Feministka
Rozmowa z Sonią BohosiewiczOstre, zdecydowane poglądy poczucie humoru, czasem frywolność. Ogromna pracowitość. Doskonałe, nagradzane role na koncie. Uznanie krytyki i widzów. Szczęśliwa rodzina. Osiągnęła już bardzo dużo. Na jeszcze więcej ją stać - rozmowa z Sonią Bohosiwicz.
Katarzyna Olkowicz: Młodzi aktorzy często zaczynają w teatrze, a potem przebijają się do filmu, który staje się ukoronowaniem ich kariery. Bo film daje większą popularność, większe pieniądze. W twoim przypadku tak nie jest: zaczęłaś od teatru, potem skupiłaś się na filmie, teraz do teatru wracasz.
Sonia Bohosiewicz: Tęskniłam za publicznością. Oczywiście, pociąga mnie magia kina, to, że moja praca zostaje na taśmie na zawsze, że zobaczy ją więcej osób niż w sztuce. Ale teatr jest bardziej namacalny. Mnie od zawsze pociągały te ciemne kulisy, gong przed spektaklem, szmer publiczności, który słychać zza kurtyny, oczekiwanie ludzi, kontakt z nimi, ich śmiech. Na scenie widzę natychmiast, czy jestem skuteczna, czy nie, potem czekam, aż publiczność przyjdzie za kulisy.
Nie denerwują cię takie wizyty?
- Skąd! Bardzo to lubię. Sztuka nie kończy się wraz z ukłonami. Bywa tak, że po tygodniu, dwóch ktoś przychodzi o niej porozmawiać, tak głęboko wryje się w jego pamięć. Spektakl jest jak ognisko: ciągle dokładasz do ognia, widać płomienie, każdy może przyjść w dowolnym czasie i się przy nim ogrzać. A film to fajerwerk: niewiarygodnie wielki, rozświetla całe miasto, ale tylko na chwilę, bo za moment nadchodzi kolejny film, kolejny fajerwerk. Oczywiście, są filmy, które błyszczą na zawsze, ale to rzadkość. Stęskniłam się za ulotnością teatru. Za tym, że każdą scenę następnego dnia mogę poprawić, dopracować. Grając spektakl, można cały czas rosnąć.
Więc skąd ta przerwa?
- Przed urodzeniem dzieci, kiedy mieszkałam w Krakowie, przez dziesięć sezonów grałam w Starym Teatrze, potem jeden sezon w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Przeprowadziłam się do Warszawy, dostawałam różne propozycje, ale nie chciałam zostawiać synów. Spektakl wymaga od ciebie wyjścia z domu o godzinie 17, a kończy się najczęściej o 21, 22. Wieczór to czas na wykąpanie dzieci, położenie ich spać, czas, żeby z nimi być. Sztukę robi się dwa, trzy miesiące, gra przynajmniej rok. Łatwiej było na planie filmowym, gdzie praca jest skumulowana do 15,20 dni zdjęciowych. Teraz znajdę czas na teatr, dzieci podrosły. Mam dwa projekty powrotu na scenę w tym roku, jeden z nich to monodram, drugi - sztuka, którą zaczniemy robić na jesieni, a za rok będziemy wystawiać spektakl z Jerzym Stuhrem w teatrze Polonia. Niedawno też spotkaliśmy się podczas wystawiania sztuki radiowej dla Radia Kraków. Zaprosił mnie do "Ich czworo".
Jak to wyglądało?
- To było zabawne spotkanie. Staliśmy przy mikrofonach, ale czytaliśmy z kartek, graliśmy tylko głosem. Czasem musieliśmy czymś poszeleścić, pozgrzytać, naśladując różne odgłosy, żeby słuchacz mógł sobie wyobrazić, co robimy.
Jerzy Stuhr dał ci też rolę w swoim filmie, który zacznie realizować jesienią. Jest twoim mentorem?
- Tak! To jedna z kilku osób, które są moimi mistrzami. Bardzo cieszę się na tę pracę. Debiutowałam u niego w filmie "Spis cudzołożnic". Byłam w czwartej klasie liceum, przygotowywałam się do egzaminów wstępnych na PWST w studium pani Doroty Pomykały. Zabrała nas na plan filmu, żebyśmy zobaczyli, na czym tak naprawdę polega praca aktora. Żeby osoby, które myślą, że aktorstwo to tylko kwiaty, ukłony i kolorowe okładki, zorientowały się, że na planie jest zimno, garderoba i stanowiska do makijażu mieszczą się w autobusie, a praca polega głównie na czekaniu i graniu przez trzy sekundy. Mnie ten świat zaczarował, nie zniechęciło mnie to. Takie było moje pierwsze spotkanie z Jerzym Stuhrem, potem był moim rektorem, choć bezpośrednio mnie nie uczył. Spotkaliśmy się też trzy lata temu, gdy grałam u niego w Teatrze Telewizji w "Szkole żon". Byłam wtedy w ciąży, więc moje skupienie odmawiało posłuszeństwa, a on mnie non stop rozśmieszał. Wygłupiał się, miał perukę jak Pankracy i wymachiwał nią jak psimi uszami. Robiłam po dziesięć dubli. Wspominam to z rozrzewnieniem. Ja w ogóle mam szczęście do ludzi, do fajnych reżyserów. Zazwyczaj spotykam osoby nie dość że utalentowane i inteligentne, to dodatkowo dobre.
Mam wrażenie, że ostatnio masz też szczęście do doskonałych ról i filmów. No, może z wyjątkiem tej w "Kac Wawa".
- Dlaczego? Przecież zostaliśmy za niego wyróżnieni kilkoma statuetkami Węża.
Rzeczywiście. To powód do radości.
- Tomasz Raczek, którego bardzo szanuję, napisał, że oglądając na ekranie tak dobrych aktorów w tak niedobrym filmie, czuł, jakby ktoś gwałcił mu rodzinę. Kiedy go spotkałam, podziękowałam mu za ten bardzo cenny komplement. Czy kiedykolwiek dowiedziałabym się, że mój ulubiony recenzent tak ładnie o mnie myśli?
Po co ci takie filmy? Aktorka tej klasy nie powinna lepiej wybierać?
- Na etapie scenariusza nie zawsze jesteś w stanie przewidzieć, czy film będzie klapą, czy hitem. Te trzy dni zdjęciowe na planie wspominam bardzo miło. Granie z Borysem Szycem, niezależnie od okoliczności, to zawsze ogromna przyjemność. Zaraz potem grasz świetne role w "Obławie" czy "Syberiadzie polskiej". Może lubisz skrajności? Masz sny o lataniu, co kojarzy się z przestrzenią, wolnością, a jednocześnie twoja największa pasja to nurkowanie, więc napierające masy wody, zamknięte w butli powietrze... To jest dopiero wolność!
Lubisz silne emocje?
- Chyba każdy aktor je lubi. Nurkowanie jest bardzo spokojnym sportem, zupełnie nie wysiłkowym. Nurkuję na głębokości do 30 metrów. Nie zdecydowałam się zrobić patentu uprawniającego do schodzenia niżej, choć chciałam. Trochę się przestraszyłam po urodzeniu drugiego dziecka. Za duża odpowiedzialność, za dużo mnie wiąże z tym, co na górze. Takie nurkowanie nie jest specjalnie trudne, nie wymaga kondycji. Nie ryzykuję, zazwyczaj nurkuję przy skałach, w miejscach z widocznym dnem, ale kiedyś przewodniczka zabrała nas do Blue Hole na Morzu Czerwonym, chciała nam pokazać, jak to jest pływać w toni. Płyniesz, płyniesz, aż nagle pod tobą otwiera się dziura, ponad 100 metrów w dół. To robi wrażenie. Byłam z siostrą Mają, wpłynęłyśmy z całą grupą tam. gdzie jest tylko niebiesko i niebiesko... Na mnie to zrobiło dziwne wrażenie, wręcz ekstatyczne. Nic nie zajmowało mojego wzroku. Przewodniczka co chwila się odwracała i pytała, czy wszystko jest OK. Ja mówiłam, że OK, ale w pewnym momencie Maja miała już dość, zawróciliśmy. Coś ją tam przeraziło.
Utrata kontroli?
- Nie przypuszczam. Tam masz różne myśli i uczucia. Może to zależy od momentu życia, w którym jesteś? U mnie ten brak bodźców wyolbrzymił emocję, którą miałam wtedy w sobie: euforię. A Maja widocznie myślała o czymś mniej miłym i ta myśl urosła w niej niewiarygodnie. Bez bodźców nagle z zakamarków twojej głowy wychodzą różne pająki. Ale to był incydent, zazwyczaj trzymamy się za ręce i nie mogąc wykrzyczeć radości, ściskamy sobie dłonie z całej siły. Przy nurkowaniu zachwycasz się ilością barw, roślin i tym przedziwnym stanem nieważkości, w którym możesz zrobić fikołka, obrócić się, jakbyś miała swój prywatny helikopter. To taka namiastka latania.
Wolisz dzielić tę pasję z siostrą niż z mężem?
- Mam pasje, w które wciągam siostrę, a w inne męża. ale nie pytaj jakie, bo i tak nie odpowiem. Mąż nie udziela się publicznie. Mam zabronione, by o nim rozmawiać. Tak samo nie pójdę na premierę bajki z dziećmi, żeby nie dać ludziom pożywki do gadania i pisania o nich. Wystarczy, że ja jestem pod obstrzałem.
Dużo cię na plotkarskich portalach.
- Akurat teraz jest taki moment, bo miałam kilka premier, musiałam bywać. Ale generalnie mogę tym sterować, za chwilę zainteresowanie mną się skończy. Wystarczy, że nie będę przyjmować zaproszeń na rauty.
Ale rauty wciągają.
- O czym ty mówisz? To jest tylko praca. Na zdjęciach wygląda to jak niezła impreza, ale nikt tam się nie bawi. Wywiady, zdjęcia i po godzinie jestem już w domu w kapciach na kanapie. Nie ma w tym nic pociągającego.
Masz leszcze prywatność?
- Bardzo dużo. Choć to nie jest przyjemne, gdy ktoś skupia się przede wszystkim na moim wyglądzie, a nie na pracy. Po premierze "Syberiady polskiej" czy "Obławy" czytałam głównie o tym, jak się ubrałam, uczesałam, czy wyglądam na zmęczoną, czy szczęśliwą. Jest mi żal, że portale internetowe sugerują ludziom, że to bardziej interesujące niż sam film. Wszystkich nas nęcą napisem: wystające majtki i cellulit. Zaskakuje mnie, w którą stronę to ewoluuje. Kiedy wybierałam się do szkoły teatralnej, takich hec nie było. To męczące i dosyć przykre, bo ile można przyjąć na siebie pomyj?
Ci, którzy "Syberiadę... "jednak widzieli, chwalą twoją rolę.
- Gram kobietę, która razem z dwójką dzieci zostaje wywieziona na Sybir. Podczas transportu adoptuje trzecie dziecko, którego matka umiera. I musi te dzieci wyżywić. My w filmie opowiadamy historię kobiety, która zostaje kochanką komendanta obozu, Rosjanina, by mieć co jeść. Potem zakochują się w sobie. Miała szczęście, że przytrafiła się jej miłość, bo przypuszczam, że wtedy niejedna kobieta musiała uprawiać seks za przysłowiową kromkę chleba, by przeżyć. Straszne czasy. Film zmontowano w dwóch wersjach: w kinowej wycięto najbrutalniejszą i najbardziej erotyczną scenę, w której zabijam swojego kochanka w saunie podczas seksu. Dla mnie to była scena bardzo emocjonalna, wymagająca pozbycia się wstydu. Grałam zupełnie nago. Dystrybutor za żadne skarby nie zgodził się, żeby pokazać to w kinach, pełna wersja będzie do obejrzenia na DVD. Ale nie mam żalu, nie można z powodu jednej sceny sprawić, że dzieciaki ze szkół nie zobaczą filmu. Przecież to kawał naszej historii.
To już kolejny twój film opowiadający o drugiej wojnie światowej. Po "Obławie" i "Syberiadzie..." na premierę czeka jeszcze "Taniec śmierci. Sceny z powstania warszawskiego".
- Tak, choć we wszystkich starałam się mówić głównie o kobiecie, a nie skupiać na polityce czy historii. Może to jest obrazoburcze, ale kiedy się przygotowywałam do tych filmów, naszła mnie refleksja, że tylko mężczyźni potrafią podporządkować cały świat polityce, wojnom, zabijać się o terytorium. Mnie było bliższe życie, dzieci, dbanie o byt. Przecież moja bohaterka w "Obławie" wydaje swojego męża partyzantom, wiedząc, że go zabiją, nie dlatego, że jest po drugiej stronic politycznej barykady. Ona robi to, bo już nie może patrzeć na jego kolaboranctwo, na to, że niszczy innym życie, że przez niego zabijani są ludzie, osierocane dzieci. W kobietach drzemie niesamowita siła, niedoceniana przez mężczyzn. Przez lata siedzi ałyśmy w ostatnim rzędzie, byłyśmy te gorsze, ale mam nadzieję, że świat galopuje w kierunku równości. Kobiety są inteligentne, już lepiej wykształcone od mężczyzn, bardziej elastyczne, dostosowują się do sytuacji, mają bardziej rozwiniętą inteligencję emocjonalną. Wierzę, że kiedyś będziemy mówić nie o papieżu Franciszku, ale o papieżycy Franciszce.
"Obława" odbrązawia mit partyzanta, malowanego chłopca. Tu malowani chłopcy mają brudne zęby, są pełni chuci i słabości. A kobiety zmaltretowane, przegrane, wykorzystywane, ale same też wykorzystuję swą seksualność, by osiągnąć jakiś cel.
- To straszne, że w sytuacji zagrożenia życia mężczyznami zaczyna rządzić popęd seksualny. Popatrz, jakie to ma konsekwencje. Mężczyźni w niektórych kulturach, jak się im zhańbi kobietę, dopuszczają się samosądów, kamienują w imię honoru. Z drugiej strony - u nas podczas drugiej wojny światowej przeszli przez kraj Niemcy, zgwałcili żony, córki i matki, potem przeszli Rosjanie, zrobili to samo. Nasi mężczyźni wrócili z frontu i udawali, że nic się nie stało. Nie zrobili rozliczenia. Pokolenie naszych dziadków miało w sobie jeszcze trochę przedwojennej kindersztuby, ale już swoich synów wychowywali w nienawiści do kobiety, bo nie potrafili inaczej poradzić sobie z tą traumą. Nie szanowali kobiet, były hańbą, plamą na ich honorze. I wszystkie te uczucia, często podświadome, przekazali swoim synom. Więc mamy następne pokolenia, które gardzą kobietami.
We Francji facet idzie z koleżankami na lunch i rozmawiają ze sobą bez podtekstów seksualnych. U nas?
- Mężczyźni nie spotkają się z kobietami ot tak, pogadać, bo według nich baby są głupie. Popatrz na to: jeśli ulubionym dowcipem w naszym kraju jest ten o blondynce, to z kogo oni się śmieją? Ze swoich kobiet. Ze mnie, z własnych matek i sióstr. Ze swoich żon. Nie mogę znieść, że na imprezach faceci stoją w jednym kącie, kobiety w drugim, bo mężczyzn nie interesuje, co one mają do powiedzenia. Oni nas pożądają, doceniają, że jesteśmy ładne, ale tak naprawdę nas nie lubią.
Tak, jestem feministką, chętnie włączyłabym się w jakąś prokobiecą kampanię. Pamiętaj, że mówiąc o mężczyznach, uogólniam, zdarzają się przecież wyjątki. Dziękuję Bogu, że ja trafiłam na faceta, który był wychowywany nie po polsku przez rodziców światowców, którzy wyjeżdżali na Zachód, mieszkali jakiś czas w USA. Mój mąż nie jest typowym mężczyzną, szanuje kobiety. Na szczęście widać zmianę myślenia w pokoleniu obecnych 2O-latków, często wychowanych tylko przez matki, mocne kobiety, teraźniejsze 40-latki, w których nie ma już cierpienia, są silne, zmotywowane, poukładane. Pozbyłyśmy się myślenia naszych matek, że trzeba znosić chamskiego męża za wszelką cenę i nieść krzyż pański. Ci chłopcy, którzy się teraz stają mężczyznami, doceniają kobiety. Patrzę na swoje koleżanki koło czterdziestki. Jeśli któraś nie wyszła jeszcze za mąż, to już nie wyjdzie, bo nie znajdzie partnera. To nie znaczy, że ich nie ma na rynku, ale kobiety są już na tyle świadome siebie, że nie zgodzą się na faceta, który ich nie szanuje. Cieszę się, że moja 22-letnia siostra ma już zupełnie inny wybór. Dziś w klubach młodzi bawią się wspólnie. To nie jest grupa nastolatków, gdzie prym wiodą faceci, a kobiety stoją z uśmiechem zasłuchane w ich słowa, przylepione do ich ramienia. Często to one są prowodyr-kami, przywódczyniami. To one przejmują władzę. Mnie się to bardzo podoba, uważam, że świat byłby piękniejszy, gdyby rządziły nim kobiety.
Niedawno Wojciech Eichelberger na łamach "Zwierciadła" mówił, dlaczego kobiety nie chcą być liderkami. Według mego dzieje się tak dlatego, że kobiety nie chcą grać na męskim boisku, w męskim garniturze i według męskich reguł gry.
- W podobnym tonie pisze dziennikarka i pisarka Caitlin Moran w książce "Jak być kobietą". Na przykład o tym, że nienawidzi chodzić do telewizji, bo przed jakąkolwiek debatą mężczyźni piją kawę i dyskutują, a ją zabiera się na godzinę do garderoby, żeby zrobić make-up. I gdy już taka piękna zasiada z nimi w studiu, okazuje się, że panowie wszystko wcześniej ustalili, omówili, karty są rozdane, a ona jest na ich tle wypindrzoną lalą, której się nie dopuszcza do głosu i która nie ma nic do dodania. Szkoda, kobiety są fantastyczne. Mam bardzo silne relacje z siostrą, z przyjaciółkami z podstawówki, znalazłam kilka nowych przyjaciółek w Warszawie. Moja teściowa była feministką. Dobrze wychowała mojego męża, jestem jej za to wdzięczna. Jeszcze w latach 70. kobiety w niektórych krajach Europy Zachodniej nie miały prawa do głosowania! Jak tu nie być feministką?
Podobnie wychowujesz swoich synów?
- Oczywiście! Moi synowie będą feministami. Bardzo bym chciała, by wyrośli na fajnych ludzi. Muszą szanować kobiety. Jak inaczej miałabym przeżyć w świecie trzech mężczyzn?
Ale twój monodram pokaże nam świat oczami kobiety.
- To historia sparaliżowanej kobiety, która leży na łóżku szpitalnym i w myślach rozmawia z odwiedzającymi ją ludźmi: mężem, lekarzem, księdzem, matką. Tekst bardzo mnie poruszył, wiedziałam od razu, że chcę to zagrać. W trakcie pracy, z ciekawości, dałam go przeczytać kilku osobom, których opinie są dla mnie ważne. I wiesz, że każdy mężczyzna odrzucił ten tekst, a każda kobieta powiedziała, że jeszcze przez kilka dni po przeczytaniu o nim myślała. Zastanawiałam się, na czym to polega. I pomyślałam, że może mężczyzna nie jest w stanie znieść tyle kobiecego gadania. Ale, paradoksalnie, to głównie kobiety kupują bilety do teatru i ciągną tam swoich facetów. Więc oni będą zmuszeni siedzieć na widowni i mnie słuchać.
Pisała go kobieta?
- I tu cię zdziwię: mężczyzna. Za to wyreżyserują go Kasia Adamik i Olga Chajdas. Ten tekst bardzo je ruszył, bo jest mocny, dobrze napisany. Wzruszający, ale też śmieszny, pro-kobiecy. Czuję, że nadchodzi czas kobiet. Już się na to cieszę. A wy, mężczyźni, bójcie się.
***
Sonia Bohosiewicz aktorka, ma37lat. Ukończyła PWST. GraławStarym Teatrze i Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Stworzyła niezapomniane role w filmach "Rezerwat", "Wojna połsko-ruska", "Obława", "Syberiada polska" i serialach "Usta, usta", "39 i pół". Jest żoną Pawła Majewskiego, z którym ma dwóch synów. Teodora i Leonarda.