Falstaff uwieczniony w musicalu

"Wesołe kumoszki. Musical" - reż. Laco Adamik - Teatr Rozrywki w Chorzowie

W ubiegłą sobotę na scenie chorzowskiego Teatru Rozrywki miała miejsce polska prapremiera "Wesołych kumoszek..." - spektaklu muzycznego z songami na podstawie jednej z komedii Szekspira

„Wesołe kumoszki z Windsoru”, bo taki tytuł nosi oryginał, na podstawie którego Brytyjczycy: Gregory Doran, Paul Englishby i Ranjit Bolt stworzyli musical, w humorystyczny sposób portretuje mieszkańców XV-wiecznej Anglii. Trzeba przyznać, że twórcy musicalu wykorzystali niemal cały tekst Szekspira, a i Laco Adamik, reżyser chorzowskiego spektaklu pozostał mu nieomal wierny. 

Postacią  przewodnią jest tutaj Falstaff – podstarzały amant o korpulentnej fizjonomii i rubasznym poczuciu humoru. Myśląc o sobie w samych superlatywach, przeżywając jednocześnie kryzys wieku średniego, postanawia poflirtować z dwoma zamężnymi paniami: Ford i Page. Pech chciał, że te są najlepszymi koleżankami i – wyczuwając niecne plany podrywacza – postanawiają zrobić mu kilka psikusów. Jest również miejsce na dwa wątki poboczne: historię zazdrosnego męża pani Ford oraz córki państwa Page zakochanej w kandydacie, który niezbyt podoba się rodzicom. 

Jak umuzyczniona historia o Falstaffie i mieszkańcach Windsoru wypadła na chorzowskiej scenie? Twórcy nie silili się na oddanie charakteru epoki czasów elżbietańskich. Wręcz przeciwnie – zrezygnowali z zamiaru stylizacji historycznej i sztukę uwspółcześnili. Przejawia się to przede wszystkim w kostiumach bohaterów: kobiety noszą garsonki lub ponętne, obcisłe sukienki, a mężczyźni garnitury, dresy czy tez inne stroje sugerujące obecne czasy. Nie brak tu jednak zabawy formą – Falstaff i jego kumple stylizowani byli na myśliwych rodem z Robin Hooda zaś różowe, kiczowate kostiumy młodych małżonków w gumiakach zaskakiwały pomysłowością, z jaką je skomponowano. Warstwa scenograficzna również pozwala na szereg skojarzeń. Na scenie zbudowano z wiórowej płyty małe miasteczko, z centralnie umieszczonym na scenie wnętrzem knajpki Falstaffa – stołami oraz krzesłami. Dzięki scenie obrotowej drugie centrum, w zależności od potrzeby sytuacji, stanowił dom pani Ford. Po obu stronach sceny zamontowano atrapy domków, jej tył zaś wypełniały – wielkie drzewo oraz trofea myśliwych – powycinane z owej płyty zwierzęta.     

Początek musicalu nie należał do najbardziej udanych. Czy aktorów zżarła prapremierowa trema? Być może, ale ważniejszym powodem był z pewnością nadmiar tekstu mówionego, który niejako popsuł tempo pierwszego aktu. Spektakl nie dostał niezbędnej porcji dynamiki, żadnego „kopa”, który mógłby potoczyć go do przodu. Stąd też pierwsze reakcje publiczności były raczej umiarkowane. Dopiero drugi akt rozpoczął się sporą dawką dobrej choreografii oraz nieco bardziej wpadających w ucho songów. Czy to jednak nie było zbyt późno i zbyt mało, by ożywić nieco znudzoną już publiczność?

Proste aktorskie gagi polegające na wyolbrzymianiu cech postaci, w które artyści się wcielali raczej nie uatrakcyjniały widzom odbioru. Nie sądzę, żeby koniecznie musieli tworzyć swoje role głównie w oparciu o greps. Na szczęście wiele z tych nieprzekonująco przerysowanych postaci wypełniało tzw. drugi plan, pierwszy zaś wypadł znacznie lepiej. Nie zawiódł w roli Falstaffa Adam Szymura, dość groteskowe były także tytułowe kumoszki: Maria Meyer jako Pani Page oraz Anna Ratajczyk jako Pani Ford. Każde z wymienionej trójki aktorów dało swojej postaci jakąś wyraźną cechę, ostro ją eksponując. 

Talentu aktorskiego odmówić nie można Marcie Tadli, która wykreowała rolę ciepłej, wrażliwej i jednocześnie rubasznej Pani Rychłej. Aktorka pokazała także na jak wiele ją stać pod względem wokalnym. To właśnie pieśń o nieczułym Falstaffie, w jej wykonaniu, najtrwalej zapisała się w naszej pamięci. Głównie dzięki barwie głosu i umiejętności operowania scenicznymi emocjami, jakie oddała śpiewając ten utwór. To zdecydowanie najlepsza kobieca rola także pod względem aktorskim. Marta Tadla w znakomitym stylu wpisuje się w obsadową niszę powstałą po odejściu z zespołu, bardzo lubianej przez chorzowską publiczność, Elżbiety Okupskiej.

Obiecujący byli również młodzi aktorzy wcielający się w krnąbrną parę kochanków: Ewelina Stepanczenko-Stolorz jako Panna Anna Page oraz Wojciech Stolorz w roli jej ukochanego Fentona. Dobrze wypadli zarówno pod względem aktorskim, głównie przez brak nieznośnego przerysowania na rzecz korzystnego tutaj sentymentalizmu, jak i wokalnym. Dobrze zaśpiewali swoje solowe partie w drugim akcie. 

„Wesołe kumoszki...” w wykonaniu aktorów Teatru Rozrywki, co prawda, nie zachwycają i nie wbijają w fotel, ale warto się na nie wybrać choćby dla kilku dobrze zagranych ról, kilku dobrze napisanych, zaaranżowanych i wykonanych piosenek, a także zachowanych w libretcie paru wybornych fragmentów Szekspira. Być może także z tego powodu utwór kompozytora Paula Englishby’ego i autora piosenek Ranjita Bolta zdobędzie zainteresowanie innych realizatorów i na trwałe zagości na muzycznych scenach naszego kraju. Jednak niezależnie od przyszłości „Wesołych kumoszek...” dobrze się stało, że dyrektor Dariusz Miłkowski je wynalazł i właśnie w Teatrze Rozrywki w Chorzowie po raz pierwszy zaprezentował polskiej publiczności.

Marta Odziomek
Dziennik Teatralny Katowice
8 grudnia 2010

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia