Emocje i pustka na dobry początek

"Rowerzyści" - reż: Anna Augustynowicz

Chłopiec malujący trupy, odkrywanie bolesnych sekretów, kąpiel w wannie pełnej krwi, a do tego zdrady i niedostosowanie. Takie koszmary okraszone szczerym śmiechem rozpoczęły w piątek Festiwal Prapremier, udowadniając, że aktorsko przegląd rzeczywiście będzie mocny.

- To będzie eksperyment na widzu - zapowiadała piątkową prezentację "Rowerzystów" Volkera Schmidta reżyserka Anna Augustynowicz. - Potrzeba będzie wyobraźni, by dać się wciągnąć w niezwykłą grę na scenie.

Czekałam więc zwarta i gotowa na coś świeżego, zabawnego, zaskakującego. Przestrzeń przypominającą mroczną piaskownicę z czarnymi i srebrnymi elementami zapełniały kolejne postaci. Na chwilę, na parę kwestii wchodziła zdenerwowana matka, wbiegał młody chłopak, pojawiała się flirtująca para - wszyscy odgrywali oderwaną od innych scenkę i znikali. Tak poznaliśmy historie bohaterów: zniechęconej Anny, dekoratorki wnętrz, niepogodzonej ze śmiercią syna; Manfreda, jej męża, ginekologa, zdradzającego żonę z pacjentką; córkę Linę, której matka zarzuca anoreksję, ale nie ma czasu na szczerą rozmowę. Do kompletu doszedł: singiel Albert, który sam związał się z Franciszką, kochanką swojego przyjaciela Manfreda oraz rzeczona kobieta, traktująca syna jak partnera, a nie dziecko potrzebujące rodzicielskiej opieki. Świat tych ludzi oglądaliśmy oczami tego ostatniego, 15-letniego Tomka, dojrzałego nad wiek, zainteresowanego losem świata i rysowaniem zmarłych.

Początkowe sceny przypominały operę mydlaną, sitcom, z którym widzowie mogli mieć problem. Uśmiechnąć się? Wybuchnąć gromkim śmiechem? Wypełnić pustkę pomiędzy scenami emocjonalną reakcją? Potrzeba było kilkunastu minut, by naprawdę dać się wciągnąć w zabawę. I nie chodziło o wyobraźnię widza. Pomogły w tym proste, ale dobre pomysły: mroczna muzyka wykorzystywana w kontrastowych, zabawnych momentach, kamienna twarz aktora i wypowiadanie bezuczuciowo słów w chwili największego nagromadzenia wrażeń. Scenografia i rekwizyty pozwalały przenieść się w różne miejsca - od gabinetu ginekologicznego, przez supermarket, po wycieczkę rowerową po lesie.

Tekst "Rowerzystów", prócz paru naprawdę dobrych puent, mnie nie zachwycił - nie odkrywał nowych prawd, forsował przekroczone już granice obyczajowe, moralne, od początku dążąc do podkreślenia pustki. A ta już otaczała bohaterów - zimna jak zgromadzone do dekoracji aluminium i ciemna jak zastana przestrzeń.

Zastanawiał też jeden zabieg - wiszący na scenie telewizor pokazywać miał zapewne reakcje publiczności. Dość otwarci festiwalowi widzowie nie dali się jednak porwać temu eksperymentowi. Plazma była zbędna. Do interakcji z publicznością wystarczyły bowiem dialogi, objaśnienia kierowane ze sceny przez poszczególne postaci.

Mimo to tekst pozostawał aktualny i, co najważniejsze, został świetnie zagrany. Słowa uznania należą się całemu zespołowi: intrygującej Beacie Zygarlickiej, porywającemu Arkadiuszowi Buszce, mocnej Joannie Matuszak i drażniącemu Przemysławowi Kozłowskiemu. Brawa także dla zdolnych młodych: Marcina Łuczaka i Agnieszki Więdłochy.

W piątkowy wieczór na scenie Teatru Polskiego dobrze znaną bydgoszczanom sztukę zaprezentowali festiwalowi gospodarze. To była kolejna tego wieczoru słodko-gorzka opowieść. Tym razem tekstowo - bez zarzutu, sprawna językowo, pełna dobrych pomysłów i dowcipu. Również aktorsko dorównała wcześniejszej produkcji. "Turystów" Artur Pałyga napisał z okazji benefisu trzech bydgoskich aktorów. Przygotował tekst, który pozwolił wykorzystać nie tylko kabaretowe umiejętności Mieczysława Franaszka, Jerzego Pożarowskiego i Mariana Jaskulskiego. Pałyga w zabawny, uroczo zadziorny sposób przedstawia historię trzech przyjaciół. Jego tekst aż kipi od sarkazmu wymieszanego czasem z dobrotliwą ironią. Dobrze oddaje realia, ale jeszcze lepiej radzi sobie z absurdalnymi wizjami. Trzech kumpli - Wiesio, Kazio i Miecio - wybiera się w podróż marzeń - do dawno niewidzianych lub upragnionych miejsc. Przemierzając kraj, dowiadują się, jak bardzo zmienił się świat, jak są niedostosowani, odkrywają bolesne sekrety i rozdrapią rany.

Sztuka rozpisana na trzech dojrzałych aktorów pozwoliła pokazać się każdemu z nich z jak najlepszej strony. Brylowali na scenie, pokazując świetny warsztat. Dobrze spisało się główne trio, ale też w rolę drugoplanową świetnie wcielił się Mirosław Guzowski, a lepiej jeszcze - Małgorzata Witkowska.

Obie piątkowe sztuki dały dość bolesną diagnozę: na nic starania, skoro i tak nic dobrego nas nie czeka. Dały też niezawodny lek na tę przypadłość: śmiech - na pozór z scenicznych postaci, w rzeczywistości - z siebie samych.

Michalina Łubecka
Gazeta Wyborcza Bydgoszcz
6 października 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...