Festiwal bez szczęścia

15. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych - podsumowanie

W niedzielę zakończył się w Teatrze Powszechnym XV Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Gdyby poziom artystyczny przeglądu mierzyć sejsmografem, dostalibyśmy rysunek skrajności jak przy trzęsieniu ziemi.

Niezwykle trudno ogarnąć tę edycję jednym spojrzeniem i podsumować kategorycznie jako udaną albo chybioną. Zdarzyły się na niej spektakle świetne, np. otwierająca 

przegląd "Sprawa Dantona" w reż. Jana Klaty; dwa tygodnie później nagrodzona Laurem Konrada na katowickim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje". I też zupełnie słabe. Z jednej strony dostaliśmy mizerną "Plażę" z teatru w Kaliszu, ale zaraz po niej oszałamiający formalnie "Marat-Sade" słynnego Wierszalina, imitujące psychologiczną głębię "Rozmowy poufne" Iwony Kempy, a dwa dni później mistrzowski "Kosmos" Jerzego Jarockiego. Obejrzeliśmy "Spowiedź w Tanacu" Andreia Serbana jak z teatru szkolnego zaraz przed ciekawą, po brechtowsku pomyślaną, "Wizytą starszej pani" Michała Zadary.

Mogły rozczarować głośne "Anioły w Ameryce" z TR Warszawa. Spektakl Krzysztofa Warlikowskiego o homoseksualistach i AIDS, zrealizowany w czasie ultraprawicowej nawałnicy i chyba głównie za to wynoszony na ołtarze przez krytyków, teraz wyraźnie stracił pazur. Pozostał sprawnie zagraną i wyreżyserowaną opowiastką gejowską.

Niespodziewanie wśród poważnych, zaangażowanych spektakli pojawił się teatralny żarcik Piotra Cieplaka i warszawskiej Montowni. "Utwór sentymentalny na czterech aktorów", grany bez słów, w chyboczącej się scenografii z bambusowych patyków, sznurków i tektury, ścinał z nóg prostotą i poczuciem humoru. 

Nie brakowało więc akcentów rozbrajająco pozytywnych, ale aż prosiło się o choćby jedną propozycję prawdziwie przejmującą, głęboko mądrą, rozpalającą żywą dyskusję już nie tylko o teatrze, estetyce i reżyserii. Nie było zresztą na nią miejsca, bo w tym roku Powszechny zrezygnował ze spotkań artystów z publicznością. Właśnie taki był "Transfer!" Jana Klaty, "Słomkowy kapelusz" i "Szczęśliwe dni" Piotra Cieplaka z kilku poprzednich edycji. Tym razem spektakle dobre pozostawały tylko dobre.

Można więc z rozrzewnieniem wspominać rewelacyjną edycję sprzed dwóch lat, gdzie żaden spektakl, nawet słabszy, nie spadał z teatralnej pierwszej ligi. Za twierdzeniem, że Łódź ma jeden z najlepszych w Polsce festiwali, stały wówczas naprawdę mocne argumenty.

Teraz organizatorzy nie mieli szczęścia. Na wstępie upadło kilka projektów, co sprawiło, że festiwal lepiej się zapowiadał, niż udał. I choć nie zdarzenia pozaartystyczne czy zmiany w programie powinny determinować jego odbiór, to pewnie jednak będą. Nieczęsto na trzy dni przed inauguracją dociera do widzów wiadomość, że nie obejrzą najbardziej oczekiwanego spektaklu. Z przyczyn finansowych trzeba było odwołać "Wymazywanie" w reż. Krystiana Lupy i przedstawienie z Mladinsko Theatre z Lublany. Ewa Pilawska, dyrektorka artystyczna przeglądu, zapowiada, że oba spektakle obejrzymy za rok. Festiwal miał więc tylko jedno przedstawienie zagraniczne. Do tego słabe, bo choć Serban jest uznanym w świecie inscenizatorem, jego "Spowiedź w Tanacu" okazała się artystycznym nieporozumieniem. To krok w tył po ubiegłorocznym występie moskiewskiego Teatru doc.

Także z powodu przetasowań programu po raz pierwszy w historii festiwalu widzowie obejrzeli jeden ze spektakli nie w Łodzi, a w Warszawie. Autokary zawiozły publiczność do Teatru Narodowego na "Kosmos".

Kolejne niecodzienne emocje nadeszły tuż po rozpoczęciu festiwalu. Podczas otwarcia publiczność usłyszała, że do Łodzi nie przyjedzie Maja Ostaszewska, odtwórczyni głównej roli kobiecej w "Aniołach w Ameryce" Warlikowskiego. Spektaklu mogło w ogóle nie być, bo Magdalena Popławska, dublerka Ostaszewskiej, kręciła film pod kołem podbiegunowym, a szwedzcy producenci nie chcieli jej wcześniej zwolnić z planu. Aktorka, by jednak dotrzeć do Łodzi, spędziła dobę w samolotach i samochodach. Zdołała dojechać na godzinę przed planowanym rozpoczęciem przedstawienia. I zagrała - pięć i pół godziny na scenie. Jej heroiczne poświęcenie widownia nagrodziła brawami na stojąco.

W poniedziałek poznamy wyniki głosowania publiczności na najlepszy spektakl, aktorkę i aktora festiwalu oraz laureata Błysku, przyznanej po raz pierwszy nagrody łódzkich dziennikarzy.


Gazeta Wyborcza Łódź
23 marca 2009

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia