Emisja głosu była inna niż obecnie panująca

wspomnienia Wiesławy Oramus

Wiesława Oramus ma dziś 76 lat i mieszka w skromnym mieszkanku w Sosnowcu. Swego czasu była jednak ważną postacią w Zespole Pieśni i Tańca Śląsk. Bowiem to ona jako pierwsza w zespole śpiewała przez lata, że "poleciałaby za Jaśkiem do Śląska". I tego Jaśka w "Śląsku" naprawdę odnalazła. O życiu solistki pisze Anna Zielonka.

Ale były z nasśliczności - mówi Wiesława Oramus. Gdy spogląda na stare czarno-białe zdjęcia, kręci jej się łza w oku. Pokazując nam setki fotografii z różnych podróży, opowiada, jakie miejsca na świecie odwiedziła z zespołem "Śląsk".

Na tym zdjęciu widać, że jesteśmy w Egipcie, a tu w Paryżu. Z kolei ten pasiasty mundurek kupiłam sobie w Acapulco. Było tam tak gorąco, że musiałam zaopatrzyć się w coś przewiewnego - wspomina.

Prezentuje też meksykańską spódnicę, którą kupiła podczas jednej z podróży. - Proszę spojrzeć na te kolory. Materiał ma już kilkadziesiąt lat, a wygląda jak nowy - zachwyca się pani Wiesława. W całym swoim mieszkaniu, składającym się z dwóch pokoi, kuchni, łazienki i małego przedpokoiku, ma pamiątki z podróży po całej kuli ziemskiej, np. chiński jedwab z haftowanymi wzorami, maski z Mongolii i wesołą figurkę Myszki Miki, którą kupiła w Disneylandzie. I choć nie uważa siebie za gwiazdę, nie może jednak zaprzeczyć, że piosenkę "Gdybym to ja miała" w jej wykonaniu usłyszał cały świat.

Bowiem to właśnie ona w "Śląsku" zaśpiewała ją jako pierwsza. Ubrana w piękny śląski strój, w wielu krajach z wdziękiem powtarzała słowa o Jaśku, który pojechał na Śląsk, aby pracować w kopalni.

Dzieci wojny nie miały lekko

Była piękną ciemnowłosą dziewczyną. Ze starych fotografii spogląda na nas z szerokim uśmiechem na ustach. Ten uśmiech pełnym blaskiem rozbłysnął dopiero w Koszęcinie. Wcześniej jej życie lekkie nie było. Urodziła się bowiem w 1936 roku, czyli przed samą II wojną światową. Z domu miała na nazwisko Bista, razem z rodzicami i o cztery lata młodszym bratem Zdzisławem mieszkali w Sosnowcu. Później przyszła wojna, która zabrała matkę i ojca.

Którejś nocy, a może to było nad ranem, dokładnie nie pamiętam... po mojego tatę przyszli gestapowcy. Nigdy go już nie zobaczyłam. Z kolei nasza mama umarła na tyfus - pani Wiesława nie kryje smutku. - Przez pewien czas mieszkaliśmy sami. Tylko sąsiedzi sprawdzali, jak nam się wiedzie. Dopiero później trafiliśmy do sierocińca - dodaje.

Po szkole podstawowej dostała się do Liceum Pedagogicznego. Oprócz zwyczajnych lekcji, licealiści brali udział w koncertach skrzypcowych, należeli do chóru, uczyli się śpiewu. Gdy pani Wiesława była w drugiej klasie (było to w 1953 roku), nauczycielka namówiła ją, aby wzięła udział w przesłuchaniach do zakładanego właśnie zespołu "Śląsk". Ogłoszenia o naborze podawano za pośrednictwem kołchoźników.

Wszyscy słyszeli o przesłuchaniach. Wielu młodych ludzi nabrało nadziei. Dostanie się do takiego zespołu było bowiem wspaniałą okazją, aby wyrwać się z szarej powojennej rzeczywistości - przyznaje. - Poszłam na przesłuchanie, ale nie spodziewałam się sukcesu. Jak bowiem mogłam liczyć na to, skoro do Pałacu Młodzieży w Katowicach przyjechało aż 10 tysięcy osób z całego kraju, a dyrektor Hadyna miał wybrać tylko stu śpiewaków? - pyta.

I to właśnie ona dostała się do zespołu. Przeszła najpierw trzy etapy eliminacji.

Profesor Hadyna bacznie nam się przyglądał, wręcz lustrował nas z góry do dołu - opowiada sosnowiczanka. - Czasy były jednak siermiężne. Mało kogo było stać na ładne stroje. Byłam skromnie ubrana, spięłam włosy dużą kokardą. Pamiętam, że zaśpiewałam jakąś rosyjską dumkę. W końcu dostałam zaproszenie do Koszęcina. W zamku profesora Hadyny spędziłam 20 pięknych lat - uśmiecha się sama do siebie.

To była jedna wielka rodzina

Życie niespełna 16-letniej Wiesi zmieniło się nie do poznania. Niemalże z dnia na dzień wyjechała z brudnego Sosnowca w piękne zielone tereny, a później podróżowała po świecie. Nowego życia nie bała się wcale.

Dyrektor tak gorąco nas zapraszał, że nie było się czego obawiać - podkreśla śpiewaczka.

Małą grupką chórzystów wyjechali z Katowic 30 czerwca. Mieli bezpośredni pociąg do Koszęcina. Krótki tabor z ciuchcią na parę przyjechał punktualnie. W Koszęcinie kwitły lipy. Ich mocny zapach pani Wiesława pamięta nawet teraz. - Byliśmy jeszcze dziećmi. Cóż to jest mieć 16 lat? W tamtych czasach o niczym się jeszcze nie wiedziało, wszystko, co robiliśmy było takie niewinne. Nie było tak, jak jest teraz. Dziś 16-latki uważają siebie za ludzi dorosłych, nic się przed nimi nie ukryje, posiadają wiedzę, która w ich wieku tak naprawdę nie powinna być im potrzebna - kwituje.

Niesamowicie zawstydziła się, gdy zaraz po przekroczeniu bram posiadłości w Koszęcinie, zobaczyła półnagiego mężczyznę.

Trzeba przyznać, że było naprawdę gorąco. Żar lał się z nieba i ludzie robili wszystko, aby choć trochę się ochłodzić. Mężczyzna, którego zobaczyłam, miał nagi tors. Nosił jedynie krótkie spodenki. Dla mnie, młodej dziewczyny, która nie miała wcześniej bliskich kontaktów z płcią przeciwną, to był prawdziwy szok. Czułam się, jakbym zobaczyła biblijnego Dawida, taki był piękny - wzdycha z lekkim rumieńcem, ale i z rozbawieniem pani Wiesława. - Później okazało się, że tym mężczyzną był jeden z tancerzy, Marian Kopera - dodaje ze śmiechem.
Koszęcin stał się dla niej prawdziwym domem.

Byliśmy dla siebie jak rodzina, taka wielka, bowiem złożona z ponad setki osób. Ale lubiliśmy się, wspieraliśmy. Do tej pory z grupką chórzystów utrzymuję kontakty. Mamy taką naszą trójkę - ja, Marylka Walewska i Marianna Prauzińska. Spotykamy się, przede wszystkim podczas kolejnych rocznic założenia "Śląska". Jeździmy do Koszęcina i odwiedzamy stare kąty. Spacerujemy po tamtejszym parku, podziwiamy widoki i wspominamy dawne czasy - dodaje.

Ona pierwsza, po niej inne

Na jednej z fotografii widać, jak pani Wiesława, w śląskim stroju, śpiewa jedną z piosenek.

Tu właśnie śpiewałam "Gdybym to ja miała". Zdjęcie pochodzi z planu filmowego. Kręciliśmy film o naszym zespole - mówi, patrząc na swoją podobiznę. - Nie będę się krygować. Uważam, że ta piosenka w moim wykonaniu dobrze wypadła. W ogóle nie tylko ten utwór został świetnie dopracowany, bowiem zarówno "Poszła Karolinka", którą śpiewała Urszulka Siwy, czy "Ondraszek" Marylki Walewskiej w pełni zasługują na uznanie - stwierdza bez ogródek.

Zanim jednak Stanisław Hadyna przydzielił pani Wiesławie śpiewanie "Gąski", najpierw zespół musiał się zgrać. Próby trwały ponad rok. Wszystko musiało działać jak w zegarku. Gdy dyrektor Hadyna chciał przydzielić komuś jakiś utwór, soliści stawiali się na przesłuchaniach.

W końcu zaczął szukać kogoś do "Gdybym to ja miała". Wezwał do siebie mnie i kilka moich koleżanek. Padło na mnie, bowiem moja barwa głosu najbardziej pasowała mu do tej piosenki - przyznaje chórzystka. Stała się więc pierwowzorem, który do tej pory starają się naśladować kolejne solistki z zespołu. Pani Wiesława uważa jednak, że każda jej następczyni śpiewała inaczej. Wszystkie miały swój własny styl, wszystkie były i są indywidualnościami.

Poza tym dziś ludzie śpiewają inaczej. Nasza emisja głosu była inna niż obecnie panująca. Hadyna wymarzył sobie kiedyś nasze głosy i w końcu je odnalazł - przyznaje mieszkanka Sosnowca.

Jasiek znaleziony

I tak pani Wiesława zaczęła śpiewać te znane słowa: "Gdybym to ja miała skrzydełka jak gąska, poleciałabym ja za Jaśkiem do Śląska".

Gęsie skrzydła nie były jej jednak potrzebne. Mężczyznę, o którym tyle lat śpiewała, w końcu sama znalazła. Wyszła za mąż za Jana Oramusa. Nie był on jednak górnikiem, ale podobnie jak pani Wiesława też śpiewał w "Śląsku". Słowa piosenki stały się więc rzeczywistością. Pochodził z Krakowa i krakusem był z krwi i kości. Śpiewał w tenorach.

Nasze tempo pracy nie pozwalało nam jednak na prawdziwe randki. Spacerowaliśmy tylko po parku w Koszęcinie - mówi ze śmiechem pani Wiesława. - Ślub wzięliśmy w Krakowie - pokazuje fotografię, do której pozuje w ślubnej sukni.
Mają dwie córki, Katarzynę i Annę. Gdy wyjeżdżali w trasy po świecie, dziećmi zajmowała się niania. Pan Jan już nie żyje.

Zmarł 10 lat temu.

Gdy pani Wiesława odchodziła ze "Śląska", był przełom lat 1973/1974. Zatrudniła się w Operze Śląskiej. Uczyła też muzyki. Na emeryturze założyła katedralny chór w Sosnowcu. Dziś spędza czas na swojej działce na Środuli i odpoczywa.

Tydzień temu wybrała się do kina "Światowid" w Katowicach na film o Stanisławie Hadynie. Nie tylko ona, bowiem zjawili się wszyscy obecni i byli członkowie zespołu "Śląsk".

Anna Zielonka
Dziennik Zachodni
26 czerwca 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...