Festiwal w czasach kryzysu

17. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych

Jaki był XVII Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi?
To pytanie, które zwykło się stawiać, gdy ucichną oklaski po odegraniu ostatniego z zaproszonych spektakli (o tym, że jest to wydarzenie z tradycjami świadczy festiwalowa fanfara, przywołująca najlepsze czasy polskiej telewizji). Dziś, gdy emocje budzi galimatias wokół dofinansowywania łódzkich festiwali, gdy coraz dobitniej mówi się o festiwalizacji kultury, wypada zapytać też: czym był festiwal Teatrze Powszechnym?

Przyznać trzeba, iż tegoroczną, bardzo równą edycję festiwalu, cechował wysoki poziom artystyczny. Gros zaproszonych spektakli szeroko dyskutowanych było w Polsce. Klata, Meissner, Augustynowicz, Cieplak, Wiśniewski to niemal pewniaki, twórcy o estetyce już ukształtowanej. Uniknięto wahań w poziomie, co jednocześnie uczyniło imprezę festiwalem bardzo bezpiecznym. Zabrakło silniejszej reprezentacji pokoleniowo młodszych reżyserów, których estetyka teatralna nadal się kształtuje i ich spektakli - o wiele bardziej dyskusyjnych. Lecz uważać tego za błąd bynajmniej nie można. 

Czy, przy dość ogólnikowo określonym temacie (bo czymże jest rzeczywistość współczesnego teatru i jaki spektakl do takiego klucza nie pasuje?), można powiedzieć że program festiwalu został porządnie przemyślany? Ku zawiści wszystkich sceptycznie nastawionych ku imprezie, przyznać trzeba, że tak.

Kobieta, ciało, erozja międzyludzkich więzi i relacji, rodzina i pojedynczy człowiek uwikłani w historię, w ciało, kwestie społecznych ról, z którymi nieraz trudno się zgodzić, mit jako istotny element naszej egzystencji - tak określić można by zakres tematyczny prezentowanych spektakli. Gdyby potraktować Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych jako głos w sprawie istotnych problemów współczesności, byłby to głos ostrzegający, piętnujący, głos mentora. Pamiętać jednak wypada, iż większość spektakli powstała na podstawie sztuk bynajmniej nie nowych. Jeśli rzeczywiście zaproszone spektakle dotykają spraw silnie obecnych tuż za drzwiami teatru, dlaczego nie zaprosić socjologów, antropologów, kulturoznawców, literaturoznawców, etnologów etc, aby uzyskać szerszy i dogłębniejszy kontekst dla poruszanych tematów? W tym roku każdy ze spektakli zgromadziłby ich zastępy. Jak interesująco mogłaby wyglądać rozmowa o artystycznej prowokacji, jej celach, zastosowanych środkach (by wskazać choćby na "Babel" Mai Kleczewskiej, spektakl w założeniach poruszający cały szereg zagadnień, w praktyce niewyrazisty, niezdecydowany i traktujący o niczym). Dlatego tak trudno mówić z czystym sumieniem o społecznym aspekcie XVII Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, a tegoroczna edycja sprawia wrażenie zawieszonej w próżni, jakby przygotowanej z całkowitym pominięciem rodzimego środowiska naukowego. Rozmowy pospektaklowe nie zastąpią paneli dyskusyjnych z udziałem specjalistów. Ten mariaż świata sztuki i nauki nie byłby zły, właśnie po to, by dyskusja mogła się odbyć na wielu płaszczyznach.

Smutną wiadomością było odwołanie spektaklu "Woyzeck" Deutsches Theater, przygotowanego według pomysłu samego Roberta Wilsona, gościa zeszłorocznego I Międzynarodowego Festiwalu "Nowa Klasyka Europy". Niemiecki zespół nie zdecydował się na przyjazd do Łodzi, bowiem bilety sprzedane zostały tylko na jeden z dwóch zakontraktowanych pokazów. Albo dowodzi to ubożenia łodzian, albo ich ignorancji, albo jednego i drugiego.

Czym więc był XVII Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych? Bo nie był przede wszystkim - festiwalem. Był przeglądem dokonań polskiej sceny teatralnej z ostatniego roku, prezentowaniem tego, co w polskim teatrze się udało. Oczywiście, wybrano spektakle ważne, ale też po prostu te najczęściej dyskutowane. Tak jest z "Naszą klasą" (teatralnie zajmującą, tekstowo kłopotliwą) czy z "Niech żyje wojna!!!". Jednak o festiwalowym charakterze przedsięwzięcia nie świadczy liczba przedstawień połączonych z rozmowami prowadzonymi przez krytyków i teoretyków teatru, dołączenie do programu dwóch koncertów muzyki teatralnej (z których odbył się tylko jeden), paru wystaw, projekcji filmowych. XVII Przegląd [sic!] Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych żył głównie wieczorami. Po festiwalu powinno zaś zostać coś więcej niż "wspomnień czar". Nie można rezygnować z kulturowo twórczego, kreacyjnego charakteru wydarzenia.

Dlatego powiem śmiało: ratujmy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Ratujmy go przed tymi, którzy, jak pokazały ostatnie dni, mają problemy z dzieleniem pieniędzy na łódzkie festiwale. Ratujmy, bo gdy liczba festiwali zostanie zmniejszona, szkoda byłoby dowiedzieć się, że na tę właśnie imprezę zabrakło środków. Ratujmy jego charakter, by nie stał się tylko przeglądem, lecz by był głęboką, żywą rozmową. Nie prowadzoną przez trzy egzaltowane osoby w drodze do szatni, ale przez grono świadomych widzów. A nie będą oni świadomi, jeśli spotkania z zaproszonymi twórcami będą moderowane w taki sposób, jak czynił Paweł Sztarbowski. Jeśli infantylny charakter zadawanych przez niego pytań, nieporadność i nieprecyzyjność w formułowaniu myśli nie są dowodem na lekceważenie łodzian, na kompletne nie przygotowanie się do wypełnienia powierzonej mu roli, to czego w takim razie dowodem są? Może doskonały to dowód, iż można być teoretykiem teatru i teatru nie rozumieć. A może po prostu Łódź dla pana Sztarbowskiego to jest wieś, na której można odprawiać najordynarniejszą chałturę w przekonaniu, że nikt się nie zorientuje? I to jest jedyny skandal tegorocznego festiwalu, artystycznie wysmakowanego, spójnego, lecz pozostawiającego niedosyt.

Łukasz Kaczyński
Dziennik Łódzki
11 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...