Filiżankę abstrakcji, proszę

“Kilka piosenek o miłości" - Iwona Olszowska (Polska)

"Kilka Piosenek o miłości" to spektakl, będący wariacją na temat zdradliwej miłości, ukazujący losy porzuconej kobiety. Iwona Olszowska wciela się w rolę samotnej istoty, która rewidując swe dotychczasowe poglądy, traci szacunek dla uczucia. Autorka choreografii eksploatując jakże znany i powszechny temat miłości, staje przed olbrzymim wyzwaniem. Musi ostrożnie dobierać środki artystycznego wyrazu, by nie otrzeć się o banał.

Tancerka w pierwszej sekwencji ukazana jest jako Kali, hinduska bogini czasu i śmierci. Jej długie, smukłe dłonie dzierżące w dłoniach nieodłączne rekwizyty- papierosa oraz białą filiżankę są nieustannie skrzyżowane, jakby na znak zaprzeczenia, zaklinania losu. Kobieta celowo utrudnia sobie wykonywania przyziemnych czynności, jakimi jest picie i palenie, wykonywane ze skrzyżowanymi ramionami.

Muzyka, choreografia oraz znaczący kapelusz z szerokim rondem rodzą skojarzenia z filmem gangsterskim. Efekt ten pogłębia dodatkowo nikły snop światła, wyłaniający z mroku jedynie zarys kobiecej sylwetki, przywodząc na myśl niewiastę, uwiecznioną na filmach z lat 60-tych, która przemierzając skąpane w mroku, kręte ścieżki niebezpiecznych ulic wędrowała do biura prywatnego detektywa, by uzyskać pomoc, zazwyczaj w sprawie zaginięcia bliskiej osoby. 

Ruch sceniczny jest odbiciem etapów życia następujących po bolesnym rozstaniu z ukochanym. Tancerka kreśli rękami niewidzialne znaki na podłodze, starając się ułożyć w jedną spójną całość swoje życie. Następnie kładzie się na ziemi, poczym czołga ku metalowej konstrukcji, stworzonej z rur. Starając się uzewnętrznić drzemiące w niej emocje, tak by ujście w świecie zewnętrznym znalazła gorycz i gniew. Pląsa wokół żelaznego stelaża, co nie jest zbyt fortunnym posunięciem, gdyż przywodzi na myśl pejoratywne skojarzenia oraz niszczy wytworzoną do tej pory atmosferę. Sekwencję tę zamyka powtórzenie gestu kreślenia magicznych znaków na ziemi, wykonywane do słów piosenki „I see you falling”. 

Niezwykle frapującą sceną jest moment, gdy solistka dzierżąc w dłoni biały czajniczek okrąża całą przestrzeń sceny, sypiąc na podłogę tajemniczy proszek (piasek/cukier). Zamyka się tym samym w magicznym kwadracie. Ogranicza sobie bytową przestrzeń. Następnie pozbawiona sił opada na ziemię i zaczyna swój mini recital, twierdząc, że wszystkie piosenki są o miłości. Fałszując, jakby z przekąsem śpiewa piosenkę Hanki Ordonówny „Miłość Ci wszystko wybaczy”. W swoim występie dobitnie podkreśla frazę mówiącą o tym, że miłość jest zła. Parodiując znaną piosenkę ujawnia swój ironiczny stosunek do głębokiego uczucia. Zdaje się wyśmiewać wszystko co jest z nim związane, co świadczy o jej osobistych, negatywnych doświadczeniach. Po recitalu upadłej na duchu kobiety rozpoczyna się taniec. Aktorka porusza się wyłącznie po przestrzeni ograniczonej linią demarkacyjną, wyznaczoną drobinkami pyłu. Po tańcu naznaczonym nutką szamanizmu ponownie sięga po czajniczek, kreśląc kolejną linię graniczną, zamyka się w kole. Wierząc w magiczną moc wypowiadanych wyrazów, mówi „wystarczy słowo”. Chodzi zapewne o słowo „kocham”, obdarzone potężną siłą sprawczą. 

Solistka tańcząc, rozgląda się bacznie po scenie Wartym uwagi wizualnym elementem jest dym, w którego smugach szuka ukojenia. Stara się zamknąć go w dłoni, lecz ten znika niczym senne marzenia. Jest równie ulotny jak niektóre uczucia. Po chwili zadumy, następuje melorecytacja. Aktorka zatykając usta śpiewa. Zniekształcone dźwięki układają się w pytanie: „święty Antoni, kto to będzie?”. Tancerka zwraca się do patrona zaginionych osób oraz rzeczy, pragnąc dowiedzieć się, kim będzie jej ukochany. W sferze sacrum szuka potwierdzenia tego, że nie pozostanie samotna na wieki. Sceniczne poszukiwania wymarzonego partnera dynamizuje muzyka. Rytmiczne ruchy tancerki sprawiają, że zdaje się ona poruszać na granicy snu i jawy.

Finał spektaklu stanowi zagadkę. Do tej pory publiczność poznała historię samotnej kobiety, która nie godzi się z przeznaczeniem, w zależności od indywidualnych gustów opowiedzianą w mniej lub bardziej sprawny sposób. Teraz na scenę wkracza plastikowy kościotrup, którym bawi się tancerka. Zastanawiając się, czy powinna tańczyć, czy też nie, przypomina nieco postać szekspirowskiego Hamleta, który trzymając czaszkę błazna Yoricka, rozmyślał nad sensem egzystencji. Aktorka przeżywa podobny ból istnienia. 

Kończąc swój solowy występ wchodzi w interakcję z publicznością, pytając „ Would you like a cup of fly?”. Abstrakcyjne pytanie wieńczy spektakl pełny niedopowiedzień.

Magdalena Mikrut-Majeranek
Gazeta Festiwalowa
11 lipca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia