"Empuzjon" to opowieść o przerażającym strachu facetów
Rozmowa z Robertem Talarczykiem.Najbardziej zależy nam na tym, żeby konsekwentnie – w pewnej stylistyce i w pewnej formie – przedstawić widzom świat, który został stworzony i zapisany w książce przez Olgę Tokarczuk. Nie chcę się ścigać z autorką na pomysły, udowadniać, że jestem mądrzejszy i wyreżyseruję spektakl lepiej, niż ona napisała książkę, tylko staram się znaleźć w jej powieści swoją historię.
W Teatrze Śląskim w Katowicach Robert Talarczyk sięga po "Empuzjon" Olgi Tokarczuk, by zajrzeć tam, gdzie czają się nasze najbardziej uśpione lęki. Z Robertem Talarczykiem rozmawia Marta Odziomek w Gazecie Wyborczej Katowice.
Marta Odziomek: Dlaczego pan pomyślał, że najnowsza książka Olgi Tokarczuk nada się na scenę? Przyznaję, że to świetny chwyt marketingowy dla teatru.
Robert Talarczyk: W tej chwili po prawa do wystawienia „Empuzjonu" ustawiła się kolejka teatrów, nie tylko z Polski. Ja zacząłem je załatwiać, zanim książka pojawiła się w księgarniach. Na początku zeszłego roku Ryszard Koziołek, rektor Uniwersytetu Śląskiego, który jest z pisarką w przyjaznych relacjach, powiedział mi, że wkrótce ma się ukazać najnowsza powieść Olgi Tokarczuk. Poprosiłem go o wstawiennictwo, co też uczynił. Tym sposobem udało mi się uzyskać prawa do prapremiery scenicznej „Empuzjonu". Natychmiast też pomyślałem o koprodukcji. A że przyjaźnię się z Romanem Osadnikiem, dyrektorem Teatru Studio w Warszawie, i Jarosławem Fretem, szefem Instytutu Teatralnego we Wrocławiu, to właśnie tym instytucjom zaproponowałem współpracę. A potem dopiero przeczytałem książkę.
I co pan pomyślał?
– Uznałem, że to świetny materiał na scenę, ale też piekielnie trudny, ponieważ trzeba się zdecydować, o czym opowiadać, które wątki wybrać, w jakiej formie... No i zabrałem się do pisania adaptacji.
Co daje taka koprodukcja kilku teatrów?
– Z jednej strony nie jest to łatwe, ponieważ każdy teatr ma swój sposób pracy, komunikowania się i produkowania spektakli. Poza tym trzeba się nagłówkować, by zgrać współpracę ludzi z trzech instytucji z myślą, że musimy wyprodukować trzy wielkie premiery w trzech miastach. Ale z drugiej strony podczas takiej koprodukcji mam obok sobie nie jedną, ale trzy grupy znakomitych ludzi, z którymi przygotowuję premiery w Katowicach, Warszawie i we Wrocławiu. No i aktorski dream team. Jedenastka wspaniałych indywidualności, w tym siódemka z Teatru Śląskiego – Michał Piotrowski, Mateusz Znaniecki, Grzegorz Przybył, Marcin Gaweł, Wiesław Sławik, Marcin Szaforz i Artur Święs, ze Studia – Mateusz Smoliński i Krzysztof Strużycki, a z Wrocławia – Dariusz Maj oraz Jakub Fret. Do końca sezonu mamy w planie aż kilkanaście pokazów „Empuzjonu", ustalamy już terminy na jesień. Wspólnie też reklamujemy tę premierę.
Na jednej z pierwszych prób odwiedził was prof. Ryszard Koziołek.
– Zgodził się pełnić funkcję konsultanta literackiego. Za dramaturgię odpowiada zaś Miłosz Markiewicz, kierownik literacki Teatru Śląskiego. Konsultując z nimi warstwę literacką, napisałem adaptację. Rozmawialiśmy o tym, w którą stronę ma pójść sceniczna interpretacja „Empuzjonu". Zdecydowaliśmy np., że wpleciemy do spektaklu scenę, której nie ma w powieści. Mieczysław Wojnicz, bohater „Empuzjonu", spotka się w niej z Hansem Castorpem, bohaterem „Czarodziejskiej góry" Tomasza Manna, która była inspiracją dla Olgi Tokarczuk. Postanowiliśmy skonfrontować ze sobą te postaci.
W tym spektaklu nie gra żadna kobieta. Odczuwacie ten brak w obsadzie?
– Po to zrobiliśmy ten spektakl w męskiej obsadzie, żeby ów dojmujący brak kobiet – aktorek nam doskwierał! Oczywiście współpracują z nami przy tej produkcji fantastyczne kobiety: Katarzyna Borkowska – odpowiedzialna za kształt plastyczny tej inscenizacji, Kaya Kołodziejczyk – znakomita choreografka. Inspicjentki, suflerki, producentki i ich zastępczynie. Charakteryzatorki, panie z pracowni plastycznej, krawieckiej, garderobiane. Teraz sobie uświadomiłem... Same kobiety! Mężczyźni na scenie, a kobiety w kulisach, garderobach, pracowniach. Jak w lasach otaczających Görbersdorf.
Po co pojechaliście do Sokołowska, czyli do miejsca akcji powieści?
– Zwiedziliśmy sanatorium, cerkiew, okoliczne budynki opisane przez Tokarczuk, a także Instytut Kieślowskiego, który tu mieszkał przez parę lat, i nakręciliśmy trailer spektaklu. Chłonęliśmy klimat tego miejsca, który – mam nadzieję – uda się odtworzyć na scenie. Cudowna ekipa oprowadziła nas po miejscach znanych z powieści, wędrowaliśmy śladami Mieczysława Wojnicza i bohaterów książki. Ludzie opiekujący się byłym uzdrowiskiem – Bożena Biskupska i Zuzanna Fogtt – wykonują niesamowitą robotę na jego rzecz. Odbudowują je krok po kroku, od kilkunastu lat. Sokołowsko, dawny Görbersdorf, to niezwykle urokliwe miasteczko, w którym dziś mieszka ok. tysiąca osób. W XIX w. świeżym powietrzem leczono w nim gruźlików z różnych stron Europy. Przybywało ich tu mnóstwo. Było dużo bardziej znane niż Davos opisane przez Tomasza Manna.
Po wydaniu „Empuzjonu" zainteresowanie Sokołowskiem bardzo wzrosło. Wybraliśmy się tam w trakcie majowego weekendu i noclegów musieliśmy szukać we Wrocławiu, w Sokołowsku nie było już na to szans. Ale dzięki temu mogliśmy przeprowadzić próby na scenie w Piekarni, gdzie 23 czerwca odbędzie się wrocławska premiera, z udziałem autorki.
Olga Tokarczuk wtrącała się w waszą pracę?
– Nie. Obiecała, że pojawi się na premierze we Wrocławiu, która jest zaplanowana na 23 czerwca. Kto wie, być może za parę lat coś dla nas napisze – jakąś adaptację swojej powieści lub zupełnie nowy tekst...
Do Katowic na premierę się nie wybiera?
– Niestety, jest w tym czasie za granicą.
Ma pan jakieś obawy przed tym, jak zareaguje na inscenizację? Mnie by takie myślenie paraliżowało.
– Staram się zbyt wiele o tym nie myśleć, choć cały czas na scenie i na widowni leżą egzemplarze powieści z tysiącem małych karteczek z zaznaczonymi cytatami. Każdy z nas wciąż do nich sięga, a potem przerzucamy się cytatami w poszukiwaniu najlepszych, których możemy użyć na scenie. Katorżnicza i koronkowa robota. I potworny stres, czy to, co w powieści najciekawsze, znajdzie swój ekwiwalent w inscenizacji scenicznej.
Co pana poprowadziło przy adaptacji?
– Zafascynował mnie jej podtytuł, który brzmi: „horror przyrodoleczniczy". Staramy się wspólnie z aktorami i realizatorami rozwikłać to hasło i spróbować przedstawić na scenie ów horror, inspirując się estetyką opowieści grozy. Bardzo chciałbym, żeby to się udało przeprowadzić na scenie. „Empuzjon" jest filozoficzną opowieścią o świecie sprzed 100 lat, pełnym mężczyzn, którzy są przekonani o tym, że kobiety powinny im służyć. A tak naprawdę to opowieść o przerażającym strachu facetów, którzy przeczuwają, że po pierwsze – nadciąga jakiś kataklizm w postaci wojny, a po drugie – świat po jej zakończeniu nie będzie taki sam, a oblicze patriarchatu znane od stuleci ulegnie zmianie. Czują, że nadciąga czas zemsty kobiet na mężczyznach i że jeśli nie zginą w wojennym danse macabre, to zostaną mentalnie wykastrowani. Są jak dinozaury u progu katastrofy. Jednym słowem, horror. Czy czegoś nam to nie przypomina?
Jak sobie pan przedstawia świat uzdrowiska na scenie?
– Realizm będzie się przenikał z symbolizmem. Planujemy też pokazać kilka magicznych sztuczek, które rzadko stosuje się we współczesnym teatrze. Czasem skręcimy więc w stronę teatru ludycznego, trochę magicznego, trochę może kiczowatego. Mam nadzieję, że powstanie przedstawienie, które będzie łączyć różne estetyki, formy i klimaty. Niebagatelną rolę w budowaniu nastroju tego spektaklu odegra muzyka Wojciecha Kilara.
Dlaczego Kilar?
– Od dawna nosiłem się z myślą, by wykorzystać muzykę Wojciecha Kilara do jakiegoś spektaklu. Mam nawet marzenie, by zrobić kiedyś spektakl o samym Kilarze. To fascynująca postać, wielki mag kina i teatru. Mamy kilka archiwalnych partytur jego autorstwa ze spektakli, które były grane w Śląskim. Na wykorzystanie muzyki Kilara do „Empuzjonu" wyraziło zgodę Polskie Wydawnictwo Muzyczne, które ma prawa do większości jego utworów. Dyrektor PWM Daniel Cichy, kolejny dobry duch tego projektu, sprawił, że muzyka mistrza pojawi się w różnych formach w trakcie przedstawienia, część będzie grana na żywo przez aktorów. Użyjemy kompozycji z filmów, np. z „Dziewiątych wrót" czy „Draculi", ale pojawią się również fragmenty „Orawy" i „Krzesanego". Całość zostanie na nowo zaaranżowana – w sensie muzycznym oraz interpretacyjnym – przez Adama Wesołowskiego, dyrektora Filharmonii Śląskiej w Katowicach, znakomitego kompozytora i dyrygenta.
Narracja „Empuzjonu" jest dwojaka: trzecioosobowa i wszechwiedząca narracja w liczbie mnogiej.
– Ten drugi rodzaj narracji zainspirował mnie do stworzenia postaci Empuzy, która jest nieodłączną i niezwykle tajemniczą częścią naszego scenicznego Görbersdorfu. A w finale będzie mieć znaczący wpływ na to, co się stanie z częścią bohaterów tej opowieści...
Akcja „Empuzjonu" toczy się raczej niespiesznie, co w przypadku teatru niekoniecznie jest wskazane.
– Szczerze mówiąc, już dawno nie miałem takiego kłopotu z opowiadaniem historii na scenie. Z jednej strony staramy się zachować szczególny klimat powieści, który zależy przecież od tego toku niespiesznej narracji, z drugiej – podkreślić groteskowość bohaterów, bo przecież ci faceci są żałośni, ale i zabawni. Po trzecie – zbudować ów horror przyrodoleczniczy z podtytułu, czyli trochę widzów postraszyć, ale też zaznaczyć, że jest to również pastisz opowieści grozy, a w końcu ciekawie całość spuentować... Rozkminiamy zatem ten „Empuzjon" na różne sposoby.
Kto gra Mieczysława, głównego bohatera?
– Michał Piotrowski, aktor Teatru Śląskiego. To jego pierwsza główna rola, ale wierzę, że świetnie ją poprowadzi. Michał ma ogromny potencjał aktorski i ogromne wsparcie w reszcie obsady. To jest robota zespołowa i wszyscy solidarnie, z poświęceniem, pracują na ostateczny efekt. Są jak dobrze nastrojona orkiestra złożona z 11 wspaniałych solistów.
Jak daleko wychodzicie poza „Empuzjon"?
– Najbardziej zależy nam na tym, żeby konsekwentnie – w pewnej stylistyce i w pewnej formie – przedstawić widzom świat, który został stworzony i zapisany w książce przez Olgę Tokarczuk. Nie chcę się ścigać z autorką na pomysły, udowadniać, że jestem mądrzejszy i wyreżyseruję spektakl lepiej, niż ona napisała książkę, tylko staram się znaleźć w jej powieści swoją historię. Chciałbym, żeby rymowała się ona z tym, co napisała autorka. Zależy mi na stworzeniu ekwiwalentu scenicznego książki, opowieści poszerzonej o moją wrażliwość, ale i o wrażliwość realizatorów oraz aktorów. Widz musi mieć przeświadczenie, że to, co widzi na scenie, wynika z „Empuzjonu" Olgi Tokarczuk, który jest rdzeniem, punktem wyjścia, pestką, wokół której narasta teatralny miąższ, a nie próbą udowodnienia światu, że moja osobista wizja jest dominująca, a literacki pierwowzór ma tylko jej służyć. Jest dokładnie odwrotnie.
__
Robert Talarczyk - Aktor teatralny, filmowy, tele izyjny i radiowy, reżyser teatralny, scenarzysta, dramaturg, dyrektor teatrów.Urodził się 21 stycznia 1968 w Katowicach.Ukończył studia na Wydziale Aktorskim we Wrocławiu Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego. Po studiach związany przez kilkanaście lat jako aktor z Teatrem Rozrywki w Chorzowie, w którym debiutował również jako reżyser. Współpracuje z teatrami prywatnymi i scenami offowymi, tworzy też spektakle Teatru Telewizji i Teatru Polskiego Radia. Ważne miejsce w jego dorobku zajmują spektakle dotykające szeroko pojętej śląskości: „Cholonek", „Piąta strona świata", „Wujek.81", „Czarna ballada" i „Drach". Wielokrotnie nagradzany i wyróżniany na ogólnopolskich festiwalach.