Fredro czyli Fredro
"Mąż i żona" - aut. Aleksander Fredro - reż. Marcin Sławiński - Teatr im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie - Scena Zamek Kazimierzowski w PrzemyśluMajstrując przy Fredrze, można tylko zepsuć. Rytm wiersza, dynamikę scen, klarowność barwnych postaci. Jeśli Fredrę zostawić w spokoju, świetnie obroni się sam. Sławiński wbrew pozorom łatwości Fredry, miał zadanie trudne. Choćby tylko dlatego, że u Fredry, fraza w mówieniu bywa to długa, to krótka, a bez względu na te, czy inne cechy stylu - jest to od zawsze krystalicznie piękna i diamentowo skrząca się poezja, która ma swój niezwyczajny rytm.
To wymaga szczególnej wrażliwości od aktorów i językowych predyspozycji, które umożliwią im zrozumiałe dla widzów mówienie tym wierszem. Od inscenizatora, jeszcze nieustępliwie konsekwentnego parcia na cienkie szkło subtelności języka Fredry, w celu możliwie najlepszego przekazania ze sceny współczesnej widowni.
Sławiński, już tylko samym językiem Fredry przykuwa uwagę widzów. Ściśle wiążąc to, z dynamiczną akcją i czytelnością postaci. Od aktorów, z których każdy tworzy wyrazistą postać z charakterem i robi to do niej z dystansem, nie można oderwać oczu i na sekundę zaprzestać słuchania. Sam tekst też płynie i jakby sam unosi się w powietrzu. Słuchać, i tylko słuchać, to już wielka przyjemność, a chcąc nadążyć za pełnym zrozumieniem słów, słuchać trzeba uważnie, nie robiąc nawet drobnych przystanków.
Dagny Mikoś, opatruje Elwirę przekorną kokieterią i zabawnie usiłuje nie eksponować kobiecych atutów, z których, tak postaci, jak swoich, doskonale zdaje sobie sprawę. To rola perfekcyjnie dopracowana w drobiazgach. Emanuje z niej radość mówienia Fredrą i grania Elwiry lekko, i intymnie mrużąc oko - w tej wyśmienicie napisanej dialogowo komedii Fredry, w której wszyscy nawzajem się kochają i zdradzają.
Męża Elwiry - Wacława, Karol Kadłubiec gra z poczuciem kostycznej godności, co zabawnie kryje obłudę i wiedzę o fałszywej postawie żony. To Wacław, zewnętrznie silny, wewnątrz tchórzliwie słaby, zabiera zwłaszcza pewnie taką jak on, męską część widowni, w podróż po świecie swoich małżeńskich perypetii, swojej żony Elwiry, ich przyjaciela Alfreda i pokojówki Justysi. Kadłubiec, jako Wacław, świetnie odnajduje się w sytuacjach, jakie stwarza mu Fredro, a które od zawsze są aktualne, bo związane z miłością/niemiłością.
Kacper Pilch - Alfred, z perfekcją tworzy tę pozornie zabawną postać, która zdaje się kierować w życiu jedynie męską żądzą i tupeciarsko odnajduje w każdej sytuacji. A smutne zakończenie gry z Elwirą, uważa za chwilę, która szybko minie. Pilch gra Alfreda szybko, na granicy przerysowania, czego jednak z wyczuciem unika. To świetna rola, ze skrywanym dramatem w środku postaci - o cechach kabotyna, który żyje pasożytniczo na cudzy koszt, bo inaczej nie umie.
Postać służącej Justysi, Paulina Sobiś ambitnie i konsekwentnie wyprowadza z planu drugiego na pierwszy - to ktoś, kto nie tylko strzepuje kurz ze ścian, ale chce i aktywnie uczestniczy w intymnej grze czworokąta. Aktorka z talentem buduje tę postać z cech fałszywej skromności, skrywanej przebiegłości i siły charakteru. Justysia, z upodobaniem uprawia grę pozorów, czym obnaża jedynie słuszną moralność i choć ma wady, jest sumieniem dla innych uczestników tej gry.
W ich tle, Kamerdynera, który samą obecnością komentuje zdarzenia, starannie gra Stanisław Twaróg.
Skrótowa scenografia Wojciecha Stefaniaka, szczególnie kostiumy Weroniki Krupy, sytuują akcję sceniczną w czasie, który jest niekoniecznie czasem Fredry.
Słusznie, bo całość, jest także ironią z nas, współczesnych, którzy żyjemy przecież w świecie wszechobecnej obłudy.