Farmer/Performer
"Do Damaszku" - reż. Jan Klata - Narodowy Stary Teatr w KrakowieZ gry słów użytej w nagłówku, a pochodzącej z wyreżyserowanego przez Jana Klatę w Starym Teatrze „Do Damaszku", jak i całości spektaklu, można wywnioskować, że bycie artystą to ciężka robota. Zwłaszcza gdy jest się Idolem nieprzeciętnym, przez duże I.
Jak daleko kpinie do serdeczności, jak ogromny dystans dzieli śmiertelną powagę od niewymuszonego humoru przyjacielskiej pogawędki, taką dostrzegam różnicę pomiędzy tym spektaklem, który widziałam w listopadzie 2017 roku, a tym granym tuż po premierze w październiku 2013 roku.
Zmieniło się wszystko. Przede wszystkim, nie ma już chyba osoby, która nie słyszałaby o niesławnym przerwaniu spektaklu przez grupkę widzów krzyczących: „Hańba" i inne obrażające słowa w kierunku znajdujących się właśnie na scenie aktorów. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że akcja ta miała charakter polityczny i miała na celu wyrażenie swojego zdania na temat środków artystycznych użytych przez aktorów na scenie. Było to też, z drugiej strony, jasny i czytelny akt odrzucenia Jana Klaty jako dyrektora Narodowego Starego Teatru w Krakowie oraz protest przeciwko szarganiu świętości teatralno-narodowych przez dyrektora Jana Klatę .
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że protest ten przyniósł też pewne pozytywne i ze wszech miar pożądane konsekwencje, czyli rozgłos, sławę, konsolidację zwolenników Jana Klaty, artykuły w gazetach. Jednym słowem nie było już chyba osoby, która nie wiedziałaby, lub przy odrobinie dobrej woli mogłaby się dowiedzieć, co się wydarzyło w Starym Teatrze oraz kto jest nowym dyrektorem tego miejsca (w momencie premiery „Do Damaszku" Jan Klata wraz z dyrektorem artystycznym Sebastianem Majewskim mieli za sobą dopiero pierwsze pół roku dyrektury).
„Do Damaszku" Augusta Strindberga, to w skrajnym uproszczeniu historia o poszukiwaniu uroczej kobiety będącej ratunkiem dla mężczyzny-artysty, który czuje się niezrozumiany. W inscenizacji ze Starego Teatru to nie kobieta i nie miłość gra główną rolę. Wszystkie spotykane przez artystę Performera postacie są emanacją jego umysłu oraz uczuć, które się w nim kłębią. Z poszukiwania wzniosłych metafizycznych uczuć pozostała tylko wyrazista erotyka, obecna w przedziwnych sekwencjach choreograficznych.
Co prawda Adam Nawojczyk odgrywający kosmiczne, a jednocześnie absurdalne wyrzuty sumienia głównego bohatera, jako wariat Cezar, wciąż śmieszy i przeraża, na szczęście jednak złowroga atmosfera domu rodzinnego Żony gdzieś się ulotniła, jedynym śladem po niej jest delikatnie naigrywająca się z gościa Idola-Artysty-Muzyka, drugiego Adriana Leverkuhna, rozmowa.
Czy główny bohater rzeczywiście zaprzedał duszę diabłu? Czy faktycznie musi teraz odkupić swój grzech i dlatego pozostaje w intelektualnym czyśćcu, oczekując na przebaczenie od tych, których skrzywdził? Wskazówką do takiej interpretacji mogą być korzenie drzew zwisające ponad sceną, sugerujące, że akcja toczy się pod ziemią. Także demoniczny głos Męża oraz ubrania jego i siostry, na których roi się od twarzy postaci z malowideł rodem z kościoła, nawiązujących do starej sztuki sakralnej – jakby byli demonami złożonymi z wielu dusz – mogą za tym przemawiać.
Natomiast Grupies, bardzo dziwnie ubrane w zasłaniające ciało długie pasma włosów, opowiadają o tym, że Idol kiedyś żył, widziały to, mogą zaświadczyć.
Może dlatego Idol sprawia wrażenie, jakby już umarł. Musi tylko odkupić winy, aby jego dusza mogła zaznać ukojenia. Kiedy zaś prosi o miłosierdzie i wreszcie je dostaje, umiera ostatecznie, kończąc dotychczasową wędrówkę i odzyskując spokój.
Budowla z czaszek jest czymś na pograniczu świątyni i zbiorowego grobu. Miejscem, które należy uszanować. Pozorny spokój tego miejsca zostaje naruszony, gdy pojawia się Idol. Kiedy wjeżdża na scenę stylowym rowerem, a następnie zaczyna krążyć z dosyć dużą szybkością, można zacząć się bać, czy nie spadnie ze sceny, czy zdąży w porę skręcić. Zachowuje się, jakby za nic miał niebezpieczeństwo, jakby dla zabawy igrał ze śmiercią.
Teraz Marcin Czarnik wydaje się być innym Idolem niż przed czterema laty, ma w sobie więcej dystansu do sytuacji, w której się znalazł, nie gra już na takich tragicznych nutach. Tym bardziej, że partnerująca mu Jaśmina Polak (wcześniej Justyna Wasilewska) wnosi do ich relacji sporo zabawnej zadziorności i humoru. Także pozostali aktorzy nie są już tak sztywni i pozbawieni emocji, jak wcześniej. Krzysztof Zarzecki z dziwnym przyduszonym głosem, którego nie pamiętam z popremierowej odsłony spektaklu fantastycznie rozładowuje niepotrzebne nadęcie. Dorota Segda też ma w sobie sporo luzu i dystansu. Momentami przerażająco-demoniczna Katarzyna Krzanowska z całą pewnością warta jest zapamiętania. Aktorzy bawią się formą, próbują na nowo odnaleźć klimat odpowiedni dla rzeczywistości tego spektaklu, wokół którego nagromadzić się zdążyło tyle niepotrzebnych, złych emocji.
W spektaklu, który ostatnio widziałam, wziął też udział Krzysztof Globisz. W momencie osławionego protestu wychodzi na scenę i stara się wypowiedzieć okrzyk przerywający spektakl: Hańba! Te jego słowa oraz brawa, które dostał, dostarczyły i aktorom, i widzom nieprawdopodobnych wzruszeń i mogą być najlepszym komentarzem, podsumowaniem całości.