracją.

Wśród rekwizytów, którymi operują aktorzy, znajduje się miniatura Teatru Starego: miejsca, w którym co wieczór wskrzesza się i reinterpretuje polskie mity, na której od pewnego czasu zaczyna dominować krytycyzm wobec tego, co zbyt długo uznawane było za niepodważalne. Niedawno w tym samym gmachu wygwizdano obrazoburczego Strindberga; tym razem, w obliczu o ile radykalniejszej kuracji, na sali dominował euforyczny aplauz. Być może dlatego, że część publiczności rozstała się z mitem już gdzie indziej, kiedy indziej. Ale niektórzy z pewnością poczuli się prawdziwie uwolnieni właśnie w ciągu tych dwóch godzin. I za to dla Rubina wielkie brawa.

 

Ada Minge
Dziennik Teatralny Kraków
7 maja 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia