Fajerwerki i wydmuszki

48. Przegląd Teatrów Małych Form - Kontrapunk

Miłościcy teatru w Szczecinie czekają na niego cały rok. Kiedy nadchodzi, często biorą urlop, żeby przez tydzień móc w pełni korzystać z wszystkich jego atrakcji. Później zachwycają się albo narzekają, by na kolejnej edycji spotkać się prawie w tym samym gronie. Kontrapunkt, czyli Przegląd Teatrów Małych Form, zakończył się tydzień temu

ORGANIZATORZY w tym roku mocno zwrócili się w stronę twórców młodych. Czy był to dobry krok? Można dyskutować: o ile w kuluarowych dyskusjach często przewijał się wątek rozczarowania poziomem prezentowanych przedstawień, o tyle werdykt międzynarodowego jury był jednoznaczny - na pięć najważniejszych nagród, aż cztery trafiły w ręce artystów budujących dopiero swoją pozycję na polskiej scenie!

Nagroda za dosłowność

Jurorzy, dowodzeni przez norweskiego dramaturga Pera Ananiassena, za najlepsze uznali "Amatorki" [na zdjęciu] z gdańskiego Teatru Wybrzeże. Przedstawienie, oparte na powieści austriackiej noblistki Elfriede Jelinek, wyreżyserowała Ewelina Marciniak. Fabuła skupia się na losach trzech kobiet w małomiasteczkowej społeczności, w której żyją, najwyższym szczęściem jest znalezienie mężczyzny i założenie z nim rodziny. Bohaterki podporządkowują się temu społecznemu modelowi, po czym żyją z poczuciem osobistej klęski i braku spełnienia. Ponury w wymowie tekst, reżyser ubrała w grubą otoczkę kiczu - aktorzy tańczą, turlają się po scenie, ściągają ubrania, symulują uprawianie seksu. W efekcie, całość przytłacza dosłownością, jest manieryczna, nie porywa i nie wciąga. Oczywiście, można chwalić dobre aktorstwo, formalną sprawność, dobrze śpiewającą na żywo Alę Masskotkę, ale przyznanie "Amatorkom" głównej nagrody jury to jednak zaskoczenie in minus.

Znacznie ciekawszą propozycją okazał się "Paw królowej", uhonorowany Nagrodą Miasta Szczecin. Sztuka Doroty Masłowskiej, zrealizowana przez Pawła Świątka w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie, opowiada o pogoni za celebrycką sławą. W tej historii o płytkim świecie płytkich ludzi najważniejsze jest słowo, język, jego rytm, siła wyrazu. Spektakl ascetyczny w formie (tekst recytuje czwórka aktorów), ma bardzo dobre tempo, a napięcie nie spada w nim ani na chwilę. Co ważne, w przeciwieństwie do "Amatorek', widz jest tu traktowany jak inteligentny partner, z którym można aluzyjnie pożartować, zamiast wbijać mu łopatologicznie do głowy jedynie słuszną prawdę.

Ojżesz ty, Mojżesz!

Tegoroczny Kontrapunkt to wyjątkowa mnogość form: pojawiły się spektakle z pogranicza baletu, cyrku czy dokumentu. Złośliwi wytykali, iż za tą różnorodnością idzie niewiele treści. Faktycznie, dawno nie zdarzyło się na szczecińskim festiwalu tyle teatralnych "wydmuszek". Największa pomyłka to chyba "Spirit" belgijskiej formacji Campo: przez półtorej godziny artyści biegali nago w ogromnych japońskich maskach na głowie, chlapali się w plastikowym basenie, tańczyli i bujali się na zawieszonym pod sufitem kółku, częstując publiczność polską wódką. Równie dziwaczne były francuski "Cheval", gdzie dwóch aktorów tłumaczyło zawiłości muzycznych akordów za pomocą multimedialnego ekranu, odpalanego kopaniem w niego piłką, i "Sklaven" z Deutches Theater, koszmarnie długa sztuka, w której przerywnikiem pomiędzy dialogami było ostrzeliwanie worków ze śmieciami.

Drugi rok z rzędu przyznawane przez publiczność Grand Prix przeglądu zdobył spektakl lalkowy. Tym razem widzów uwiódł mieszkający w stole Mojżesz, opowiadający o ostatnich dwunastu godzinach swojego życia. "The Table" brytyjskiego Blind Summit Theatre też jednak trudno uznać za wybitne artystycznie dzieło. To raczej przesympatyczna rozrywka, częściowo improwizowana, z ciekawym, dowcipnym tekstem i sprawną, trzyosobową ekipą animującą głównego bohatera. Do zwycięstwa w poważnym festiwalu zwykle potrzeba dużo więcej..

Sporo pochwał (i Nagrodę Marszałka Województwa) zebrał Wojtek Ziemilski za swój autorski projekt "Mała narracja". Scenarzysta, reżyser i wykonawca w bardzo chłodnej, prostej formie przedstawia swój rodzinny dramat. W 2006 roku na jaw wyszło, że dziadek artysty, hrabia Wojciech Dzieduszycki, postać niezwykle zasłużona dla wrocławskiej kultury, przez lata współpracował z SB. Ziemilski stawia ważne pytania o etykę i miejsce człowieka wobec historii, porusza i przejmuje, zostawia widza z natłokiem myśli. Wielka szkoda, że przepadły w jurorskim głosowaniu dwa bodaj najdojrzalsze spektakle: mierząca się z trudnymi stosunkami polsko-niemieckimi "Truskawkowa niedziela" z Teatru Polskiego w Bydgoszczy i przedstawiający samotność tyrana "Kaligula" szczecińskiego Teatru Współczesnego. Przewodniczący jury w wywiadach twierdził, że zbyt mało w nich było teatralnych fajerwerków...

Greta i nietakty

Trwałą wartością, jaką tegoroczny Kontrapunkt po sobie zostawi, jest spektakl "Greta Garbo przyjechała", koprodukowany przez

festiwal i Teatr Współczesny. Sztukę Franka McGuinnessa wyreżyserowała Anna Augustynowicz. Gorzka komedia o trudnych rodzinnych relacjach, zatraceniu poczucia swojej wartości i tęsknocie za niemożliwym, w opinii wielu stanowiła najciekawszy punkt tygodniowego przeglądu. Znakomite recenzje zbierali też aktorzy, zwłaszcza Beata Zygarlicka i zjawiskowy wręcz Maciej Wierzbicki z warszawskiego Teatru Montownia, występujący gościnnie w roli tytułowej gwiazdy.

Rozczarował solidnie natomiast finałowy monodram Krystyny Jandy "Danuta W". Anonsowany jako wydarzenie, zwyczajnie nużył i usypiał (dało się nawet słyszeć chrapanie) swoją monotonią. Wyraźnie rozkojarzona Janda zaskoczyła na minus jeszcze jednym: językowym niechlujstwem. Doprawdy nie wypada, by gwiazda tej wielkości mówiła "bibloteka", "Jerzego Popiełuszko" czy "w roku dwutysięcznym piątym".

Skoro o wpadkach mowa, nie można pominąć ambarasującego epizodu z berlińskiego teatru Schaubuhne. Częścią wystawianych tam "Zapisków kuchennych" było przygotowanie przez aktorów wątróbki w sosie. Po spektaklu, część widzów postanowiła... wyjeść resztki, pozostawione na patelni przez artystów. Widok licznej grupy przepychającej się nad pozostałościami dania to chyba najsmutniejszy obrazek tegorocznego festiwalu. W przyszłym roku organizatorzy do swojego "Poradnika Dnia Berlińskiego" powinni dopisać informację o tym, że w stolicy Niemiec nie brakuje restauracji, w których zaspokoi się głód w bardziej cywilizowany sposób, niż pochłaniając elementy teatralnej scenografii.

Nagość i schematy

Gdyby określać tegoroczną edycję Przeglądu Teatrów Małych Form jednym słowem, najcelniejsze byłoby chyba "nierówna". Zbyt mało trafiło się w niej olśnień, jakie wspomina się długo po zakończeniu festiwalu. Najprawdopodobniej to kwestia ogólnych tendencji panujących we współczesnym teatrze, zbyt mało skupionym na przekazie, za bardzo zaś na zewnętrznych ozdobnikach. Dawno nie zaprezentowano tylu przedstawień z obnażającymi się aktorami, multimediami, tańcem, wszechobecnym dźwiękiem. Skupienia, braku myślowych schematów, głębszych refleksji i ciszy było w tym roku jak na lekarstwo.

Przy wszystkich tych minusach Kontrapunkt to wciąż coraz mocniejsza marka. Dobrze, że organizatorzy podjęli decyzję o umiędzynarodowieniu jury i tłumaczeniu wszystkich spektakli - to sprzyja poszerzeniu grona odbiorców. Warto też dopilnować, by lubiący chwalić się festiwalem politycy zadbali o jego finansowe zaplecze. Z tym ostatnim jest naprawdę kiepsko: marszałek zmniejszył swoją nagrodę w tym roku o połowę, a prezydent, komentując uwagi o niskich gratyfikacjach dla zwycięzców, stwierdził, iż "teatr to nie piłka nożna". Doceniając głębię tej myśli, warto przypomnieć, że stawiany za organizacyjny wzór w całej Polsce Kontrapunkt kosztuje miasto 600 tys. złotych, przegrywająca zaś mecz za meczem Pogoń - 3 miliony. Może naszym władzom przydałoby się przemyślenie budżetowych priorytetów?

Katarzyna Stróżyk
Kurier Szczeciński
27 kwietnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...