Francuzki nie istnieją

rozmowa z Dorotą Lulką

Wywiad z Dorotą Lulką, aktorką Teatru Miejskiego w Gdyni

HTML clipboardDorota Lulka: Nie, syn był, jako 7-letnie dziecko ze szkołą, do której uczęszczał.

Nazywała się ta szkoła z poznańska :”Łejery”i miała profil artystyczny.

KW: Pamięta coś jeszcze z tej wycieczki?

DL: Pamięta sporo. Najczęściej mówi teraz, że najdalsze podróże, jak do tej pory, przypadły mu na lata, gdy nie był w stanie ich docenić. Może w dorosłym życiu do nich powróci.

KW: Ile lat ma Pani syn?

DL: Michał ma 25 lat.

KW: Z czym się kojarzy Pani Paryż? Ma Pani jakieś wyobrażenia?

DL:Dziś myślę o Paryżu jak o każdym wielkim europejskim mieście, a moje wyobrażenie byłoby raczej projekcją Paryża przedwojennego. Wtedy faktycznie był miejscem wyjątkowym, Przebywali tam: Ernest Hemingway, jak twierdzą niektórzy, z powodu bardzo korzystnego kursu dolara; Pablo Picasso, bo było tam bardziej interesująco niż w jakiejkolwiek mieścinie w Hiszpanii; Igor Strawiński, bo nie miał ojczyzny, do której mógłby powrócić, a także James Joyce, bo w jego ojczyźnie pisarze byli sądownie ścigani za bluźnierstwa. Tak więc w tym Paryżu przebywali różni ludzie ze względu na tolerancję, walory towarzyskie, kursy walut dostępność alkoholu, czy subtelność mody. Wolę myśleć o takim Paryżu, dzisiejszego nie znam.

KW: Co Pani lubi francuskiego, pochodzącego z Francji, np. jaką muzykę?

DL: Lubię bardzo kuchnię francuską, te wszystkie lekkie potrawy. Jest taka przyjemna, niezbyt oblana tłuszczem; aczkolwiek nie gardzę kuchnią polską. Co lubię jeszcze francuskiego? Lubię słuchać języka, chociaż go nie rozumiem. W teatrze mamy eksperta od francuskiego, Sławka Lewandowskiego, kolegę, który jest aktorem, lecz również romanistą. Na moją prośbę czasem czyta mi francuskie teksty i objaśnia albo uczy wymowy , często tłumaczy, a że akcent ma znakomity, mogę go słuchać godzinami. Mam też w swoich zbiorach słuchowisko, które nagrała Edith Piaf, napisane specjalnie dla niej przez Jeana Cocteau, zatytułowane„Piękny nieczuły”. Ona nie tylko fantastycznie śpiewała, wspaniale też interpretowała tekst mówiony. Lubię sobie tego posłuchać.

KW: Z jakimi cechami kojarzy się Pani typowy Francuz?

DL: Wolałabym mówić o Francuzce, bo mówiąc o Francuzie, mówiłabym o wadach, a nie o zaletach i nie wiem, skąd to uprzedzenie. Mówiąc Francuzka, mam przed oczyma Catherine Deneuve, więc kobietę wyjątkową, elegancką, niosącą w sobie jakąś tajemnicę, inteligentną i niejednoznaczną. To jest oczywiście stereotyp, jak wiadomo, nie występujący w naturze. Tak więc Francuzki nie istnieją.

KW: Jakie cechy przypisałaby Pani Edith Piaf?

DL: Edith Piaf była osobowością, której przylepiono zbyt wiele etykietek. Wydaje mi się, że niektóre bardzo krzywdzące. Przeczytałam wiele różnych publikacji na jej temat. Jedną z nich była chyba również lekturą Pam Gems przy pisaniu scenariusza do sztuki, w której gram w teatrze. To widać wyraźnie przez osobę Toine, z którą autorka tej książki się utożsamiała. To była pierwsza książka, którą przeczytałam i dzięki której zrozumiałam, że życie Edith Piaf było wyjątkowo bolesne. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że książka ta nie mówi całej prawdy. Sama Edith Piaf napisała kilka wersji swojej autobiografii, wpędzając w rozpacz biografów. No cóż, po prostu dała wyraz temu, jak chciała być postrzegana. Natomiast w przypadku innych autorów, uważam, że chcieli się ogrzać w blasku jej sławy. Tak to jest, że kiedy umiera ktoś sławny, nagle osoby, które były jej ledwie znane, mienią się przyjaciółmi od serca. Ciekawym biografii Edith Piaf mogłabym polecić książkę Zdzisława Szczotkowskiego, który próbuje wszystkie fakty z jej życia uporządkować, wyważyć i sprawdzić ich wiarygodność. To jest najrzetelniejsza publikacja, z jaką się spotkałam. Była też książka Joanny Rawik („Ptak smutnego stulecia, Edith Piaf” – przyp. red.), więcej może mówiąca o jej autorce niż o Piaf. Pani Joanna Rawik jest wybitną pieśniarką , jej punkt widzenia na pewno jest cenny i ciekawy.

KW: Czy to, co Pani wie o Edith Piaf, ma wpływ na śpiewanie?

DL: Jak śpiewam, to może nie, ale jak gram, to owszem, ponieważ jak powszechnie wiadomo, jest tylko jeden sposób napisania słów „tak” lub „nie”. Powiedzieć te słowa można na milion sposobów i wiedząc to, co wiem, miałam swój cichy plan w odniesieniu do przedstawienia. Sporządziłam równoległy scenariusz do tego, co napisała Pam Gems, co chciałabym zagrać, w której scenie; co bym chciała schować, a co wydobyła na plan pierwszy autorka. Niektóre sceny udało mi się w porozumieniu z reżyserem (Janem Szurmiejem – przyp. red. ) zmienić. Na przykład była taka scena, kiedy koncert w paryskiej Olimpii jest przerwany wiadomością o wybuchu wojny. I wtedy Edith śpiewa, to znaczy próbuje się przebić przez konferansjera, który opowiada tę Hiobową wieść. W egzemplarzu Pam Gems była to piosenka aliantów: „Halo, słoneczko świeć nam świeć…” Poprosiłam reżysera i on zgodził się, aby zaśpiewać początek „Marsylianki”. Autorka sztuki jest anglojęzyczna i to również ma swoje konsekwencje .W dialogu, opisując zalety Yves Mountanda, Piaf mówi, że ma ileś tam stóp wzrostu, nie używa systemu metrycznego. W tym momencie Pam Gems jako autorka wydała mi się podejrzana i zaczęłam sprawdzać rzetelność faktów, które przedstawia w sztuce. Niestety, nie wszystko mogłam zmienić. Może czasem lepiej, gdy jest pięknie niż prawdziwie?

KW: Jaka jest interpretacja piosenek Edith w przedstawieniu po 5. latach grania? Inna?

DL: Byłoby dobrze, gdybym mogła powiedzieć, że przez te 5 lat interpretacja piosenek w teatrze uległa zmianie. Pewnie by tak się stało przez tę moją dążność do nieustannego ulepszania czy pokiepszczania różnych rzeczy. Jestem osobą, która jeżeli bywa zadowolona, to przez chwilę, a potem znowu coś kombinuję. Zmieniła się minimalnie, ponieważ bardzo mocno jestem zobligowana nagraniami, gotowymi podkładami. One mają określone tempo, klimat i nic już z nimi nie da się zrobić. Jeżeli utwór ma trwać 3 minuty, to on będzie trwał 3 minuty, niezależnie od tego, jak chciałabym go przyspieszyć, czy jak mnie emocje poniosą. Być może właśnie dlatego, że z tą taśmą coraz trudniej mi się dogadać w kwestii zmian, tak radośnie przyjęłam propozycję Pawła Nowaka dotyczącą wspólnej pracy. Mogłam na nowo spotkać się z tymi utworami. W teatrze, jeżeli jest piosenka „Brawo dla klauna”, to wiadomo, jaką pełni funkcję: ma w pewnym momencie pokazać uzależnienie Piaf od narkotyków, jej cierpienie i brak formy w tej życiowej chwili. Na koncercie, na płycie wszystkie te okoliczności nie mają znaczenia.

KW: Odkryła się Pani bardziej na płycie? Miała Pani przestrzeń dla siebie?

DL: Na pewno miałam przestrzeń dla siebie, miałam możliwość pokazania tego, co dojrzało we mnie przez wielokrotność wykonywania tych utworów. Za każdym razem coś tam wpada do głowy. Poza tym szalenie inspirująca jest praca z Pawłem, szalenie. To jest fantastyczny muzyk. Doskonale orientuje się w stylach, w tym smaku francuskim. On, w przeciwieństwie do mnie, był w Paryżu. Gra bardzo stylowo, aczkolwiek odczuwa pewien niedosyt, wspominał o tym niejednokrotnie. Paweł jest wirtuozem i tutaj, w tym naszym ansamblu, w tym temacie nie może wykazać wszystkich swoich możliwości i swoich niebywałych umiejętności. Nie ma na to materiału. Dlatego w „Padam, Padam”, „Niebo na Paryżem” i „La vie en rose” są fragmenty muzyczne, gdzie umieściliśmy improwizację Pawłową. To jest żywe granie, coś więcej aniżeli ten podkład, który brzmi w teatrze.

KW: Chcecie zrobić coś jeszcze wspólnie?

DL: Na razie wydaliśmy płytę. To się stało w grudniu i musimy ochłonąć, jeszcze troszkę koncertów pograć. Ja już myślałam o pewnym projekcie, ale Paweł, który jest rozsądniejszy, doradza spokój. Ja mam nadzieję, ze nasza współpraca na tym się nie skończy.

KW: Kto zajmuje się promocją płyty i koncertami?

DL: Paweł. Jest nieoceniony. Ja nie wiem, jak można łączyć w sobie tyle talentów. Ja nie mam do tego głowy, pokręcę, pomylę daty. Jestem nieskończenie mu wdzięczna, że bierze to na siebie, wydaje się, że bez specjalnego trudu. Nie traci cierpliwości.

KW: Co dalej? Będzie Pani grała w „Fantazym”, w filmie.

DL: Idalia w „Fantazym” w reżyserii Piotra Cieplaka to najtrudniejsze zadanie w moim aktorskim życiu. A co do filmu, to tutaj, na Wybrzeżu, będzie kręcony „Czarny czwartek” i zapewne każdy z kolegów jakąś drobną rolę otrzymał, ja również. Zagram sąsiadkę bohaterki. Mam też stale propozycję wyjazdową, która jest bliska mojemu sercu. W Teatrze na Woli gram „Kompozycję w błękicie” Ingmara Villqista, obok Ewy Szykulskiej i Marcina Trońskiego. To jest spektakl, o którym mogę powiedzieć, że jeżeli chodzi o moją rolę, to dojrzewa. Podczas ostatniej edycji byłam prawie zadowolona.

KW: Jest Pani kobietą bardzo ambitną?

DL: Nie wiem. Jestem osobą bardzo wybrzydzającą, może tyle.

KW: Bardziej myśli Pani o przyszłości w kategoriach muzycznych czy scenicznych?

DL: Ja w ogóle nie myślę o przyszłości. Wydaje mi się, że przyszłością będzie jakaś szybka emerytura.

KW: Co na tej emeryturze?


DL: Spacery nadmorskie, słońce. Tu się pięknie mieszka, w Gdyni. To wymarzone miejsce na pogodną starość. Myślę, że wreszcie będę miała czas przeczytać to, na co nie mam czasu teraz albo wziąć się za naukę języków.

KW: A co z Pani hiszpańskim?

DL: No właśnie, moja niespełniona miłość. I jeszcze angielski. Gdybym miała więcej samodyscypliny…Na dni wolne mam zawsze ciekawy plan. Zobaczyć jeden film w oryginale, np. „Colour of magic” na podstawie Terry\'ego Pratchetta, żeby się osłuchać z angielskim, potem zakończyć wreszcie pracę nad kasetą 11 „Espanol para ti…” z kolejnymi czasami, które nie są do zrozumienia, potem pójść na basen. W końcu w pierwszej kolejności jest pływanie, a po tym, to się śpi…i wszystkie plany biorą w łeb. Czekam na wynalazek skutecznej nauki przez sen.

KW: Dziękuję za rozmowę.

DL: Dziękuję bardzo.

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świetojanska1
9 lutego 2010

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia