Film w teatrze

"Wejście smoka. Trailer" - 14. Festiwal Teatralny TEATROMANIA

Sztuka "Wejście smoka. Trailer" prezentowana w ramach bytomskiej Teatromanii posiada metateatralną ramę, gdyż porusza kwestię realizacji filmu. Powstała w oparciu o film "Wejście smoka" z 1973, w reżyserii Roberta Clouse. Jednakże dla kogoś, kto nie widział filmu, układ spektaklu jest niejasny, chaotyczny, niezrozumiały. Postaci zostały nakreślone szkicowo. Wszystko jest tu dane w zarysie. Li, tylko szkic, lecz czyż nie do tego właśnie zobowiązuje konwencja trailer\'a?

Trudno zaszufladkować spektakl „Wejście smoka. Trailer”, gdyż wymyka się klasyfikacjom. Najbezpieczniejszym określeniem będzie work in progress. Idea stworzenia spektaklu streszczającego proces tworzenia popkulturowego trailera do filmu o sztukach walki (?) wydaje się być paranoiczna. Czy to teatr w filmie czy film w teatrze?

W całej swej dziwności, efemeryczności spektakl zaskakuje bogatą i dobrze zakomponowaną, iście filmową scenografią stworzoną przez Małgorzatę Szydłowską. Natomiast dzięki wykorzystaniu multimediów, za które odpowiada Dawid Kozłowski „Wejście smoka. Trailer” można rozpatrywać także w aspekcie nowomedialnym, gdyż obfituje w liczne projekcje i wykorzystanie narzędzi znanych z telewizji. Reżyser użył między innymi techniki blue boksu, a więc techniki obróbki obrazu, polegającej na zamianie tła na dowolny obraz. W jej skład wlicza się także wpisanie aktorów w generowane komputerowo środowisko. Kolor tła bywa zazwyczaj niebieski jak w przypadku „Wejścia smoka” lub zielony, ponieważ wspomniane barwy uważa się za najmniej podobne do koloru skóry. W jednej ze scen Bruce i tajemniczy mężczyzna zlecający mu zadanie biegną w miejscu, a zmieniający się za ich plecami obraz rzutowany na ekranie i przedstawiający chiński krajobraz wprowadza dynamizm i sprawia wrażenie ruchu. Wykorzystano także ekran jako przedłużenie zmysłu wzroku, gdyż w czasie rzeczywistym można na nim oglądać detale niedostrzegalne dla widza siedzącego w dalszych rzędach. Zbliżenia pokazują najczęściej ruchy dłoni bądź najazd na aktorów ukazując ich od pasa w dół (przynajmniej w początkowej fazie spektaklu). Ekran ten służy także do wyświetlenia napisów końcowych, co dodatkowo wzmaga uczucie filmowości spektaklu i stanowi dobre zwieńczenie sztuki.

Do projektu zaangażowani zostali prawdziwi mistrzowie kung-fu, aikido i boksu tajskiego, których skontrastowano z żądnymi medialnej sławy pseudo-herosami. Reżyser dokonał teatralno-filmowej dekonstrukcji mitu męskości, u którego podstaw leży kult siły. Macho znający sztuki walki zostali skontrastowani ze ślimakiem-obojnakiem, gwałcicielem, czy mężczyzną przesadnie afirmującym Bruce’a. Mit męskości został zdekonstruowany. Męskość stała się tematem spektaklu i deprecjonując kwestie genderowe zdecydowanie wyparła kobiecość. Takie określenia jak „Młody Chudy Człowiek Męski”(Mariusz Cichoński), „opalony twardziel” (Dominik Stroka), czy „prawdziwe megasy” (Michał Adamowicz, Robert Karpiński, Marcin Adamowicz,Rafał Simonides, Adam Habib Buratowski, Michał Frosik, Bartłomiej Juda, Kamil Mróz, Jakub Nosiadek, Kamil Zakrzewski) upewniają o akcencie położonym na podkreślenie męskości, a składanym jej hołdem jest artykulacja nazw osobowych zawierających w swej konstrukcji określenia związane ze sferą męską. Kobiety w świecie mężczyzn zostały sprowadzone jedynie do roli służalczej, przedmiotowej. Co więcej, istota „prawdziwej” kobiecości w męskim świecie stałą się symulakrem. Wymieni mistrzowie walk zaprezentowali pokaz swych umiejętności w scenie o zwanej „Ogólna napierdalanka”. Co więcej, kilku performerów zostało ustawionych wzdłuż obszaru przeznaczonego dla widowni, co wywołało ciekawe efekty estetyczne, świetlne, swoistą grę cieni.

Spektakl wyreżyserowany przez Bartosza Szydłowskiego, do którego tekst napisał Mateusz Pakuła szydzi z konwencji kina kultowego, dekonstruuje legendę filmową i operuje pastiszem w celu ukazania mechanizmu mitotwórczości. Przebrzmiewają w nim echa kultowego filmu. W fabułę zostały wplecione medialne klisze. Dramat Brandona oskarżającego ojca o zlecenie morderstwa syna na planie filmu „Kruk” oraz zmistyfikowanie, upozorowanie własnej śmierci po ujawnieniu kazirodczego gwałtu na córce, zamieniono w komedię slapstickową. Żadne z bohaterów nie wzbudza współczucia. Wręcz przeciwnie, dystans do granej roli powoduje, że widownia raz po raz wybucha śmiechem.

Akcja została zogniskowana wokół dwóch tragicznie zmarłych postaci Bruce’a Lee oraz jego syna Brandona, grającego w „Kruku”. Obu łączy tragiczna śmierć. W ich role wcielili się także spowinowaceni Jan Peszek oraz jego syn Błażej Peszek. Postać Bruce’a grana przez autoironicznego i obdarzonego dużym dystansem seniora kreuje zarówno legendę Bruce’a Lee, jak i swoją własną, spychając na drugi plan juniora. Starszy z Peszków bawi się swoją postacią. Charakterystyczne jest nakładanie peruki w momencie, gdy wciela się w postać karateki, która po chwili zdejmuje. Czy i oni mają powtórzyć dramatyczny scenariusz legendarnych członków rodu Lee? Muszą paść ofiarą morderstwa dokonanego w przestrzeni teatralnej fantazji, by historii stało się zadość. Jednakże i tę podniosłą chwilę spektakl wypacza, czyniąc z niej parodię. Brandon miast spektakularnej śmierci, ginie pożarty przez radioaktywnego, zmutowanego ślimaka przypominającego istoty rodem z „Avatara”.

O ile peany na cześć Jana Peszka można odrzucić na bok, gdyż wybitny aktor stanowiący klasę samą w sobie obroni się w każdej sztuce, nawet gdy ma do niej czysto ironiczny stosunek, o tyle warto przyjrzeć się nowym postaciom wykreowanym przez Łaźnię Nową. Prawdziwym odkryciem Szydłowskiego jest Mikołaj Karczewski, student bytomskiego Wydziału Teatru Tańca Państwowej Akademii Teatralnej, znany na Śląsku z projektów realizowanych między innymi w Śląskim Teatrze Tańca. To postać niewątpliwie niejednorodna i wybijająca się. Niepokojąco-intrygująca, z pewnością „jakaś”, wybijająca się od szarego tła „innych takich samych”. Grana przez niego postać niebieskiego Ślimaka Nindża określająca się w kategoriach żeńsko-męskich poprzysięgła zemstę mordercy jego/jej siostry/brata, rozdeptanego/rozdeptanej na chodniku.

Sztuka Szydłowskiego stanowi kolaż luźnych scen, które tworzą zwartą kompozycję jedynie dla kogoś, kto posiada narzędzia filmoznawcze, kogoś, kto widział zarówno „Wejście smoka”, jak i „Kruka”. Choć spektakl upamiętnia fenomenalnego Bruca Lee, wydawać by się mogło, że ta „trailerowatość”, krótkość spektaklu służy wyszydzeniu zarówno filmów dotyczących sztuk walki jak i zdekonstruowaniu postaci-legendy. Reżyser drwi z filmowej konwencji. Ośmiesza kultowy film, którego kultowość każdy jest pewien, ale nikt nie może uzasadnić jej genezy. Natomiast fragmentaryczność można zrzucić na karb współczesnej pomasowej kultury, domagającej się szatkowania dyskursów, podziału narracji na krótkie fragmenty. Reżyser informuje, iż żyjemy w erze trailerów, która rozpościera się na mglistym horyzoncie życia. Uczestniczymy w kulturze remiksu żywo czerpiącej z dziedzictwa przeszłości. Natomiast rzeczywistość adoptując dawne wzorce amputuje zawarte w nich sensy, wprzęgając w treść trywialne dialogi, estetykę seksualnego rozpasania, infantylizację społeczeństwa oraz efekty specjalne.

W końcowej partii spektaklu reżyser stworzył swego rodzaju pętlę polegającą na równoczesnym powtarzaniu przez Bruce’a słów „Uważaj na to, co mówisz”, na które nakłada się wypowiedź Brandona „Nazywam się Kruk i jestem synem Bruse’a”. Zapętlenie to symptomatyczne dla współczesnej sztuki nomomedialnej sugeruje bądź błąd w strukturze przedstawionej rzeczywistości (jak w „Matrixie”, gdzie pętla, będąca deja vu oznaczała błąd pojawiający się w programie) lub koło wiecznego powrotu.

Czym jest „Wejście smoka. Trailer w wykonaniu krakowskiej Łaźni Nowej? Zabawą z konwencją, starciem z legendą, parodią gatunku operującą estetyką kampu, a także komercyjnym widowiskiem, w które wprzęgniętą modne castingi prezentujące gabinet osobliwości marzących o karierze na szklanym ekranie. Cechuje się także rozrzutnością rodem z hollywoodzkich produkcji, bo jakże inaczej można określić wjazd do Chin. A wszystko to okraszone doskonałym acz ironicznym aktorstwem niezawodnego Jana Peszka i nieszablonową kreacją Karczewskiego.

Strzeżcie się dzieci kukurydzy! Ułani zemsty przyrody nadchodzą!

Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny Katowice
28 maja 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia