Fredro współcześnie, czyli kto komu ręki nie poda
"Zemsta" - reż. Waldemar Śmigasiewicz - Och-Teatr w WarszawieChociaż Aleksander hrabia Fredro napisał "Zemstę" w dziewiętnastym stuleciu, dziś, oglądając ją na scenie, ze zdumieniem dostrzegamy, iż jest to całkiem współczesna komedia, czasem z łagodnym humorem, a momentami ostro wytykająca nam Polakom nasze wady i przywary.
Ten najznamienitszy komediopisarz okresu polskiego romantyzmu, bajkopisarz, poeta, pamiętnikarz, niezwykle wyczulony na realia życia codziennego, świetny obserwator nie starzeje się ani krztyny. Spory, waśnie, zacietrzewienie w awanturach o rzeczy błahe, wydają się żywcem wyjęte z naszego obecnego polskiego podwórka. Najlepszym dowodem na to zamieszanie oraz hałas wokół spektaklu granego w Och-Teatrze. Co tam jubileusz, cóż aktorstwo - ważny strój szefowej Polonii, smycz i piesek. Napaści krytyków, spory z jednej i drugiej strony - o drobiazgi. I próżno liczyć na to, że kiedykolwiek sprawcy tych waśni podadzą sobie ręce na zgodę. Jak u Fredry właśnie, który miał i wciąż ma rację pisząc: Wprzódy słońce w miejscu stanie!
Prędzej w morzu wyschnie woda,
Nim tu u nas będzie zgoda.
Pomysł utworu narodził się, gdy Fredro, po zaślubieniu Zofii Skarbkowej otrzymał w posagu m.in. połowę starego zamczyska w Odrzykoniu. Przeglądając stare papiery i akta archiwalne natrafił na ślad dawnego sporu, który toczył się między właścicielami dwóch części zamku. Długie i zażarte kłótnie zakończyły się po latach z górą trzydziestu, małżeństwem młodego Firleja z Zofią Skotnicką. Akcja "Zemsty" dzieje się w ciągu jednego dnia, w dwu częściach starego zamczyska, na zmianę w domu Cześnika Raptusiewicza i Rejenta Milczka. Jeden z bohaterów jest zadufanym w sobie gwałtownikiem, drugi - przebiegłym obłudnikiem. Między ich domami znajduje się przedmiot sporów - mur graniczny, który Rejent każe budować, a Cześnik burzyć.
Całość jest u Feredry niezwykle zwarta i dynamiczna, utwór nie ma momentów statycznych i nużących. Tak doskonale przygotowany materiał literacki wymaga dobrej reżyserii i wytrawnych aktorów, by na scenie ukazać wszystkie zalety świetnie napisanej komedii, przemówić do widowni, rozbawić i skłonić do przemyśleń. Waldemarowi Śmigasiewiczowi w Och-Teatrze udało się to wszystko osiągnąć dzięki pracy aktorów zaangażowanych w tworzenie spektaklu, na który publiczność czekała niecierpliwie i z życzliwą ciekawością. Nie zawiodła się! Scenografia jest skromna, niemal schematyczna. Zamiana muru na rozpadający się płotek dodatkowo tylko podkreśla ubóstwo charakterów i błahość zatargu - również przywodząc na myśl wszelkie waśnie toczące się obecnie wokół nas. Na scenie galeria soczystych, oryginalnych postaci, rodem z dworku szlacheckiego. Czesław Miłosz trafnie nazwał twórczość Fredry "komedią temperamentów", a reżyser warszawskiego przedstawienia umiejętnie to uwypukla. Język utworu to perła sama w sobie. Swobodnej i żywej mowie doskonale służy miara wierszowa - ośmiozgłoskowiec, który w "Zemście" płynie gładko, pozbawiony jakiegokolwiek przymusu i rygorów, miły dla ucha widza. Jest jędrny i giętki, zgodny ze składnią języka potocznego. Aktorzy doskonale potrafią wykorzystać jego bogate, wewnętrzne zróżnicowanie stylistyczne, odpowiadające charakterom postaci komedii. Znają - co wyraźnie widać - wszelkie niuanse języka Fredry, bawią się tekstem, smakują go, a granie postaci najwyraźniej sprawia im przyjemność, co przekłada się na barwność tworzonych kreacji.
Wiktor Zborowski, który znakomitą rolą Rejenta świętuje 40-lecie pracy artystycznej, gra z klasą, z przekonaniem uwypuklając cechy swego bohatera, jego obłudę i egoizm. To krętacz i szczwany lis odziany w szaty świętoszkowatości. Jego donośny głos, stonowany acz wyraźny, charakterystyczna gestykulacja dopracowanych ruchów budzą aplauz publiczności. Cezary Żak w roli Cześnika, zawadiaki i gwałtownika, to uosobienie sejmikowego rębajły, którego wielkopańskie fumy i nieporadność w wyrażaniu myśli dopełniają humorystycznego rysunku postaci. Artur Barciś, na scenie jako Papkin, gra całym sobą, każdym niemal nerwem swojego ciała. Wykorzystuje wszelkie znane mu techniki i umiejętności aktorskie w mistrzowski sposób. W skórze Papkina czuje się znakomicie. Nienaganna dykcja, świadomość języka pozwala mu nawet z drobnego przejęzyczenia uczynić dodatkowy humorystyczny element, co pełna entuzjazmu publiczność nagradza burzliwymi oklaskami. I jeszcze Klara, w interpretacji Zofii Zborowskiej, zdecydowana, pewna swego panna. Cóż biedny Wacław zrobiłby bez niej? To właściwie ona swym kobiecym sprytem prowadzi słabego Wacława - Michała Pielę - do ołtarza. Wiwat kobiety! I nie dajmy się zwieść wyglądowi młodzieńca . Przyszłość i tak należy do kobiet. Niezgorzej radzi sobie zaradna wdówka Podstolina (Viola Arlak). Aktorka świetnie ukazuje niewieścią siłę, ukrytą pod pozorami słabości i zwiewnej elegancji. Wojciech Pokora w roli Dyndalskiego, domownika starej daty, zupełnie odmiennego charakteru niż kosmopolita Papkin, wierny i zapatrzony w swego patrona, to kolejny przykład znakomitego aktorstwa w klasycznym stylu.
Aktorzy wydobyli cały wdzięk utworu Fredry w mistrzowski sposób, ukazując bardzo sugestywnie gęsty humor sytuacyjny i językowy w całej jego krasie tak, iż publiczność nie pozwala zejść im ze sceny, bijąc brawo na stojąco i wiwatując, nie pomna na krytyczne i ostre oceny tych, którzy rzekomo "wiedzą lepiej", co w teatrze warte jest uznania.