Famidynę poproszę!
"Bierzcie i jedzcie" - reż. Monika Strzępka - Teatr Rozrywki w ChorzowieW zamierzeniach "Bierzcie i jedzcie" miało zwrócić uwagę na problem bezkrytycznego przyjmowania gastronomicznych nowinek i porad (pseudo)dietetyków, a także na to, co jemy.
Kiedy "Bierzcie i jedzcie" pojawiło się w zapowiedziach repertuarowych, można było odnieść wrażenie, że wraca po czterech latach spektakl, który zwyciężył w projekcie Entrée, wymyślonym przez Teatr Rozrywki dla twórców niezależnych. Ale przedstawienie Grupy Teatralnej "Bez Paniki" poza tytułem nie ma z najnowszą premierą nic wspólnego.
W "Bierzcie i jedzcie" Moniki Strzępki nie ma kurtyny - są za to dwie foliowe płachty udrapowane w kształcie monstrualnych pośladków z charakterystyczną przerwą pomiędzy. Spektakl zacznie się od dźwięku kojarzonego nieodparcie z tym miejscem. Ostatni odcinek przewodu pokarmowego wypluje postać umorusaną na brązowo, po czym folie odsłonią szybko i trzeba przyznać efektownie - przestrzeń w zasnutej dymem tylnej części sceny, zbudowaną z lodówek i kuchenek mikrofalowych, ale również z kanap. Za nimi faluje taśma malarska przyklejona do folii niedbale pomalowanej bladozieloną farbą.
Ta przestrzeń zaaranżowana przez Michała Korchowca pozostanie w zasadzie niezmienna. Przewód pokarmowy jako śmieciowisko i skład rzeczy niepotrzebnych - to źródło wszelkiego zła. Na scenie - by wymienić tylko niektórych bohaterów - Bakteria, Zła Żywność, Blaszka Miażdżycowa, Cholesterol czy Komórka Rakowa toczą bitwę przeciwko Sercu, a nawet przeciwko równie do niego wrogo nastawionemu Popędowi Seksualnemu. Co i raz wdają się w bójki o wpływ na ludzki organizm - szala zwycięstwa przechyla się raz w tę, raz we w tę, ale ostatecznie rozsądek przegrywa z atakującymi. W drugim akcie uda Kobiety Diety nabierają gargantuicznych wymiarów. Ale czy nie domyślaliśmy się klęski od samego początku?
W zamierzeniach Bierzcie i jedzcie miało zwrócić uwagę na problem bezkrytycznego przyjmowania gastronomicznych nowinek i porad (pseudo)dietetyków, w których wcielają się pracownicy agencji reklamowych. Jesteśmy tym, co jemy, a jemy śmieci. Czy mamy zaprzestać dotychczasowej diety, przeinstalować menu i zmienić siebie? Na to pytanie odpowiedzi nie znajdziemy. Nasycony kwas tłuszczowy, rozmaite diety obrosły legendą. Cholesterol też przecież bywa dobry. Przez media co rusz przetacza się wojna o wyższość masła nad margaryną i lecznicze właściwości aspiryny. Ale to wiemy - pilnujemy się albo nie. Nikt nie odważy się już powiedzieć, że cukier krzepi. Od Demirskiego i Strzępki wymagałbym jednak czegoś więcej niż sloganowego podjęcia tematu. Znacznie lepiej wyszła im kontestacja popkultury w przygotowanym przed rokiem wrocławskim przedstawieniu Courtney Love. Bliżej im do grunge i gitar elektrycznych niż do muzyki, którą należy niejako dopasować do charakteru chorzowskiej sceny. A i ciekawiej o samym problemie manipulacji w reklamach pisze w programie przedstawienia Piotr Dzik - to jest lektura obowiązkowa.
Pomysł antropomorfizacji związków chemicznych wyczerpuje się dość szybko - nosi posmak raczej licealnego kabaretu, gdzie każdy musi się przebrać i pokazać w krótkiej choćby scence. Nie o fizjologii jedzenia miał być ten spektakl, ale takim pozostał. Niestety nudą wieje dość szybko. Postacie przerzucają się banalnymi dialogami. Kiedy monologują, przez moment stają się bardziej szczere. Błahe teksty ratują aktorzy: Dariusz Niebudek (Serce/Właściciel), Ewelina Stepanczenko-Stolorz (Kobieta Dieta). Jednak dopiero kiedy na scenę wkracza Alona Szostak (Cholesterol), widownia wyraźnie się ożywia.
Jest jeszcze druga, choć od jakiegoś czasu wymieniana w programie jako aktorka gościnna, gwiazda chorzowskiego Teatru Rozrywki - Elżbieta Okupska (Gen Matki). Nie trzeba mieć - jak ja od pierwszego wejrzenia - słabości do tej doskonałej aktorki, żeby docenić, jakim jest skarbem dla Bierzcie i jedzcie. Okupska błyszczy nawet w zbiorówkach. Żadnego zagrywania się, żadnego gwiazdowania. Takich aktorek, które mogłyby nawet w bezruchu siedzieć na scenie i bez słowa magnetyzować widzów, jest niewiele. Dobra jest też scena pojawienia się Komórki Rakowej. Zło ma przecież często piękną formę - tym razem jedno z największych przekleństw ludzkości to niezwykle ponętna kobieca postać. Barbara Ducka dostała też do wykonania bodaj najlepszą piosenkę w przedstawieniu - obie nie zawiodły. Ale to wciąż za mało, by uznać chorzowski spektakl za godny polecenia. Na pierwszy numer muzyczny trzeba czekać dość długo.
- No tak - przypomina sobie nagle niejeden widz - przecież jesteśmy w teatrze muzycznym. I pewnie podobnie pomyśleli o tym twórcy: nazwa i charakter zespołu zobowiązują do muzycznych numerów. Ale te nie dość, że rzadkie, to wciśnięte do przedstawienia na doczepkę - żadnego ujścia dla emocji postaci czy uzasadnień dramatycznych. Dziwne - w końcu na scenie stoją jedni z najlepszych wokalistów teatralnych w kraju, wykonawcy sprawdzeni wielokrotnie w rozmaitych muzycznych formach.
Paweł Demirski librecistą nie jest. Robi wszystko, albo może nie robi nic, by teksty piosenek wyszły poza banał i monotonne powtarzanie tych samych słów. Można to nazwać programową grafomanią, ale dla mnie to raczej ciągle podkreślany dystans do zawodu tekściarza. W spektaklach muzycznych bywało banalnie i kiczowato, ale kiedy sięga się po teksty Ogdena Nasha, Trumana Capote'a, Tima Rice'a czy arcymistrza Stephena Sondheima, to wyraźnie widać, że mamy do czynienia z absolutną pierwszą poetycką ligą. W Bierzcie i jedzcie tak nie jest, w dodatku, żeby stylistyczną dezynwolturę udobitnić, słowa piosenek wyświetlane są jako projekcje. Wykonujący nie mają też na ogół szans na solowy popis - kiedy śpiewają, w tle majaczą inne postacie i balet.
Miałem też wrażenie, że twórcy przedstawienia nie traktują desek teatru muzycznego poważnie i nie o ironię mi chodzi - tej w ponaddwugodzinnym spektaklu niestety tyle, co kot napłakał. Reżysersko-dramaturgiczny duet uwiera raczej fakt, że na tej samej scenie grane są "Przebudzenie wiosny", "Oliver!" czy "Producenci". Teatr muzyczny wyraźnie im ciąży. Nie, wcale bym nie chciał, by twórcy "Tęczowej Trybuny 2012" czy "W imię Jakuba S." stali się autorami klasycznych spektakli muzycznych - broń Boże! Przed dwoma laty na afiszu Teatru Rozrywki pojawiły się "Położnice szpitala św. Zofii" - rewia bardziej rozśpiewana, żwawsza i znacznie (mimo zarzucanego jej przegadania i wałkowania tych samych kwestii) dramaturgicznie ciekawsza. Tym razem nie ma nawet powodu do zabawy w szukanie stycznych chorzowskiego przedstawienia z typowymi spektaklami muzycznymi, co sam robiłem, przymrużając oko przy okazji Położnic na łamach "Dialogu". "Bierzcie i jedzcie" ułatwiają powiekom jedynie opadanie. Z tamtej recenzji, opisującej niemal identyczny (choreografią zajął się tym razem Cezary Tomaszewski) sztab twórców i wykonawców, powtórzyć da się dwie rzeczy: świetnie (jak tylko dać im szansę) śpiewający chorzowianie oraz dobre (choć poza Co by tu zjeść niełatwe do zapamiętania) utwory Jana Suświłły, który w obu przypadkach dał się poznać jako bardzo wszechstronny i utalentowany kompozytor.