Flamandzka inwazja

34. Krakowskie Reminiscencje Teatralne

Zapowiadana jako największa atrakcja tegorocznych Reminiscencji "flamandzka inwazja" stała się rzeczywiście atrakcją - za sprawą Needcompany.

Reminiscencjom udało się zaprosić na pierwszy przyjazd do Polski brukselski zespół prowadzony przez Jana Lauwersa. Ich spektakle można było do tej pory oglądać na zamożniejszych niż krakowski festiwalach, np. w Awinionie czy Nowym Jorku. I jak było? Znakomicie.

Pokój pierwszy

Lauwers, reżyser "Pokoju Izabelli", na pospektaklowym spotkaniu mówił, że po wstępnej pracy aktorzy bardzo szybko wchodzą na scenę i publiczności pokazuje się pracę w toku. "Dobry spektakl jest dobry na każdym etapie" - mówił Lauwers. To swobodne podejście do dzieła teatralnego wynika zapewne z tego, że i Lauwers, i wielu z jego współpracowników zaczynało od sztuk wizualnych. Tę swobodę i radość wspólnego tworzenia widać na scenie - "Pokój Izabelli" to spektakl o niezwykłej energii, sytuujący się na przecięciu teatru, performensu, teatru tańca i teatru muzycznego. Nie dość, że aktorzy bez wysiłku balansują między gatunkami, to jeszcze są równie znakomitymi aktorami, jak tancerzami i śpiewakami.

Ale nie to jest w tym spektaklu najważniejsze. "Pokój Izabelli" to opowieść o życiu tytułowej bohaterki (granej przez wspaniałą Viviane De Muynck), starej, niewidomej kobiety egzystującej w wypełnionym egzotycznymi przedmiotami mieszkaniu. Każdy z przedmiotów ma swoją historię (aktorzy brawurowo prezentują co ciekawsze okazy - egipską mumię kota, skamieniały penis wieloryba, naczynko na łzy faraona, kajdany niewolników...). Historię prawdziwą, choć brzmiącą niewiarygodnie. Tak jak życie Izabelli składa się z prawdziwych, choć niewiarygodnie brzmiących historii zebranych przez Lauwersa. Kolekcja też jest prawdziwa, należała do ojca reżysera. 

Izabella, stara, gruba kobieta balansująca na niebotycznych obcasach, wspomina swoje życie, dokonuje obrachunku. Jest sama - pozostali aktorzy wcielają się w fantomy: ojca, matki, kochanków, ale też w lewą i prawą półkulę mózgu Izabelli oraz jej sfery erogenne. Dowcipny, błyskotliwy spektakl powoli nabiera ciemnej tonacji. Głuchy dźwięk gongu odmierza etapy życia Izabelli: śmierć rodziców, szaleństwo wieloletniego partnera, który przeżył wybuch bomby atomowej w Hiroszimie, namiętność do młodziutkiego wnuka i jego tragiczna śmierć w Afryce, w końcu decyzja o sprzedaży kolekcji, która stała się nierozerwalną częścią jej osobowości. Te szalone, piękne, straszliwe, pełne namiętności i cierpienia historie są już tylko wspomnieniem, iluzją, tak jak iluzją było całe jej życie. 

Pokój drugi

Następnego dnia obejrzeliśmy "Balladę o Ricky i Ronnym", spektakl przygotowany przez dwójkę aktorów Needcompany - Annę Sophię Bonnema i Hansa Petera Dahla. Ona napisała libretto - on muzykę. "Ballada" bowiem to musical na dwie osoby, dwójkę mieszkających razem wielkomiejskich singli. Na początku wydaje się, że będzie to ballada lekka i przyjemna - muzyka to delikatny pastisz popowych musicali, tekst utrzymany jest w klimacie nowojorskich filmów Woody\'ego Allena (Ronny przedstawia nam uroczyście Rachel, jedyną przyjaciółkę Ricky - Rachel to torebka). Ale - choć brzmiąca nieustannie muzyka utrzymuje nas w miłym klimacie, a wszystkie dialogi i monologi są śpiewane - Ricky i Ronny zanurzają się w depresję, ich relacja staje się coraz bardziej napięta i pełna wzajemnego okrucieństwa. Pojawia się tajemnicza sprawa dziecka - może nienarodzonego, może umarłego, może znalezionego na ulicy przez Ronny\'ego. Świat dookoła staje się coraz bardziej nieprzyjazny i straszny. "Za oknami pada ludzki śnieg" - śpiewają Ricky i Ronny. I oni (w rysunkowym filmie w finale) staną się tym ludzkim śniegiem, samobójcami: zażyją tabletki i odlecą. 

Garderoba

Drugi flamandzki zespół, Victoria z Gandawy, okazał się znacznie słabszy niż Needcompany. Cóż, reżyserów tej klasy, co Jan Lauwers nie ma wielu - nie tylko w Belgii. Lies Pauwels (reżyserka) i Ben Benaouisse (choreograf) zaproponowali wizytę w garderobie teatru, byśmy wspólnie zastanowili się nad kondycją aktora. Nad granicą między prywatnością a rolą, nad potrzebą nieustannego grania, nad gotowością do wykonywania najdziwniejszych zadań, jakie proponuje współczesny teatr. Ale, choć niektóre sekwencje - zwłaszcza te w wykonaniu Sylvii Camardy, świetnej tancerki i magnetycznej osobowości - były ciekawe, z przedstawienia niewiele wynikało, poza niezbyt odkrywczym stwierdzeniem, że bycie aktorem nie jest sprawą prostą. Zabrakło rzetelnej analizy fenomenu aktorstwa, a także stworzenia silnej wyjściowej sytuacji, od której można by się odbić, pokazując kolejne etapy tworzenia iluzji i deziluzji. No bo cóż wynika z zademonstrowania, że aktor na komendę potrafi pokazać różne stany psychiczne i fizyczne? Albo że wszelka prywatność jest na sprzedaż? Aktorzy zresztą, choć tak niby na luzie i gotowi na wszystko, okazali się bezradni wobec niespodziewanej awarii świateł. Zamiast uruchomić potencjał improwizacji, grzecznie czekali na usunięcie awarii. Luz okazał się udawany, a aktorzy zamknięci w sztywno nakreślonych - i niezbyt intrygujących - postaciach.

Joanna Targoń
Gazeta Wyborcza Kraków
25 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...