Festiwal Dialogu Czterech Kultur za nami
"Ziemia obiecana" - reż: Jan Klata - Teatr Polski we WrocławiuZamiast "Greed Is Good" (chciwość-żądza są dobre) jako wizytówki spektaklu zapisanej kolorowymi neonami nad barem, prościej było użyć oswojonego "Show Must Go On". "Ziemia obiecana" w wersji Jana Klaty to show z refrenem "Money, money..." Słowem wszystkie chwyty dozwolone, by bogaci rośli w siłę i żyli jeszcze dostatniej, bo - jak mówi Borowiecki - "dla uczciwych jest niebo".
Fajerwerki pomysłów - ogień, tańce na rurze, futra, gorsety, nagość (w charakterze nagiej prawdy o kapitalizmie?), a nawet goryl pożyczony z reklamy jako przedmiot westchnień. Jest na co popatrzeć, ale w pamięci zostaje parę obrazków i poczucie rozczarowania miałką refleksją, dającą się streścić w zdaniu: kapitalizm jest "be".
Reżyser ulokował swoją "Ziemię obiecaną" w dawnej fabryce Scheiblera (ul. Tymienieckiego 5/7), czyli u powieściowego Bucholca. Od razu zapowiedział, że nie zamierza odwoływać się i przypominać o Łodzi. Po spektaklu dopowiedział, że to zrozumiałe, bo przedstawienie będzie grane we Wrocławiu (powstało w zespole tamtejszego Teatru Polskiego) i w Berlinie, a zdanie "tak się bawi, tak się bawi cała Łódź", które podczas premiery w scenie libacji wyrwało się Borowieckiemu, już mu się nie wyrwie.
Podczas przedstawienia fabryczna hala zmieniła się kawiarenkę internetową. Z boku stolik z posadzonym snopkiem, by zaznaczyć zdarzenia na wsi, z drugiej strony trzy stoły bilardowe, na froncie dwie perkusje, w głębi bar i rury do erotycznej gimnastyki.
Wszystko toczy się szybko - w rozmowie przez komórkę Borowiecki (Bartosz Porczyk) usłyszy, że Anka właśnie przelała na jego konto posag. Udając brak zasięgu, szybko kończy rozmowę, bo o czym tu gadać... Kasa jest. Zarabianie i seks-gry budują świat bohaterów naszych czasów. Muller (Wiesław Cichy) chwali się pałacem, klikając myszką. Mada (Anna Ilczuk) "sypie" jak z rękawa nazwiska i tytuły największych dzieł wszech czasów, sygnalizując intelektualne potrzeby, a potem wali w perkusję, zagłuszając myśli.
Wszyscy są na najwyższych obrotach. Adrenalina podnoszona kolejnymi spekulacjami i pożądaniem rośnie, emocje buzują i wybuchają gwałtownie jak gazowane wino, podawane w tandetnych kolorowych butelkach. To, czego szukają prostaccy bohaterowie kapitalistycznej gry, to nie ziemia obiecana, lecz kasyno, które wciąga, nie daje wyjść i - jak powtarza Klata - zawsze wygrywa. Ale show must go on! Zatem gramy dalej. Niech sobie ktoś płonie w przenośni i dosłownie (jak Bum Bum w tym przedstawieniu), niech się obnaża (w finale spektaklu golutka zostaje Lucy - Ewa Skibińska), licząc, że jego naga prawda zostanie zauważona i doceniona. Wszystkie chwyty dozwolone...
Mechanizmy nakręcające współczesny świat zostały w głębokim tle. Kto czekał na postacie uwolnione od myślowych stereotypów, jak zapowiadał Klata, ten się mocno rozczarował. Ambitny, kontrowersyjny, poszukujący reżyser zanadto uwierzył sobie, bagatelizując Reymonta.