Elżbieta Czyżewska - zjawisko wyjątkowe
wspomnienie o aktorceW czwartek, w Nowym Jorku, w wieku 72 lat, po wieloletnim zmaganiu z nowotworem, zmarła Elżbieta Czyżewska, legenda polskiego kina lat 60. Wybitnie utalentowana, barwna postać teatru i filmu. Odnosiła sukcesy, ale ponosiła też porażki. I nikogo nie pozostawiała obojętnym wobec swej sztuki aktorskiej.
Urodziła się 14 maja 1938 roku w Warszawie, gdzie w 1960 roku ukończyła PWST. Gdy była na trzecim roku studiów, Jerzy Markuszewski zaproponował jej współpracę z STS-em. To ona po raz pierwszy wykonała piosenkę, która uchodziła za hymn liryczny tego teatru - "Kochankowie z ulicy Kamiennej". Czyżewska zaśpiewała ją w programie "Bal maskowy" (1958). Od roku 1960 do 1967, w którym wyjechała z Polski, niemal nie schodziła z ekranu.
Jej żywiołem najpierw była scena. Występowała w Teatrze Dramatycznym, debiutując rolą córki Illa w spektaklu Ludwika Rene "Wizyta starszej pani" (1958). Szczególnie pamiętne jej role to u Wandy Laskowskiej Daisy w "Nosorożcu" (1961) oraz tytułowa bohaterka w "Leonce i Leny" (1962). U Ludwika Rene zagrała także Mirandę w "Don Juanie" (1964) oraz Maggie w "Po upadku" (1965). W tej ostatniej roli dała tak znakomity pastisz Marilyn Monroe, że przylgnęło do niej miano polskiej MM.
"Czyżewska nie ogrywała mitu Marilyn Monroe. Wydobyła to, co w historii tej aktorki było ponadjednostkowe: sukces, upadek, samotność, poczucie uwięzienia w rzeczywistości, która stała się obca i wroga" - pisał Krzysztof Demidowicz w 2001 roku. Błyskotliwego występu w roli Maggie gratulował jej przebywający akurat w Polsce sam autor sztuki Arthur Miller.
Powróciła na deski Teatru Dramatycznego w 1994 roku, gdzie zagrała Louisę u Piotra Cieślaka w "Szóstym stopniu oddalenia". Sama artystka tak mówiła o swoim aktorstwie: "Gram zawsze tak, jak gdybym sama znalazła się w takiej czy innej sytuacji. Nigdy nie jest to chłodne i wykalkulowane. Odtwarzana postać to jak gdyby maska, która pozwala mi robić to, czego bym normalnie nie zrobiła, czego bym się może wstydziła, na co by mnie nie było czasami stać. Dlatego lubię grać najróżniejsze role, najchętniej charakterystyczne. Nie lubię grać tylko jednej roli - ładnej blondynki, pięknej pani w kolorze. Chcę odpowiadać za to, co gram, a nie za to jak wyglądam".
"Wszystko na sprzedaż", "Zaduszki", "Zuzanna i chłopcy", "Rękopis znaleziony w Saragossie" czy "Niekochana" to tylko niektóre z wielu filmów, z wybitnymi kreacjami artystki. O jej Noemi w "Niekochanej" tak pisał Konrad Eberhardt: "Rola Czyżewskiej jest rolą wybitną, bodaj najlepszą w jej dotychczasowym dorobku; kreśli tutaj postać mało efektowną, a jednocześnie przejmującą; monotonną - a przecież pełną autentycznej wrażliwości; liryczną, a zrazem bezwzględną w swoim upartym dążeniu do celu".
W 1967 roku wyjechała z kraju, kiedy jej mąż, amerykański dziennikarz został wydalony z Polski za tekst przeciwko Gomułce, który ukazał się w "New York Times". I choć jej małżeństwo rozpadło się, pozostała w Ameryce. Zagrała m.in. Juilliard Woman w filmie "Running on empty" Sidneya Lumeta (1988), żonę Rosjanina (z Robinem Williamsem) w "Cadillac man" Rogera Donaldsona (1990), Halinę w "Misplaced" Luisa Yansena (1990) i Melindę, świadka na procesie Laszla w "Music box" Costy Gavrasa (1990). W Yale Repertory Theatre wystąpiła w "Biesach" reżyserowanych przez Andrzeja Wajdę. Często też grywała w teatrach off-Broadway. Na początku lat 90. zagrała w sztuce autorstwa Rogera Durlinga - "Canal Zone".
W ostatnich latach grała po obu stronach oceanu. Za największy jej amerykański sukces uznaje się rolę w przedstawieniu "Cowbar", opartym na tekście Davida Belasco. Otrzymała za nią w 1990 r. dwie prestiżowe nagrody: Award i Award of New York Criticism.
Artystka znana była ze swej ekscentryczności, ale i z wielkiego serca, jakie okazywała Polakom przyjeżdżającym do Nowego Jorku.
Andrzej Łapicki powiedział nam o niej: - Ela Czyżewska była najbarwniejszą aktorką lat 60. Niesłychanie wszechstronna mogła grać zarówno tragedię, jak i komedię. Miała wybitne poczucie humoru, łobuzerski wdzięk i dużo seksu. Była zjawiskiem wyjątkowym, bardzo nadawała się do kina, dlatego tak dużo w filmach grała, choć były one różnej wartości. Ale zostało po niej wspomnienie choćby tych kilku najlepszych: "Wszystko na sprzedaż", "Niekochana", "Żona dla Australijczyka", gdzie stworzyła świetne kreacje. To była kobieta z epoki Marilyn Monroe. Świadomie przywołuję Monroe, bo życie Elżbiety układało się nieco podobnie: zakochała się w intelektualiście, jak Marilyn w Arturze Millerze, czyli dziennikarzu Davidzie Halberstamie, laureacie Nagrody Pulitzera i udała się z nim do Ameryki. To był chyba jej życiowy błąd, bo nie zrobiła tam kariery, a pojechała przecież po to, by grać. Grała, owszem, ale epizody, bo nie mogła nauczyć się perfekcyjnie angielskiego, a jej akcent był nie do przyjęcia. Do Polski czasami przyjeżdżała, ale niczego interesującego artystycznie już nie zrobiła. To była aktorka mojego pokolenia, dla młodych jest anonimem. A przecież niegdyś była szalenie popularna, lubiana, zdobyła wiele złotych masek. Kobieta i aktorka mająca masę wdzięku. Biedna, bo - moim zdaniem - życie miała niespełnione.
A Józef Opalski dodał: - To, co w niej było najbardziej niezwykłe, to osobliwe poczucie humoru i uśmiech. Uśmiech dziwny: ni to ironiczny, ni to sentymentalny. Z nieodłącznym papierosem w długiej lufce i z własną popielniczką (wtedy mogła palić, gdzie tylko chciała), patrzyła na świat z tym swoim uśmiechem i twarzą bezradnego dziecka. A teraz nie ma Elżbiety i nie ma uśmiechu. Żal.