Fantasmagorie Alfonsa van W.
"Rękopis znaleziony w Saragossie" - reż. Maciej Wojtyszko - Teatr Rozrywki w ChorzowieFilmowa wersja (skądinąd genialna) "Rękopisu znalezionego w Saragossie" tak mocno wbiła się w świadomość Polaków, że bardzo wielu widzów sądzi, iż całą tę niezwykłą historię wymyślił reżyser - Wojciech Jerzy Has. No, może przy współpracy autora scenariusza, Tadeusza Kwiatkowskiego.
Trudno się temu przekonaniu dziwić. Pierwowzór literacki filmu, wielka powieść Jana Potockiego (życiorys sam w sobie fascynujący), napisana została pod koniec XVIII wieku i to po francusku. W Polsce ukazywała się we fragmentach (na dniach nareszcie wychodzi jej pierwsze całościowe wydanie!), w dodatku ocenzurowanych w partiach o szczególnie erotycznym charakterze. Nie da się też ukryć, że jest to dzieło trudne, bo - pomimo pozornie awanturniczej fabuły - wielowarstwowe, szalenie erudycyjne, najeżone dziesiątkami odniesień historycznych, kulturowych i filozoficznych.
A na koniec "utrudnień dla odbiorcy" - skomplikowane także w swojej strukturze. Zgodnie z literacką modą tamtej epoki "Rękopis" zbudowany jest szufladkowo, czyli opowieści wypływają jedna z drugiej, nie zawsze kończąc się tam, gdzie oczekujemy.
Tymczasem z materią tak trudną do ogarnięcia postanowił zmierzyć się Teatr Rozrywki w Chorzowie, na którego scenie obejrzeliśmy właśnie spektakl muzyczny, oparty na motywach prozy Jana Potockiego. Muzykę do widowiska w reżyserii Macieja Wojtyszki (także autora adaptacji) i Adama Wojtyszki, skomponował Krzesimir Dębski. Motywem przewodnim przedstawienia, podobnie jak w książce, jest wędrówka hrabiego Alfonsa van Wordena po bezdrożach gór Sierra Morena, w czasie której doznaje on niezwykłych przygód. Być może wywiedzionych z sennych majaków. Być może (chociaż w połowie) z prawdziwych doznań, wyolbrzymionych jednak przez jego niespokojną, żądną mocnych wrażeń, wyobraźnię.
Być może wreszcie, to tylko poetycki teatr, o czym mówi bohater spektaklu w pierwszej scenie, przedstawiając się widzom w trzech osobach: jako Alfons van Worden, jako Jan Potocki i jako aktor, grający ich obydwóch jednocześnie. O ile bowiem, szkieletem fabularnym chorzowskiego "Rękopisu znalezionego w Saragossie" jest wędrówka, o tyle kluczem do jego nastroju - piękne, kompletnie dziś zapomniane słowo "fantasmagoria". Oznacza ono coś bardziej skomplikowanego, niż tylko swobodną grę wyobraźni. To urojenie, złudzenie, iluzja, ale przede wszystkim zmieszanie jawy i skrytych pragnień, do których człowiek nie zawsze ma odwagę przyznać się nawet przed sobą.
Na rzecz tego odrealnionego klimatu opowieści pracuje nie tylko zespół Teatru Rozrywki, ale też autorzy oprawy plastycznej przedstawienia - scenograf Paweł Dobrzycki i projektantka kostiumów - Dorota Roqueplo. Na scenie nic właściwie nie jest dosłowne, a jednak niemal zawsze wywodzi się z rzeczywistości, co znakomicie współgra z opowieścią głównego bohatera - w tej roli Kamil Franczak - tak bardzo pogubionego we własnych wizjach i odczuciach. Kilka fragmentów przedstawienia zapada też w pamięć widza szczególną temperaturą emocjonalną. To enigmatyczna gra z lustrami, świetna scena sądu inkwizycyjnego, finałowe rozwiązanie (?) zagadkowej wędrówki bohatera.
Osobiście mam jednak trochę oczekiwań niezrealizowanych przez Teatr Rozrywki. Brakuje mi w tej inscenizacji większej dawki jakiejś podskórnej, metafizycznej refleksji, dominującej przecież nad prozą Potockiego. Rozumiem, że nie da się na scenie pomieścić wszystkiego, co "autor miał na myśli", ale tacy na przykład, ożywający każdego ranka wisielcy, znaczą coś więcej niż tylko "powiew horroru" Szkoda też, że przedstawienie jest aż tak tradycyjne, by nie powiedzieć zachowawcze w swojej formie. O tym, że fachowcy z Rozrywki potrafią rewelacyjnie wykorzystywać multimedia, świadczy choćby sukces "Niedzieli w parku z Georgem". Mimo to, przedstawienie na pewno wychodzi obronną ręką ze starcia z tak ogromnym wyzwaniem, jakim była inscenizacja prozy Jana Potockiego. Widowisko jest zwarte, doskonale równoważy sceny komiczne i dramatyczne i zgrabnie operuje sinusoidą nastrojów.