Foch na życie

Rozmowa z Szymonem Majewskim

W warszawskim Och-Teatrze zobaczyć można Wieczory fOCHu, czyli autorski, odcinkowy cykl teatralny, oraz sceniczny debiut Majewskiego One Mąż Show. Ten ostatni spektakl powstał na bazie felietonów Szymona Majewskiego, które ukazały się właśnie w formie książki "Życie w pożyciu". Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Zwierciadło w maju tego roku.

Zamieniłeś media komercyjne na teatr Krystyny Jandy, co tam robisz?

- Dostaję tam godzinę piętnaście minut na pokazanie mojego sposobu widzenia świata. Czasami jest to bardzo hermetyczne, ale nie jestem już w mediach komercyjnych. Wcześniejsze programy były wygładzone. Rozwodnione i zbalansowane grepsem, który miał trafiać do większości. Musiały brać pod uwagę to, że ktoś może nie odlecieć. "Wieczory fOCHu", to dla mnie niemalże orgazmiczne przeżycie. Gdy czujesz, że coś Ci wychodzi, wtedy zaczyna budować się energia. Jednak do tego potrzebni są inni ludzie. Zaczynasz się rozgrzewać, wytwarza się odpowiednia temperatura i pojawia się niesamowite flow. Wspinasz się na poziom, który Cię niesie, a inni podążają za Tobą. To zaproszenie na wspólny lot. Czasami udaje mi się na sto procent, czasami w jednej trzeciej i zaczynam wszystko od początku. Energia musi się budować stopniowo. Ludzie są wtedy świadkami autentycznego przeżycia. Są jego częścią.

Badania TNS OBOP pokazują, że najbardziej lubimy żarty sytuacyjne. Absurd ceni tylko 8% Polaków, a Ty opierasz się głównie na absurdzie. Co nam daje absurd?

- Absurd i abstrakcja to moje lekarstwa. Podobno jedyne, które nie mają skutków ubocznych. Nie nauczę miłości do absurdu, ale jestem w stanie poszerzyć czyjąś percepcję odbioru. Niektórzy podążają intelektualnie za puentą, inni za energią. Mam pewien rodzaj energii, w którą ludzie po prostu wchodzą. Tak jak na koncercie rockowym, gdy odbieramy muzykę instynktownie. Rodzaj wrażliwości, niekoniecznie związanej z tym co lubimy albo słuchamy na co dzień. Mimo to zaczyna nas poruszać. Nagle coś chwyta i powoduje, że zaczynamy tańczyć.

Moim wrogiem są wszelkie fokusy, próba badania i analizy moich występów. Ludzie mnie lubią, ale często nie rozumieją poczucia humoru, który prezentuje. To mnie zaskakuje, bo z reguły niezrozumienie budzi w ludziach agresję. Zdarza się, że dotykam granicy absurdu, wtedy już zupełnie nie wiadomo o co chodzi. W takich momentach maksymalnie odsłaniam siebie. Czasem czuję się jakbym uprawiał seks na żywo. Balansuje na cienkiej granicy. U niektórych widzę przerażenie. Co ten facet robi, czy na pewno jest stabilny. Może trzeba podać mu jakieś leki. To jest rollercoaster.

Co to właściwie jest, stand up, improwizacja, monolog satyryczny?

- Nie mogę tego porównać do formy stand up, tam żarty zna się na pamięć. Nie jest to też monolog, który też jest wyuczony. Najbliżej mi do improwizacji, za każdym razem pokazuję coś nowego - co miesiąc wchodzę z innym materiałem. Czasami jest mi nawet żal się z tym rozstać. Robię materiał na dwa wieczory, a potem zmiana. Sam to wybieram i interpretuję. Prezentuję humor w wersji saute, nie zastanawiam się nad formą.

Szymonowa wizja Polski i reszty świata.

- To co mam, to kilka punktów wyjścia. Aktualne tematy, które mnie obchodzą, denerwują, z którymi się nie zgadzam. Uważnie obserwuję i komentuję to, co się dzieje w Polsce. Rozgrzewam się i nagle zachodzi jakiś wgląd, przepięcie, zaczyna się iskrzenie. To się dzieje jakby poza mną, tak po prostu. Nagle pojawiają się słowa. Jeżeli ktoś chciałby doznać Majewskiego, zobaczyć jego świat poprzez humor, to w Och-Teatrze pokazuję całkowicie siebie. Oczywiście gram pod ludzi, jestem uważny na ich reakcje i wracam do tego za czym podążają. To mnie niesie. Moment, w którym zaczynam czuć, że mi wychodzi, graniczy z czymś niesamowitym. Zupełnie przypadkiem trafiłem do miejsca, które mi na to pozwala.

Dla mnie to też pewien rodzaj psychodramy. Mówię o wszystkim czego doświadczyłem i doświadczam. Mam już za sobą pewne przeżycia i o tym chcę opowiadać. Nie mam budżetu na filmy, więc robię to w teatrze. To też forma terapii, zamiast wchodzić we frustracje domowe, piszę raz na miesiąc tekst do "One Mąż Show", gdzie opowiadam o swoim małżeństwie i odreagowuję złe emocje.

Krystyna Janda twierdzi, że śmiech jest terapią, którą każdy może sobie przepisać na własną rękę. W psychologii nazwano to gelontologią. Śmiech dotlenia, relaksuje, usuwa stres i redukuje ból.

- Przeżycie każdej z osób jest inne. Ludzie śmieją się, płaczą ze śmiechu, inni siedzą nieruchomo. To mnie trochę stresuje, nie jestem w stanie przewidzieć ich reakcji. Dzięki temu dostaję jednak dużo mocniejsze wrażenia, niż miałem przez te wszystkie lata wcześniej. Po drugiej stronie nie stoi kamera z trzy milionową widownią, ale prawdziwi ludzie i ich przeżycia. Na świecie tego rodzaju show nagrywane są razem z żywo reagującą widownią, w Polsce to niemożliwe. Nikt nie ma czasu, a Ci którzy są "wynajmowani" śmieją się w nieodpowiednich momentach. Licea są znudzone, w trakcie nagrań odrabiają lekcje, śpią albo spadają z krzeseł. Ja potrzebuje widzieć ludzi i zrozumienie w ich oczach. Cudowne jest to, gdy widzisz, że ludzie dali Ci się uwieść.

Jak na koncercie, za każdym razem nowa energia, nowa publika i osobiste przeżycie. Czasami uderzysz w fałszywy ton, czujesz, że trochę pogrywasz, ale potem wchodzisz na odpowiednie tory i jesteś w stanie zrobić wszystko. Zedrzeć z siebie ubranie. Czasami nawet klnę. Zauważyłem to dopiero, jak puściłem kilka swoich odcinków do internetu. Nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Ile to kosztuje? Fizycznie i emocjonalnie.

- Mój pot i łzy. Jestem wstydliwy, wstydzę się naprawdę wielu rzeczy. Nie jestem też pewien tego, na ile to co robię, robię dobrze. Za każdym razem przed występem przechodzę autentyczną walkę z samym sobą, mam potworną tremę. Przed pierwszym "Wieczorem fOCHu" miałem pustkę w głowie, zupełnie pomieszałem tematy. W trakcie musiałem zejść ze sceny, posiedziałem chwilę na zapleczu i dopiero wróciłem. Niewielu zorientowało się, na ile gram, a na ile to, co robię dzieje się na prawdę. W "One Mąż Show" mniej więcej znam tekst. Tam jak widzę, że coś nie wyszło, tłumaczę sobie, że ludzie tego nie zrozumieli. "FOCH" jest bardziej wydarzeniem rockowym, tutaj chodzi o energię. Po każdym występie oczyszczam się jak po dobrym orgazmie.

Na scenie szukam pewnej wariacji na temat Majewskiego, Majewskiego odważnego, Majewskiego innego. Tutaj daje sobie prawo do bycia chłopcem. Odnajduję w sobie nygusa, którym byłem sprzed wielu lat. Może to jest moje ego artystyczne, ale tam mogę być sobą. Wracam do pierwotnej mocy, do wspomnień, biegania po lesie, opalania się nago bez poczucia wstydu, pierwszego piwa. Do ogniska harcerskiego, gdzie byłem zastępowym w Dzikach, czyli 16. Warszawskiej Drużynie Harcerzy.

Każdy w harcerstwie miał swoją drewnianą laskę, służyła nam do budowy namiotu, albo obrony przed dzikimi zwierzętami. Pamiętam jak pewnego dnia drużynowy poprosił, żeby każdy zastęp przygotował różne zastosowania dla takiej laski. Miałem wtedy 16-lat i to był moment, gdy się otworzyłem. Wymyśliłem wtedy ponad sześćdziesiąt możliwych zastosowań. Potem w formie scenek prezentowałem je wszystkim przy ognisku. To był ten czysty moment i moja bezpieczna baza - do tego wracam.

Po przedstawieniach zostajesz dłużej na oklaski, twierdzisz że tak Ci radził psycholog.

- Chodziłem i chodzę do psychologów. Podobną ilością wizji i interpretacji zamęczam też siebie. Zawsze miałem nadmiar pomysłów. Wydawało mi się, że ciągle muszę się w tym ścigać. Codziennie mam wrażenie, że mógłbym zrobić coś jeszcze lepiej.

W jakim momencie buduje się warsztat, gdy nie musisz już czerpać z siebie i swoich emocji. Pojawia się na scenie taki automatyczny włącznik bezpieczeństwa?

- Mam wypracowane wytrychy, które pozwalają mi wywołać śmiech u ludzi, ale najlepszy jest moment, gdy sam zadziwiam siebie. Mam problem z ocenianiem, to mnie gasi, nie lubię się konfrontować z masowymi gustami. Mam wewnętrznego krytyka, który nieustannie mnie ocenia, to mi wystarczy. Chciałbym mieć swoją działkę, gdzie bawię się bez ograniczeń. Pokazuję ludziom tematy, które mnie wkręcają, nazwy firm czy miejscowości. Tylko kogo interesują takie rzeczy? A mnie to śmieszy i daje od razu pretekst do całej serii opowieści. Widzę postać mieszkającą w Mierżączce czy Kurejwie. Potem widzę kolegę z Józefosławia. W głowie od razu pojawia mi się cała dyskusja między nimi. Nieustannie obserwuje ludzi i ich zachowania. Teksty robotników, murale, nazwy ulic, wszystko co mnie otacza. Nie śmieszą mnie gotowce, kawały w stylu Polak, Rusek i Niemiec. Bawi mnie tu i teraz.

Satyra polityczna była główną rozrywką w czasach PRL. Dzisiaj dowcipy polityczne podobają się nielicznym. Przez jakiś czas funkcjonowały jeszcze wraz z dojściem do władzy PiS, by niemal zniknąć za czasów Platformy. Od października jest szansa na to, że odrodzą się kabarety.

- Prawica jest bardzo poważna i to prowokuje. Jednak ludzie nie lubią, gdy śmiejemy się z ich wyborów. Śmiech uznaje się za atak, a to tylko oswajanie. Terapia. Zawsze można też pokazać ciekawe przygody Komorowskiego z żyrandolem. Przy okazji wyborów zamieszczałem nawet filmiki "Dzień z życia kandydata", po czym od razu dostałem propozycję wsparcia komitetu Dudy. Na pewno denerwuje mnie jednostronna nagonka, zawsze wtedy pojawiają się u mnie kontrargumenty. W tym akurat blisko mi do Kukiza, jestem antysystemowy. O ile on też jest

W Polsce nie żartuje się z pewnych tematów: Katynia, Oświęcimia i Kościoła. Abelard Giza, lider Kabaretu Limo, został ukarany za żart o papieżu. Dlaczego Monthy Python może?

- A ja nie potrafię, nie jestem w stanie. Od razu widzę moją mamę czy dziadka, którzy byli wierzący. W dodatku jestem patriotą, mój dziadek bronił barykady, zaraz obok miejsca gdzie teraz siedzimy. Zresztą ten sam dziadek, chcąc wyprosić gości z przyjęcia, wręczał im do ręki kamień. Warto przeprowadzić takie badania, nad dziedziczeniem i poziomem preferowanego absurdu w humorze. Ciekawe w jakim stopniu jest to genetyczne.

Ostatnio przeprowadzono światowe badania na temat kreatywności, okazało się że dramatycznie spada wraz z wiekiem i edukacją w szkole.

- Na mnie edukacja nie wpłynęła. Nie naruszyła mojego klosza ochronnego. Zawsze robiłem wszystko po swojemu. Urodziłem się pierwszego czerwca, w Dzień Dziecka, to jest symboliczne. Chcę wracać do tego czasu, jak najczęściej. Ostatnio poszedłem do lekarza. Brzmi trochę jak początek żartu, ale poszedłem tam z poważną sprawą, z przepukliną. Na odchodne lekarz powiedział, że z wiekiem będzie coraz gorzej. A ja tak nie chcę. Moje wieczory fOCHu są niezgodą na ten świat. Na starość, na choroby, zdrady czy zło. Wracam tym samym do pierwszego ogniska harcerskiego i chciałbym, żeby inni byli tam ze mną. To są pewne wycinki doświadczenia sprzed lat.

Podobno już 10 minut śmiechu dziennie przez 40 dni, bez ani dnia przerwy, jest w stanie wpłynąć na nasze pozytywne podejście do życia.

- Humor jest u mnie instynktowny. Jak dziecko, które ssie pierś matki. Chciałbym, żeby ludzie przychodząc na moje spotkania, odczuwali pewien rodzaj oczyszczenia emocjonalnego. Doświadczyli tego samego żaru, który siedzi w mojej głowie. Sam uwielbiam Woodego Allena, jego paranoje i opowieści o psychoterapiach. On mówi o moim świecie, o wszystkich nerwicach i męskich zahamowaniach. Na scenie też o tym mówię, o xanaxach i lekach, które sam brałem. Chciałbym, żeby to było prywatne spotkanie ze mną. Zapraszam do swojego domu, gdzie ludzie są świadkami mojej prywatnej odsłony. Jestem tam nagi, na granicy peep show. Trochę jak Jacek Poniedziałek u Warlikowskiego.

Dlaczego oczyszczający jest śmiech, a nie płacz?

- Gdy byłem dzieckiem, właśnie w ten sposób dawałem szczęście mamie, rozśmieszając ją. Przez większość życia, miałem w domu bardzo smutną mamę. Podchodziłem i podnosiłem jej kąciki ust do góry. Sam byłem za chudy, za wysoki, miałem krzywy zgryz. Humor, to jedyna broń jaką znalazłem na życie.

Swoją książkę zaczynasz od słów "jak nie być tam, gdzie się jest". To klucz do tego, czym się zajmujesz?

- To zbiory felietonów o moim małżeństwie. Nie buntuję się w domu, buntuję się w piwnicy pisząc felietony. Można zaczarować szarą rzeczywistość i zrobić z tego zabawę. To może stanowić wartość dla innych osób. Oczyszczam się z emocji i jednocześnie daję ludziom wzorce, z którymi mogą się utożsamiać.

Gorzej wychodzi mi praca z trudnymi emocjami, uciekam od zła, bólu czy strachu. Do tej pory nie jestem w stanie obejrzeć filmów Herzoga. W dzieciństwie widziałem pięć odcinków serialu "Janosik" z Markiem Perepeczko. Świadomie pominąłem ostatni odcinek, gdzie główny bohater ginie. Nie chciałem do tego dopuścić. Dlaczego Janosik musi umrzeć. Zaczaruję, nie ma tego. Jeden jak Smarzowski patrzy w dół, drugi jak Majewski patrzy w górę.

Warto też patrzeć przed siebie. Wypierając fakty opóźniasz moment zderzenia z rzeczywistością. A ona istnieje.

- To chcę przekazać w fOCHu. Przyznaję, życie to nie urlop, ale żeby tak od razu bez spadochronu. Jeżeli coś nas uwiera, wygenerujmy z automatu przestrzeń do humoru, która rozciągnie się na dłużej. Tak jak na jodze, im dłużej trwa czas relaksu po ćwiczeniach, tym lepiej się czuję.

Moja książka naładowana jest pozytywnymi emocjami. Nie napisałbym jej, gdybym się z moją żoną rozstał. To terapia i zdalne sterowanie związkiem. Może ona to zacznie czytać i kiedyś się trochę podreguluje. Bo piszę głównie o żonie. O tym, że jest inna niż ja, jest mocną osobowością. Ja jestem kompletnie rozstrzelony na kawałki. Taka lekka zemsta pantofla i zarabianie na swoich traumach. Nawet gdybyś był Spidermanem i uratował jej życie, to skrytykuje Twoje rajtuzy. Serce, które kocha też bije.

Martyna Harland
Teatr dla Was
1 lipca 2015
Portrety
Szymon Majewski

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia